Kim dla pani jest mama? Swoją książkę dedykuje pani mamie.
- Tak, to prawda, dedykuję swojej mamie, bo podczas pracy nad tą książką, no też oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego wcześniej, ale tak jakby podczas pracy nad książką zdałam sobie sprawę z różnych trudów i pułapek, które czyhają na matki. Również żyjemy aktualnie w czasach, kiedy te matki obarcza się bardzo często winą za różne problemy dzieci. Mamy toksyczne matki, mamy narcystyczne matki, szukamy przyczyn swoich różnych niepowodzeń właśnie w matkach. I bardzo by mi zależało, żebyśmy to zaczęli z tych matek zdejmować. Sama jestem mamą trójki dzieci. Wiem jak to jest trudne, wiem jak łatwo o błędy, wiem, że nikt nas nie uczy macierzyństwa. Czerpiemy wzorce z powietrza, ze szkoły, z książek, z filmów, z własnych obserwacji domów rodzinnych. I myślę, że z tej perspektywy i własnych doświadczeń tym bardziej doceniam własną mamę i inne kobiety, które są matkami.
Porusza pani temat bardzo kontrowersyjny, bo opowiada Pani o kobietach, które opuściły swoje dzieci. Kiedy mówi się takie zdanie, to od razu słyszy się echo: jak to w ogóle możliwe, co ona robi, ta zła. Skąd pomysł, żeby podjąć się tak trudnego tematu?
- Pomysł wyszedł, nie będę ukrywać, od wydawnictwa. I pamiętam, że kiedy wydawnictwo się do mnie zgłosiło, pierwsza moja myśl była dokładnie taka sama. A uważam się za feministkę, pracowałam całe lata w "Wysokich obcasach" i kiedy zdałam sobie sprawę, że jednak również i ja mam klisze w głowie, to zaczęłam myśleć o tym temacie inaczej. Pierwsza myśl, która pozwoliła mi zrównoważyć szalę, to myśl o mężczyźnie, który opuszcza rodzinę, dziecko. Ile mamy takich mężczyzn dookoła? Każdy z nas zna takiego, który wyszedł po te przysłowiowe zapałki czy mleko i nigdy nie wrócił. Matce nie dajemy takiego prawa i wydaje nam się, że to jest absolutnie niedopuszczalne, dlatego że ona urodziła, ona wykarmiła, ona kocha zawsze i bezwarunkowo. Nawet liczby mówią same za siebie. Myślę na przykład o samotnych rodzicach. Mamy mniej więcej 2,5 miliona samotnych rodziców, z czego 385 tysięcy to samotni ojcowie. Jeżeli patrzymy na ten temat z perspektywy różnych liczb, to zdajemy sobie sprawę, że szala jest zawsze przekrzywiona na stronę kobiet. I oczywiście to jest słuszne, bo to też musimy sobie zdać sprawę, że cokolwiek złego nie dzieje się w rodzinie, to cenę płaci największą za to dziecko. Myśląc o tym temacie, zdałam sobie sprawę z tego, że aktualnie żyjemy w rodzinach nuklearnych. Czyli postawiliśmy ją na mamie i tacie. Kiedyś żyliśmy dużo bardziej globalnie. Zresztą takie też jest motto tej książki, że dziecko wychowuje cała wioska. Dzisiaj tata jest w pracy, a mama jest w domu. Czyli postawiliśmy wszystko na jednej nodze. Kiedy jedna noga zachoruje, popadnie w uzależnienie, cokolwiek innego się wydarzy, to cały system rodzinny runie. I kto jest winny? Matka.
Tak jakby ten ojciec w ogóle tam nie istniał w tej przestrzeni.
Pani Marto, skąd ta klisza? Dlaczego mężczyzna, który opuszcza rodzinę, jest społecznie usprawiedliwiony? Widać to po braku regulacji prawnych potrzebnych do spłacania długów alimentacyjnych. A gdy kobieta opuszcza swoje dzieci, to dopada ją ostracyzm? W książce używa pani sformułowania "późna aborcja".
- 96% alimentiarzy to mężczyźni. 11 miliardów to jest dług męski, pół miliarda dług kobiet. Tak, używam rzeczywiście tego sformułowania dla zobrazowania tego, jak bardzo kontrowersyjny jest to temat, kiedy w ogóle temat aborcji jest bardzo kontrowersyjny. Kiedy myślimy o tym, że matka miałaby przestać wychowywać swoje dziecko, to rodzi to równie wielką niezgodę, przerażenie, bunt, właśnie osąd, przede wszystkim negatywny, dotyczący matek. Ojcowie nie spotykają się z tym aż tak bardzo. Proszę zobaczyć, że my mamy tę matkę Polkę wdrukowaną od samego początku. Ona stoi na piedestale, jest na ustach opiewana przez poetów i my z tym dorastamy. Nasze społeczeństwo jest oparte na rolach społecznych, w które my dosyć automatycznie wchodzimy. Powielamy te schematy często bezrefleksyjnie. Jest też również tak, co na przykład mnie zaskoczyło, a z czego sprawę zdała mi jedna ze specjalistek, z którymi rozmawiałam do tej książki, dr Urszula Sajewicz-Radke, że rodzina oparta głównie na kobiecie i mężczyźnie w pracy, jest jak bastion broniony przez same kobiety. Bo to jest to nasze pole, w którym byłyśmy zawsze najlepsze. My same tego bronimy. Dlatego mówimy, nie rusz, jak niesiesz, daj, ja zrobię lepiej, ja przewinę, ja nakarmię. Same tego bronimy. Też możemy trochę posypać głowę popiołem.
