Opinie o kobietach w roli dyrygentów nie są zbyt przychylne: "Zawód dyrygenta wymaga fizycznej wytrzymałości, której kobiety nie mają", "Esencją dyrygowania jest siła, esencją kobiecości - słabość", "Swoją postawą mobilizuje muzyków, a nie prowokuje czy odstrasza, jak czasami zdarza się dyrygującym kobietom", „Kobieta może liczyć na sukces zawodowy w dyrygenturze tylko wtedy, jeśli jest o 100% lepsza od kolegów po fachu płci męskiej”.
W programie "Przed hejnałem" gościliśmy dyrygentki, które zapytaliśmy m.in. o to, jak im się pracuje w zawodzie, który zwykle kojarzy się z mężczyznami.
Goście:
Iwona Sowińska-Fruhtrunk, dyrygentka zarówno Filharmonii Krakowskiej, jak i Opery Krakowskiej, w które poprowadziła Damę Pikową" Piotra Czajkowskiego,
Joanna Wójtowicz, dyrygent chóru Opery Krakowskiej, dyrygowała także orkiestrą podczas spektaklu dla dzieci Pan Marimba,
Małgorzata Tęczyńska – Kęska - od stycznia 2011prowadzi Orkiestrę Symfoniczną Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, ostatnio można było zobaczyć ją podczas gali Grechuta Festival.
Jak to jest z tą kobiecością i dyrygowaniem? Idzie to w parze?
Małgorzata Tęczyńska – Kęska: Zmienia się stereotyp kobiety w przestrzeni publicznej. Panowie muszą ustąpić nam miejsca i z tego, co obserwuję, kobiety dyrygentki coraz lepiej sobie radzą i są dopuszczane na najlepsze sceny.
Joanna Wójtowicz: Kobiety dyrygujące chórem to nie jest taka rzadkość.
Iwona Sowińska-Fruhtrunk: Kobiety są teraz bardziej zdeterminowane i mają większe możliwości kontynuacji osiągnięć konkursowych.
Czy kobiety są dopuszczane do określonego repertuaru, bo jest właśnie kobiecy?
Iwona Sowińska-Fruhtrunk: To jest wyłącznie sprawa potrzeby. Trzeba być przygotowanym na każdy repertuar. Nie można ukrywać, że jest to wymagająca, także fizycznie praca. Po spektaklu nie zawsze wygląda się bardzo kobieco. Trzeba dbać o swoją kondycję fizyczną.
A co jest najtrudniejsze w tym zawodzie?
Joanna Wójtowicz: Porozumienie z zespołem to jest ta najważniejsza sprawa. Jeżeli tego nie osiągniemy, nie przekażemy swojej pasji, nie pociągniemy za sobą ludzi, to nic z tego nie będzie.
Małgorzata Tęczyńska – Kęska: Między dyrygentem a zespołem musi iskrzyć. Patrzę na to i jako dyrygentka teraz i pamiętam, kiedy sama grałam w zespole. Ważne było dla mnie, abym lubiła dyrygenta i miała z nim porozumienie. Wtedy gra się lepiej, spełnia się wszystkie zachcianki dyrygenta, które swoim gestem przekazuje. To rzeczywiście słychać.
A jako dyrygentki miałyście odwagę zaproponować zupełnie nową, interpretację znanego utworu?
Iwona Sowińska-Fruhtrunk: Bardzo często tak robię, ale zawsze konsultuję to zespołem. Muzycy naprawdę świetnie znają się na tym, co robią i są dużo bardziej doświadczeni niż my jako młode adeptki.
Jesteście bardzo atrakcyjnymi kobietami. Czy to nie powoduje pewnych problemów?
Małgorzata Tęczyńska – Kęska: Jeszcze nie miałam sytuacji takiego niepoważnego traktowania być może dlatego, że pracuję w orkiestrze ze studentami. Takie uwagi często się słyszy od publiczności. Po koncercie podchodzą panowie i ja oczekuję uwag dotyczących koncertu, a tutaj komplementy.
Iwona Sowińska-Fruhtrunk: Podczas studiów z premedytacją przefarbowałam włosy na blond, żeby podkreślić jeszcze tę kobiecość.
Joanna Wójtowicz: Ale chyba lepiej jak ta dyrygentka jest piękną kobietą niż gdyby miała być nieatrakcyjna.
Ale dyrygujecie w spodniach.
Iwona Sowińska-Fruhtrunk: Zdecydowanie tak, z wyjątkiem wyjątkowych okazji. To był np. koncert sylwestrowy, podczas którego wystąpiłam w klasycznej sukni balowej, zresztą tańczyłam na scenie z jednym z solistów. Druga okazja to był koncert z udziałem zespołu Opery Narodowej Teatru Wielkiego w Warszawie. Występowałam w stroju z Traviaty, w pełnym makijażu, z treską. Przyznam, że ten strój wymuszał pewne ograniczenia.
Joanna Wójtowicz: Ostatnio dyrygowała chórem, byłam w spodniach, ale założyłam czerwone szpilki. Myślałam, że to nie będzie miało żadnego znaczenia, ale były zauważone.
Małgorzata Tęczyńska – Kęska: W spódnicy wystąpiłam raz tylko dlatego, że wybiegając z domu nie mogłam znaleźć spodni. Na scenie czułam się okropnie, jak dobra wróżka w sukieneczce, z batutą niby różdżką. Czułam się tak niekomfortowo, że od tego czasu mam cztery pary spodni.
Chciałabym zapytać jeszcze o tę różdżkę.
Joanna Wójtowicz: Przy chórze ta batuta zwyczajnie nie jest potrzebna, ale też u dyrygenta chóralnego niezwykle ważna jest ta plastyka dłoni. Samą dłonią można wpłynąć na jakość dźwięku. Nie na darmo się mówi, że dyrygent ma dźwięk w dłoni.
Małgorzata Tęczyńska – Kęska: W orkiestrze najważniejsza jest precyzja, dyrygent stoi na podwyższeniu.
Iwona Sowińska-Fruhtrunk: Są oczywiście dyrygenci orkiestrowi, którzy dyrygują bez batuty.
Co sprawiło, że wybrały panie właśnie takie zawód?
Małgorzata Tęczyńska – Kęska: Zawsze marzyłam o skrzypcach, ale dyrygenturę zaproponował mi mój profesor na roku dyplomowym. Zawsze byłam przywódcza, choć byłam młodsza, umiałam sobie resztę rodzeństwa podporządkować. To był jeden z najlepszych wyborów, jakich dokonałam.
Joanna Wójtowicz: Chciałam być aktorką, miałam zupełnie inne plany zawodowe. Po latach te moje drogi trochę się splotły, pracuję w teatrze operowym. Poza tym dyrygent jest po części aktorem.
Na koniec pytanie o fryzurę, bo wszystkie panie macie włosy, które da się spiąć.
Małgorzata Tęczyńska – Kęska: Co zrobić z długim włosami? Raz jedna z osób z orkiestry uplotła mi francuza, ale nie czułam się dobrze. Do fryzjera przed koncertami nie chodzę, bo nie ma na to czasu. Kucyk kołysze się w takt muzyki, więc najczęściej upinam taki koczek, ku przerażeniu orkiestry. Czasem tworzy się artystyczny nieład, który najbardziej zachwyca publiczność.