Jesteśmy skazani, dopóki nasze kliknięcia są szybsze od naszego krytycznego myślenia. Clickbait to nic innego, jak cyfrowy włam do tej części naszego mózgu, która odpowiada za strach i za ciekawość. Mechanizm jest prosty - tytuł ma wywołać emocjonalny pożar. Masz się bać. Masz się wściec. Masz poczuć, że coś cię omija.
Treść? Treść jest drugorzędna. Liczy się tylko to, żebyś kliknął i zobaczył reklamy. Żeby nie być gołosłownym, przyniosłem do studia absolutnego mistrza w tej dyscyplinie. Trafiłem na artykuł pogodowy, który powinien trafić do podręczników marketingu albo do kosza. Tytuł na portalu brzmi jak wyrok. "W grudniu mróz, jakiego w Polsce nie było od wielu lat". Czytasz to i co robisz? Oczami wyobraźni widzisz zasypane pociągi, pęknięte rury i siebie w trzech parach skarpet.
Klikasz z przerażenia, żeby sprawdzić, kiedy uderzy ta polarna bestia. Tu zaczyna się ta magia clickbaitu. Wchodzisz w artykuł, a tam lekcja historii. Autorzy wspominają mróz w 1996 roku w Bieszczadach. To jest ten fakt, na którym zbudowano nagłówek. Czytasz dalej, szukając prognozy na dziś. Przebrnąłeś przez sześć akapitów o zimach, z czasów, gdy telefon miał tarczę. W końcu trafiasz na kluczowe zdanie.
Kiedy ten mróz? Nigdy. Zacytujmy treść tego samego artykułu, który straszył mrozem wszechczasów. "Na szczęście w prognozach długoterminowych nie widać nadejścia silnych mrozów. Co więcej, ujemnych temperatur nie będzie nawet w nocy". Tytuł krzyczy - "Syberia", a treść szepcze - "wiosna". Nawet plus 10 stopni.
To jest właśnie ta patologia clickbaitu w czystej postaci. Tytuł i treść dwa obce byty, które nawet nie podały sobie rąk. Clickbait żywi się naszym strachem, więc najlepszą obroną jest spokój i czytanie małym druczkiem.
Zima stulecia na razie odwołana i to przez tych samych ludzi, którzy ją zapowiedzieli.