Ile kobiet opuściło swoje dzieci - znamy statystyki?
- Nie, nie trafiłam na żadne statystyki mówiące o tym, ile kobiet nie wychowuje swoich dzieci. Tak samo jak ciężko jest określić, ile mamy w ogóle w Polsce rodziców. (Mniej więcej szacuje się, że 6-7 milionów par, czyli możemy założyć, że to jest 14, 15 milionów osób, może 12, posiada potomstwo.) To oczywiście są bardzo niewielkie liczby i to nie jest jakieś masowe zjawisko, dlatego też nie spotykamy się z nim w przestrzeni publicznej i dlatego takie kontrowersje to wzbudza i dlatego jest to temat tabu. Myślę, że warto zacząć o tym mówić i zacząć szukać rozwiązań. Zastanawiać się, w jaki sposób pomóc kobietom w kryzysie, a tym samym rodzinie w kryzysie. Zacząć patrzeć na rodzinę również globalnie.
Skoro to jest temat tabu, skoro kobiety, które zostawiły swoje dzieci, poddawane są ostracyzmowi społecznemu, więc najprawdopodobniej nie chcą się do tego przyznać, skoro statystyki nie są znane, to jak udało się pani napisać tę książkę, znaleźć bohaterki?
- Jak już zaczęłam myśleć o temacie, to pojawiło się pytanie - jak mam go ugryźć, jak o nim myśleć. Ja też bardzo nie lubię osądzać moich bohaterów, więc musiałam sobie to wszystko w głowie poukładać. Zadałam sobie to samo pytanie. Jak ja znajdę te kobiety? To nie jest już pierwszy raz, kiedy szukam bohaterów do jakichś tematów i wiem, że kluczem jest rozmowa, rozmowa z ludźmi dookoła. Na przykład, moi przyjaciele pytają czym się teraz zajmuję, ja odpowiadam, a oni podpowiadają. Pamiętam, że rozmawiałam z moją przyjaciółką i ona mówi, wiesz co, ciotka mojej przyjaciółki właśnie niedawno wróciła do Polski i ma podobną historię. Pani Jolanta wtedy, kiedy rozmawiałyśmy, lat 75, uciekła od przemocy z jednym dzieckiem pod pachą, dwójkę chłopców zostawiła mężowi. I pani Jolanta powiedziała mi, że ma potrzebę o tym powiedzieć.
Pani Marto, dlaczego kobiety opuszczają swoje dzieci? Dlaczego je zostawiają?
- Z różnych powodów. Bardzo często to jest agresja, której doświadczają kobiety i przemoc, z którą spotykają się w rodzinie. To są używki, alkohol i narkotyki. To są choroby psychiczne, z którymi się kobiety zmagają. To jest brak wsparcia, brak zaplecza takiego emocjonalnego w rodzinie, również tej szerszej rodzinie. Nie jestem w stanie wyczerpać wszystkich przykładów i myślę, że ile ludzi, tyle przypadków i nie da się ich pokazać wszystkich.
Pokazuje nam pani w swojej książce pięć bohaterek. Historia każdej z nich jest zupełnie inna. Zaczyna pani od spotkania z panią Jolantą.
- Pani Jolanta jest rzeczywiście postacią tragiczną w moich oczach. To jest kobieta, która od wczesnego dzieciństwa doświadczała przemocy ze strony ojca i ona tak jakby tą przemocą jest nasiąknięta. Równocześnie w międzyczasie spotkało ją nieprzyjemne doświadczenie natury seksualnej, kiedy była dzieckiem, co bardzo mocno wpłynęło później na jej życie seksualne w dorosłości. I w momencie kiedy ona próbując uciec od tego dominującego przemocowego ojca wpada, powielając schemat, wpada w przemocowe małżeństwo. I pewnego razu po prostu pęka. I z trójki dzieci bierze to najmłodsze, bo w zasadzie sama chyba nie wie dlaczego. Może dlatego, że jest najmniejsze i najłatwiej mieści się pod pachą. Trochę tak ją widziałam, kiedy opowiadała mi o tym, jak pakowała swoje rzeczy w worki na śmieci i brała paszport, który wykopała, bo był zakopany przez ojca w ogrodzie. I po prostu wsiada w pierwszy możliwy samolot i ląduje w Niemczach, bo akurat tam leciał. To jest historia pani Jolanty. Historia przemocy wielopoziomowej, wielopokoleniowej. Druga historia w mojej książce to jest historia Marty, która też jest dosyć nieoczywista. Z pozoru wydaje się dosyć prosta. Marta mówi w pewnym momencie takie zdanie, jeżeli chcesz historię dranic, to ją masz. Ale w moich oczach Marta nie jest dranicą, chociaż oczywiście nie chciałabym tutaj państwu filtrować tych historii przez swój pryzmat. Marta po urodzeniu dziecka boryka się z depresją poporodową. Jak rozmawiałam też z dr Małgorzatą Sikorską na potrzeby tej książki socjolożką, powiedziała mi, że według niektórych badań nawet do 20% kobiet dotyka depresja poporodowa. Co według niej, według Małgorzaty Sikorskiej może być dowodem na to, że np. nie ma instynktu macierzyńskiego.
