„Chrześcijanin może z czystym sumieniem głosować tylko na kandydata, który nie deklaruje sprzeciwu wobec prawa Bożego”, potem pada nazwisko jednego z kandydatów. Takie ogłoszenia parafialne usłyszeli parafianie w Szczawie podczas niedzielnego nabożeństwa.
Wartości nie zależą od wyborów
Wskazywanie przez księży na konkretnego kandydata z imienia i nazwiska jest niewłaściwe. No właśnie - niewłaściwe czy niezgodne z prawem? Księża za coś takiego mogą ponosić konsekwencje?
- Raczej mówimy o pouczeniu dyscyplinarnym. Ksiądz oczywiście odpowiada przed swoim przełożonym, czyli biskupem. Ale nikt z tego nie rozlicza. Traktuje się takie wypowiedzi jak „kwestię smaku”. Kościół, jeżeli ustosunkowywał się do bieżącej polityki, to najczęściej przy pomocy dość ogólnych fraz zastosowanych w listach pasterskich, ale co dzieje na parafii, to się dzieje na parafii. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to skandaliczne.
Pytam o granicę, bo jest coś takiego jak „Vademecum wyborcze katolika”, które podała Konferencję Episkopatu Polski - zawarte są w nim istotne kryteria etyczne przy dokonywaniu wyborów politycznych. Konkretny kandydat deklaruje wartości i to też jest jakaś sugestia. To w ogóle potrzebne?
- Moim zdaniem nie. Dlatego, że chrześcijaństwo wyznając określone wartości, wyznaje je niezależnie od tego, czy wybory są, czy nie. Przypominanie o szczególnych determinantach dla światopoglądu chrześcijańskiego/katolickiego przy okazji wyborów oczywiście uruchamia określony kontekst. Zastanówmy się realistycznie nad kandydatami, którzy są w drugiej turze oraz wyrażanymi przez nich poglądami. Jeden z kandydatów jest deklaratywnie przeciwnikiem aborcji, drugi niekoniecznie, ale czy to czyni danego kandydata osobą moralnie czystszą od drugiego kandydata? Tego typu rozliczenia nie powinny padać z ambony. Takiej oceny katolik musi dokonywać we własnej świadomości, we własnym rozeznaniu; nie kierując się tym, co nakazuje mu ksiądz dysponujący parafialnym autorytetem.
Zapytam o autorytet księży, proboszczów, biskupów. Czy ma jeszcze takie znaczenie, jakie miał w latach 90., na początku lat dwutysięcznych. Wtedy Kościół chyba jeszcze bardziej angażował się w kampanie wyborcze?
- Tak, bez wątpienia. Padały wtedy konkretne nazwiska.
Wartości niedyskutowalne
Czy teraz też ma to taką moc?
- Chyba już nie. Warto sprawdzić rozkład wyborców pod względem przekonań religijnych, ich stosunek do kwestii etyczno-religijno-obyczajowych i ich wybory polityczne. Te wybory są nieoczywiste. Zwłaszcza jeżeli chodzi o elektorat, o który bije się teraz dwóch kandydatów w drugiej turze, czyli o wyborców Sławomira Mentzena. W ich przypadku stosunek do osób LGBT albo do przerywania ciąży nie jest rzeczą oczywistą. Mentzen jest nominalnie prawicowy, więc teoretycznie bliżej jednego z kandydatów. Rzeczą, która tutaj jest uderzająca - jeżeli popatrzymy na ten przykład, od którego wyszliśmy, czyli rozkład sympatii w Szczawie – w pierwszej turze wyborów na 1000 uprawnionych do głosowania prawie 800 osób głosowało na Karola Nawrockiego, Sławomira Mentzena lub Grzegorza Brauna.
Te wybory byłyby tam już dawno pozamiatane i wypowiedź księdza proboszcza, który te ogłoszenia duszpasterskie zbudował, wpisuje się w lokalny klimat przedwyborczy. Co nie zmienia faktu, że taka wypowiedź nie powinna mieć miejsca. Pokazuje to również nieoczywisty wymiar tego typu słów.
