Po debacie prezydenckiej rosyjskie portale przedstawiają jednego z kandydatów jako antysystemowego i niezależnego dziennikarza, który odważył się mówić prawdę o zachodniej hipokryzji oraz agresywnej polityce NATO. Chodzi o Macieja Maciaka, który powiedział, między innymi, że podziwia Putina i uważa go za dobrego polityka. Czy państwo polskie powinno zakazać uczestnictwa takich osób w wyborach i czy byłoby to prawnie możliwe?
- Trudno zakazywać startu w wyborach. Osoba, która ubiega się o urząd prezydenta RP, powinna być weryfikowana przez kontrwywiad już na etapie rejestracji. I taka kontrola musi być standardowym zabezpieczeniem; dotyczy to wszystkich kandydatów, a nie tylko tych, co do których są podejrzenia, że od dłuższego czasu wspierają działania aparatu dezinformacyjnego wrogich nam państw. W przypadku wymienionej przez pana osoby, w grę wchodzi kooperacja z białoruskimi ośrodkami medialnymi, które są zaangażowane w działania skierowane przeciwko naszemu państwu.
"Jak mamy wygrać wojnę informacyjną toczoną przeciwko nam przez stronę rosyjską?"
Dziś nie mamy weryfikacji.
- Nie słyszałem, żeby służby podejmowały takie działania. Ale to nie oznacza, że nikt ich nie prowadzi. Oczywiście szansa na zwycięstwo takiego kandydata jest minimalna, rzecz jednak nie w tym, czy ten kandydat wygra, czy nie wygra. Chodzi o promowanie osób, postaw, narracji. Rosjanie tak samo wychwalają Grzegorza Brauna, którego tezy są zgodne z polityką i przekazem rosyjskiej oraz białoruskiej propagandy, zwłaszcza rosyjskiej.
Te osoby wykorzystują uwagę, która towarzyszy procesowi wyborczemu i kandydatom, do tego, żeby pewien przekaz zakorzeniać w polskim społeczeństwie. W przypadku Grzegorza Brauna, wypowiedzi o „ukrainizacji”, „eurokołchozie”, wpisują się w kluczowe cele strony rosyjskiej - stymulowanie nastrojów antyeuropejskich, antyukraińskich, antynatowskich. Pamiętajmy, że w przypadku obu tych kandydatów chodzi o promowanie tez pseudopacyfistycznych, a więc przekonywanie, że politycy, którzy opowiadają się za dalszym wsparciem dla Kijowa, to podżegacze wojenni, osoby jakoś odpowiedzialne za trwanie w wojnie.
Jeżeli dziś społeczeństwo, ale też część polityków, akceptuje kłamstwa, no to przepraszam – jak mamy wygrać wojnę informacyjną toczoną przeciwko nam przez stronę rosyjską? Nie może być akceptacji dla takich działań. Swoboda wypowiedzi, swoboda poglądów, to jest zupełnie coś innego.
Przygląda pan się bliżej Maciejowie Maciakowie. Czy to jest możliwe, żeby dziennikarz - bez większego zaplecza - mógł zebrać 100 tysięcy podpisów poparcia?
- Panu Maciakowi towarzyszy dość rozbudowana struktura polityczna w Polsce, która działa swobodnie od wielu lat. Polskie służby temu nie przeciwdziałały. Pamiętajmy, że działania Macieja Maciaka to nie jest ostatni miesiąc, czy ostatnie dwa miesiące, to lata. Mówimy o otwartej kooperacji z białoruskimi ośrodkami dezinformacyjnymi - udzielanie im wywiadów i uwiarygadnianie tez, które deprecjonują wizerunek Polski.
"Nie możemy infantylizować tego problemu"
Ten człowiek nie wziął znikąd.
- Oczywiście, że nie. Podobnie, jest w przypadku Grzegorza Brauna, ale to już też temat na inną rozmowę. Jeżeli nagłośnimy dużo wcześniej - chociażby poprzez pracę odpowiednich instytucji, które odpowiadają za politykę informacyjną państwa polskiego, przez prowadzenie kampanii informacyjnej ukazującej konkretne partie i osoby powiązane ze środowiskami białoruskimi, to tylko wzmocnimy odporność społeczeństwa. Społeczeństwo musi wiedzieć, że – powiedzmy- pan X regularnie udziela wywiadów białoruskim stacjom, w których ukazuje Polskę w najgorszym świetle. Świadoma polityka informacyjna, informowanie obywateli o konkretnej działalności konkretnej jednostki, pokazywanie, że to realne niebezpieczeństwo – są bardzo ważne.
Niestety w Polsce lubimy używać argumentum „ad Putinum” (i przerzucać się nim) - ty jesteś szpiegiem Putina; nie, to ty jesteś agentem wpływu. To wielki problem, bo odwracamy uwagę od prawdziwego zagrożenia. Mamy w Polsce, i to wśród polityków znanych medialnie, agenturę wpływu, rosyjsko i białorusko agenturę wpływu. Rosja i Białoruś nie próżnują. Nie możemy infantylizować tego problemu, ludzi trzeba informować o tym, jak rzeczywiście sytuacja wygląda, bez emocji.
To jest mocna agentura wpływu, patrząc na inne państwa europejskie?
- Z każdym rokiem obywateli, którzy współpracują ze stroną białoruską, jest coraz więcej. Ale w Polsce nie mamy tak rozbudowanego systemu korupcji strategicznej, jak to zdarzało się w Niemczech, czyli wejścia strony rosyjskiej na przykład w sektor energetyczny (oddziaływanie poprzez ten sektor). Niestety, z roku na rok sytuacja w Polsce się pogarsza.
Chodzi o demonizację państwa polskiego
Potrzeba konkretnych rozwiązań prawnych, czy bardziej efektywnego działania służb? A może zmian w prawie?
- Po pierwsze musimy przygotować jasną i sprawną komunikację strategiczną, która wyjaśni obywatelom problem. Potrzebujemy edukacji w tym temacie i zwiększania świadomości. To jest bardzo ważne, bo dzięki temu możemy uodpornić obywateli nie tylko na rosyjską dezinformację, ale na każdą dowolną operację wpływu przeprowadzoną przez podmiot zewnętrzny.
Powinniśmy znowelizować prawo, bo służby działałyby znacznie skuteczniej, ale prawo wiąże im ręce. Myślę o nowelizacji prawa – chociażby określeniu, czym jest agentura wpływu. Bo pamiętajmy, że tu nie chodzi o szpiegów. Mówimy o agenturze wpływu obywateli, którzy promują jakieś interesy poprzez działania dezinformacyjne i propagandowe. Jeżeli definiujemy agenturę wpływu, warto też określić konkretne państwa, które prowadzą przeciwko nam działania z zakresu wojny informacyjnej. Również konkretne ośrodki dezinformacyjne - rosyjskie państwowe portale informacyjne czy białoruskie.
Jeżeli są obywatele, którzy cyklicznie podejmowaliby współpracę z takimi źródłami, to jest już podstawa prawna, żeby penalizować takie działania. Chodzi nie o samo udzielanie wywiadów, ale o trwałe działania, które służą ukazaniu Polski jako państwa wrogiego; chodzi o demonizację państwa polskiego, przedstawianie go jako winnego kryzysu w relacjach, czy poniekąd odpowiedzialnego za wojnę w Ukrainie. Bo takie przypadki się zdarzają – są Polacy, którzy jeżdżą na Białoruś i opowiadają rzeczy, które dla innych Polaków są nie do zaakceptowania.