Mówimy o pieniądzach, których zabraknie, ale przecież oprócz pieniędzy, co bardzo ważne i istotne jest także aspekt społeczny, jak pan zawsze podkreśla w swoich wystąpieniach.
Tak. Podwyżki cen na wyroby szkodliwe to bardzo silne narzędzie oddziaływające na popyt na te produkty. Nakładając wyższe opodatkowanie, podwyższając akcyzę na alkohol, doprowadzamy do sytuacji, w której redukowana jest konsumpcja. Tym samym odnosimy jakby korzyść zdrowotną z tego właśnie działania.
Mówi pan, że alkohol w Polsce jest absurdalnie tani. Nie miałbym nic przeciwko, żeby piwo na przykład kosztowało 10 złotych. Jakie konsekwencje dla społeczeństwa może mieć tani alkohol?
Nauki behawioralne, czyli takie, które tłumaczą nasze zachowania, mówią, że często podejmujemy pewne nieracjonalne decyzje. To znaczy, że nawet mając świadomość, że jakieś produkty szkodzą, to wtedy, kiedy widzimy promocję, kiedy widzimy, że coś jest tanie, coś jest ładnie opakowane, coś jest dostępne i właśnie coś, co można bardzo tanio nabyć, sięgamy po ten wyrób, mimo tego, że mamy może świadomość, że to jest szkodliwe. Ale niestety cena pcha nas do tego nałogu, który się odbija później bardzo negatywnymi konsekwencjami dla naszego zdrowia.
Jeżeli w Polsce konsumujemy według różnych stosunków między 9 a 11 litrów czystego spirytusu na głowę, to jest ogromna ilość, która nie tylko szkodzi osobom uzależnionym. Każda osoba, która go konsumuje nawet okazjonalnie, nawet przysłowiowe jedno piwo, jedno wino dziennie czy ten kieliszek wina, to odczuwa negatywne konsekwencje i my widzimy to w statystykach zdrowotnych.
Alkohol zaraz po tytoniu jest głównym modyfikowalnym czynnikiem ryzyka, takim, który prowadzi do nowotworów, chorób sercowo-naczyniowych, morskości wątroby i wielu różnych zjawisk, także tych społecznych związanych, chociażby z naruszeniami prawa.
Ta wyższa cena alkoholu będzie także ochraniała, jak pan też bardzo często podkreśla, najbardziej podatne grupy, czyli mówimy o grupie osób, które inicjują swoją "przygodę alkoholową", ogranicza epizodycznie intensywne spożywanie alkoholów, ale także zmniejsza generalnie konsumpcję w populacji.
Zwracam uwagę, żebyśmy nie patrzyli na konsumpcję alkoholu tylko z perspektywy osób dorosłych. Popatrzmy na te narzędzia jako sposób ograniczenia inicjacji i wchodzenia szczególnie młodych osób, często nawet dzieci w nałóg, czy w ogóle w konsumpcję tej używki. Młodzież jeżeli konsumuje powszechnie i my to widzimy w statystykach, to znaczy, że ktoś sprzedaje im ten alkohol. Te osoby, które bronią podwyżek, niestety sprzyjają inicjacji młodych.
Mniejsze koszty leczenia, zmniejszenie liczby wypadków, urazów, obniżenie wskaźników przedwczesnej śmiertelności. To właśnie to, co łączy interesy ekonomiczne państwa, jak i utrzymanie zdrowego społeczeństwa, jeżeli spojrzymy oczywiście holistycznie na nas jako całą grupę społeczną.
Niestety konsumpcja alkoholu i wpływy podatkowe, w ogóle ta część gospodarki jest przedstawiana jako coś, co buduje nasz dobrobyt, przyczynia się do rozwoju, zwiększa PKB. To jest fałszywa narracja, niepoparta dowodami, bo wtedy kiedy popatrzymy, ile dóbr związanych ze zdrowiem, ale przeliczalnych de facto na pieniądze zabiera nam konsumpcja alkoholu, to de facto okazuje się, że wysoka konsumpcja i konsumpcja alkoholu, zubaża nas. To znaczy, że wpędza nas w koszty związane z leczeniem, właśnie z nieprzestrzeganiem prawa, obniżeniem produktywności polskiej gospodarki.
Apeluję, żebyśmy nie patrzyli tylko na tu i teraz na bieżące wpływy, ale realnie policzyli koszty, bo zobaczymy, że po prostu nam się nie opłaca budować tej części gospodarki i prowadzić taką narrację, że firmy rodzime poupadają. Nie, absolutnie tak się nie stanie.
Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych podawała w swoim raporcie za 2021 rok, że dochód z akcyzy z alkoholu wynosił wtedy, 4 lata temu, 13,5 mld zł, a koszty społeczno-ekonomiczne używania alkoholu oszacowano na prawie 94 mld zł, a więc to jest ogromny rozziew między tymi kosztami.
