Magdalena Sroka - jeszcze wiceprezydent Krakowa ds. Kultury i Promocji Miasta, a właściwie już dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej - gościem programu "Przed hejnałem".
Sylwia Paszkowska: - Jak to jest mieć dwie funkcje jednocześnie?
Magdalena Sroka: - Przerażające. To jest duże obciążenie mentalne i intelektualne. Pan prezydent jeszcze nie ujawnił, kto będzie kontynuował moją pracę na stanowisku wiceprezydenta. Liczę na to, że będzie to ktoś, kto będzie skutecznie zarządzał i doda ciekawe elementy do rozwoju kultury w Krakowie.
- W tym natłoku spraw związanych z zamknięciem wielu spraw znalazła pani czas na znalezienie mieszkania w Warszawie?
- Tak, znalazłam. Zobaczyłam 7 mieszkań, wybrałam jedno - w niedalekiej odległości od miejsca pracy. Jakieś 25 minut spacerem, na rowerze, bez użycia samochodu i komunikacji miejskiej.
- Pani poprzedniczka Agnieszka Odorowicz zostawia Instytut w dobrym momencie - kiedy polskie kino zaczęło odnosić sukcesy międzynarodowe. Widać to też po tym, że zaczęliśmy chodzić na polskie filmy z przyjemnością, że to jest nie tylko kino artystyczne, ale też i gatunkowe. To spore obciążenie? Nie woli pani podnosić czegoś z gruzów?
- Wręcz przeciwnie. To wielkie szczęście, że przechodzę do Instytutu w momencie, w którym podnosi się jakość filmów. W sposób trwały poprawia się jakość produkcji i artystycznych, i kina gatunkowego. Jest grono młodych twórców z ogromnymi ambicjami. Podbój świata przez kino polskie jest dopiero przed nami. Przed nami czas, byśmy realnie zaczęli wchodzić do międzynarodowej dystrybucji.
- Polskie kino może być również biznesem? Zacznie przynosić dochody?
- Kino to jedna z najwyższych form sztuki, spajająca kreatywność artystów z różnych dziedzin. Ustawa o kinematografii powstała po to, by kinu zagwarantować ważną rolę sztuki łączącej. Ustawa nie obciąża nas, ale płatników i to oni utrzymują polską kinematografię. Ustawa zakłada też wsparcie przemysłu audiowizualnego. Faktycznie, to wsparcie jest niewystarczające, dlatego że za mały jest zasób finansowy. Funkcjonujemy w ramach rynku europejskiego i musimy patrzeć na to, co dzieje się w Europie. 26 krajów europejskich wprowadziło system zachęt podatkowych dla lokowania produkcji audiowizualnych u siebie. Polska tego nie wprowadziła, stąd jest tak wielka słabość tego przemysłu.
- Nie ma pani wrażenia, że Kraków mógłby bardziej pomóc Alverni?
- Nie, myśmy związali się we współpracę z całym środowiskiem, ale Alvernia była od początku głównym przekazem promocyjnym w relacjach międzynarodowych. Ściągała gigantyczną ilość gości, mnóstwo projektów tam zrealizowaliśmy. Zbudowanie tej komunikacji międzynarodowej było tworzone od początku. My, jako miasto nie mielibyśmy wystarczających środków na wspieranie Alverni. Tutaj może pomóc rozwiązanie systemowe, które spowoduje, że Alvernia będzie mogła funkcjonować na arenie międzynarodowej.
- Jako dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej widzi pani jakieś szanse na wspieranie Alverni?
- To jest trudne pytanie, wymagające rozwiązań ekonomicznych i formalno-prawnych. Temat nie jest łatwy, ale wart jest poważnej debaty.
- Jednogłośnie wygrała pani konkurs na dyrektora. Agnieszka Odorowicz też pani sprzyjała. Kiedy pani pomyślała, że to może być kolejny krok w karierze?
- Rok temu, będąc na festiwalu w Gdyni o tym pomyślałam. Toczyły się dyskusje, jak ważna jest rola Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i jak ważne jest to, by kolejna osoba rozumiała potrzeby środowiska, i która też będzie walczyć o środki dla Instytutu. Pomyślałam, że może to dobry moment, że już dość zarządzania strategicznego i czas wrócić do działań operacyjnych. Przed wyborami rozmawiałam z prezydentem o moich planach, zachował się bardzo szlachetnie, więc cały czas współpracujemy. To była trudna decyzja, cały proces trwał około roku.
- Kraków bardzo mocno angażował się w kręcenie filmów tutaj, w Krakowie. A jak miasto Kraków wspierało teatr? Pani jest teatrologiem z wykształcenia i teatr jest bliski pani sercu.
- Czas mojej prezydentury to był czas zwolnienia rozwoju budżetów samorządowych i to wiązało się z dużymi wydatkami w kulturze. W tym czasie w Krakowie udało się wiele zrobić. Jednak przywracamy Krakowowi rolę i znaczenie na mapie teatralnej Polski. Niezwykłym osiągnięciem jest teatr Łaźnia Nowa, teatr, który próbuje tworzyć na arenie międzynarodowej nowy język teatralny. W pewnych dziedzinach zrobiliśmy dużo, nie jest to jednak aż tak duży rozwój, jaki mógłby być. A potencjał jest gigantyczny.
- Teatr Variete jest dumą czy zgrzytem?
- Nie jest zgrzytem. Jest historyczną koniecznością. Udało się w związku z remontem, który został tam przeprowadzony, uratować ważne miejsce dla Krakowa.
- Każdy kto widzi tę scenę, myśli, że to jest kabaret.
- To jest scena, która wyrastała z tradycji krakowskiej, która będzie przypominała Zieloną Gęś, Piwnicę Pod Baranami - ale i pozwoli na własną realizacje, trochę burleskową, recitalową. Teatr na razie dał jedną sztukę.
- Tak naprawdę sprowadzoną z Warszawy.
- To nie jest prawda. Poza reżyserem i jedną artystką cała reszta to artyści krakowscy. Taka scena musimy istnieć, by kształcić ludzi młodych na scenie muzycznej.
- Wielkim pani osiągnięciem są festiwale, które odbywały się w Krakowie. ale chciałabym porozmawiać o Magdzie Sroce. Jakim szefem pani jest? Ludzkim, rozumiejącym, czy stawia pani cel i mówi do przodu?
- Bywam nadopiekuńcza. Zbyt często włączam się w proces podejmowania decyzji. Dobre zarządzanie mówi, by w sposób chłodny patrzeć na prace pracowników, a ja jestem jednak ludzkim szefem. Nie da się pracować z ludźmi, jeśli nie słucha się ich problemów. Buduję bliskie relacje z pracownikami.
- W czasie wolnym co pani robi?
- Tego czasu wolnego jest niewiele. Uczestniczę w wydarzeniach kulturalnych - bo muszę, ale też bo lubię. Teatr, kino, muzyka głównie klasyczna. I nurkowanie.
- Zostawi pani mieszkanie w Krakowie?
- Mieszkanie wynajmuję, bo z Krakowem jestem zbyt związana.
- W Pani żyłach płynie góralska krew?
- Płynie, mocno czuję się związana z Podhalem. Prapoczątki mam góralskie.
- Funkcję dyrektora Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej postrzega pani służebnie w stosunku do twórców.
- Każda praca w sektorze publicznym ma formę służebną. Wierzę głęboko, że po to się jest. Sektor publiczny ma taki etos i za tym podążam.