Mamy nauczanie Kościoła, które nie zmienia się od setek lat. Mamy kandydatów i mamy angażowanie się w wybory polityczne. Gdzie byłaby ta zdrowa granica, gdyby Kościół mógł mówić o polityce, ale mówić w taki sposób, żeby nie przekraczać zasady neutralności światopoglądowej państwa? Czy można to jakoś pogodzić?
- Absolutnym minimum jest to, żeby takich wypowiedzi - jak jasna deklaracja za którymkolwiek z kandydatów - nie było w ogóle. Na pewno ze strony przedstawicieli Kościoła katolickiego, rozumianych tutaj jako duchowieństwo. Każda taka wypowiedź jest szkodliwa.
Druga rzecz - poziom wartości. Problem polega na tym, że Kościół porusza się często w przestrzeni wartości niedyskutowalnych, które nie przekładają się na praktykę polityczną. Zastanówmy się nad politykami, którzy deklaratywnie są obrońcami życia - chodzą w marszach pro-life, uczestniczą w ruchu antyaborcyjnym. Jak tego typu działania przekładają się na ich stosunek do życia już narodzonego? Na przykład w zakresie prawa pracy, przy głosowaniu w kwestiach dotyczących zdrowia, mieszkalnictwa... Czyli warunków bytowych, które czynią życie godnym. To też są wartości, i to wartości niedyskutowalne. Kościół jako wspólnota wartości wyznaje jedno i drugie.
Ostatnio biskupi napisali list w sprawie przedmiotu edukacja zdrowotna - „Nie wolno wam zgodzić się na systemową deprawację waszych dzieci, która ma być prowadzona pod pretekstem tzw. edukacji zdrowotnej”. To jest mocne zaaangażowanie polityczne.
- Tak, tu Kościół uprawia politykę. Dokonuje deklaracji politycznej interpretując działania prawne, które nie mają nic wspólnego z deprawacją. Chyba, że tak to się zinterpretuje. Ale użycie takiej interpretacji jest wejściem w argumentację polityczną, a nie argumentację etyczną. I jeżeli mówimy o jakiejś granicy, to Kościół na pewno nie powinien przekraczać granicy (bardzo płynnej) między etyką a polityką. Polityką rozumianą w sposób partyjny, a nie jako obronę pewnego porządku wartości.
Ksiądz w Szczawie mówił do przekonanych
Czy Kościół w Polsce może być apolityczny? Co musiałoby się stać?
- Kościół jest zmuszony do tego, aby być apolitycznym, ponieważ maleje zainteresowanie uczestnictwa w tej wspólnocie.
Nie przetrwa jako autorytet moralny, jeżeli będzie uprawiał politykę?
- Wielu obywateli ma dziś wątpliwości, czy można wciąż mówić, że Kościół jest autorytetem moralnym. Żeby być takim autorytetem, Kościół musi do tych obywateli dotrzeć, przekonać ich do wartości i zrobić to na drodze dialogu i porozumienia.
Może taki proboszcz myśli, że to jest jedyna droga, żeby jeszcze tutaj zachować wpływy?
- Ale on mówi do przekonanych. Jeżeli ponad 50 procent mieszkańców jego gminy głosowało na Karola Nawrockiego, to co zmieniają jego słowa? Zmieniają tyle, że wypłyną w mediach i będą komentowane, co przyniesie wstyd biskupowi i Kościołowi.
Myśli pan, że to się zmieni w najbliższych latach, dziesięcioleciach?
- To konieczność. Nawet nie jest to kwestia tego, czy się da, czy się nie da. To musi się zmienić i zmieni się. Jeżeli dziś głos Kościoła nie trafia do wyborców - na tej zasadzie, że zmienia ich przekonania, bo o tym mówimy - to takie potwierdzanie będzie jedynie utrwalało polaryzację i napięcia, które już są. I to niezależnie od czynników religijnych bądź niereligijnych. Kościół, mówiąc do przekonanych, tak naprawdę konserwuje wąską grupę, która będzie coraz mniejsza i mniejsza. A nie o to w ewangelizacji i w praktyce duszpasterskiej chodzi.