I dlatego ja się dziwię, że politycy, rządzący też, ustalający pewne regulacje, uchwalające, nie dostrzegają tego kontrastu i tak chętnie popierają właśnie te rozwiązania, które sprzyjają de facto funkcjonowaniu marketingu, funkcjonowaniu wysokiej sprzedaży alkoholu. Wydaje mi się, że osoby, które chciałyby zadbać o nasz dobrobyt, o stan kasy państwa, powinny właśnie popatrzeć na te wyliczenia i być może by zmieniły narrację.
No właśnie, chcemy być zdrowszym społeczeństwem, a wetuje się opłatę cukrową. Jak pan profesor do tego podchodzi?
To jest podobnie jak z opłatą alkoholową. Wiele krajów wprowadziło opodatkowanie produktów wysoko cukrowych, myśmy zaczęli oczywiście od napojów. Dlaczego napojów? Dlatego, że tu najmniej kontrolujemy ilość spożywanych kalorii. To znaczy, że łatwo jest stworzyć wysoką dawkę kaloryczną w napoju. Sięgnęliśmy po to narzędzie, bo wiedzieliśmy, że ono doprowadzi do obniżenia konsumpcji.
Obniżenia konsumpcji w ten sposób, że chociażby producenci zaczynają przekształcać swoje produkty, czyli obniżając zawartość cukru w swoich produktach, zmieniając ich proporcje, dodając być może sztuczne słodziki. Ale de facto zaczynamy konsumować mniej cukru i takie dowody już mamy w Polsce. W związku z tym powinniśmy popierać tego typu narzędzia, które właśnie sprzyjają obniżeniu konsumpcji cukru, a tym samym sprzyjają naszemu zdrowiu.
Pan profesor jako krajowy konsultant w dziedzinie zdrowia publicznego, zajął także bardzo mocne stanowisko w sprawie redukcji szkód, jak to się nazywa, w uzależnieniu od nikotyny. I zwraca Pan uwagę nie tylko na tytoń, ale na te wszystkie nowoczesne formy tytoniowo-nikotynowe.
WHO jasno mówi, że musimy się zmierzyć z tak zwanymi komercyjnymi determinantami zdrowia. Zarówno alkohol, produkty wysoko cukrowe czy tytoń są wytworami części przemysłu, który niestety doprowadza nas często do gorszego zdrowia.
Dlatego też moje stanowisko jest dość jasne, klarowne, jako też konsekwencja dokumentu wydanego dosłownie tydzień temu przez Światową Organizację Zdrowia, która jasno stwierdza, że nie powinniśmy się dawać manipulować przemysłowi, który widząc spadek konsumpcji wyrobów tytoniowych, czyli tych klasycznych, związanych, chociażby z jakimiś papierosami, sięga po nowe wynalazki, nowe narzędzia, którymi chce utrzymać bazę swoich klientów i tym samym utrzymać bazę zysków ze sprzedaży substancji uzależniającej. Więc WHO i ja podobnie mówimy, że nie możemy na to pozwalać.
To znaczy, że te wyroby, chociażby może miały niższą szkodliwość, czego jeszcze ciągle nie wiemy, ale możemy się w jakimś sensie spodziewać, że być może trochę mniej szkodzą, to w dalszym ciągu niosą ogromne ryzyko zdrowotne, niosą ryzyko uzależnienia, niosą ryzyko szczególnie dla ludzi młodych, którzy właśnie zmanipulowani tym przekazem o ich zdrowotnych właściwościach, o ich bezpieczeństwo sięgają i coraz więcej młodych ludzi właśnie zaczyna być uzależniona od nikotyny, także w innych postaciach.
Co ciekawe zarówno WHO jak pan profesor także zwraca uwagę na nie tylko dostępność, ceny, nadzór, ale także nad manipulacją nawet reklamami, które powinny być uregulowane, aby kolejne nowe pokolenia nie były uzależnione od tak zwanych nowych produktów nikotynowych.
Mamy zakaz reklamy, ale okazuje się, że z jednej strony on często nie jest weryfikowany, bo jak wejdziemy do punktu sprzedaży, to jesteśmy atakowani pewnym przekazem zachęcającym do nabycia np. nowych wyrobów nikotynowych, mimo tego, że w prawie jest zakaz reklamy.
Firmy znajdują pewne luki w prawie, twierdzą, że to jest może informacja handlowa, ale tak naprawdę my wiemy, o co chodzi i jak pytamy młode osoby, to one jasno definiują, to jest reklama. Firmy wchodzą także na pewne wydarzenia, np. kulturalne, rozdają próbki swoich darmowych produktów, w mediach społecznościowych celebryci zachwalają właściwości, a państwo udaje, że tego nie widzi. Ja się na to nie zgadzam, WHO mówi jasno, nie możemy dopuszczać do reklamy produktów niebezpiecznych.