Powołuje się Pani na specjalistkę psychologii klinicznej Urszulę Sajewicz-Radke, która twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak instynkt macierzyński. To bardzo kontrowersyjny wątek.
- Pamiętam, że kiedyś zbierałam materiały do tej książki, trafiłam na wywiad z dr Urszulą Sajewicz-Radke i kiedy przeczytałam, że nie ma tego instynktu macierzyńskiego, to pomyślałam sobie - co za bójda. I pojechałam szukać u źródła informacji. Spotkałyśmy się nomen omen w Dzień Matki z Panią Urszulą i ona zaczęła mi opowiadać, że według różnych badań jest to po prostu konstrukt społeczny. Jest to swego rodzaju homonto, które ma usadzić kobiety w domu. I powoływała się na różne źródła, które ja również przytaczam w książce, na przykład książkę Elisabeth Bedanter Historia Miłości Macierzyńskiej.Przywoływała takie nazwiska jak Sara Blefer-Hardy, która prowadziła badania dotyczące również instynktu macierzyńskiego. Później rozmawiałam z innymi specjalistami, jak chociażby tą już przytaczaną przeze mnie dr Małgorzatą Sikorską, socjolożką. I one wszystkie mówiły dokładnie to samo, że to jest konstrukt społeczny, to jest rodzaj czegoś, co miało usadzić kobiety w domu. Zostało to wymyślone. Kobiety nie mają żadnego organu, ani żadnej komórki, która odpowiada za coś takiego jak instynkt. Tłumaczyły mi, że my kobiety jesteśmy dużo bardziej emocjonalne. Jesteśmy nauczone, czy też ta natura nas wyposażyła w dużo lepsze odczytywanie zachowań pozawerbalnych sygnałów. Dlatego, że mamy piersi, które służą do karmienia dzieci. Natomiast, nie mamy niczego ponadto.
- A
- A
- A
Dlaczego matki opuszczają swoje dzieci?
Jolanta, Marta, Alicja, Kamila, Krystyna. Pięć matek, które opuściły swoje dzieci. Przyczyny są różne: używki, przemoc, choroby, bezdomność i brak zaplecza rodzinnego. Czy tego żałują? Bardzo. Jak z opuszczeniem radzą sobie dzieci? Źle. Dlaczego porzucenie dziecka przez kobietę rodzi społeczny ostracyzm? To temat tabu - wyjaśnia Marta Wroniszewska, autorka reportażu "Matka bez wyboru" (wyd. Czarne) i dodaje: "Instynkt macierzyński nie istnieje - to społeczny konstrukt". Zaprasza Wioletta Gawlik.
Autor:
Wioletta Gawlik-Janusz
Komentarze (0)
Brak komentarzy
Najnowsze
-
13:47
Krosno: podczas zawodów samochód wjechał w tłum kibiców. Na pomoc ruszyli ratownicy z Krakowa
-
13:34
Tłumy na wiecu poparcia dla Rafała Trzaskowskiego w Krakowie. ZDJĘCIA
-
13:28
Przed latem przybywa poidełek ulicznych w Tanowie. „Zdrój Starówka” już działa na placu Sobieskiego
-
12:49
Trzaskowski nie podpisał deklaracji Mentzena; zgodzili się w czterech punktach
-
12:12
Przebudowa ul. Łagiewnickiej w Krakowie. Utrudnienia i objazdy
-
11:52
Kto zakończy sezon na pierwszym miejscu i które miejsce zajmie Wisła? SŁUCHAJ TRANSMISJI
-
11:07
Głosowałeś lub planujesz głosować w innym miejscu, niż mieszkasz? Ważne informacje
-
10:10
Dlaczego matki opuszczają swoje dzieci?
-
09:10
"Książka może być trampoliną do dyskusji"
-
08:05
Jego Wysokość Krakowiak. 5. Krakowska Spinka w Mogilanach
-
08:01
Międzynarodowy Dzień Dziecka Zaginionego. Kraków włącza się w kampanię
-
07:17
Piękna i słoneczna niedziela przed nami