Najmłodsza posłanka w Sejmie, ale nie najmłodsza w całej historii trzeciej RP?

Tak, zgadza się, rekordzistów mieliśmy innych. Rekordu nie pobiłam, ale rzeczywiście w tej kadencji mam ten zaszczyt być najmłodszą.

Nie ma pani dość tego ciągłego wypominania wieku?

Z jednej strony rzeczywiście to był temat, który się przewijał na początku. Wielu posłów rozpoczynało tak rozmowę. To raczej raczej wynikało z sympatii. To było miłe, chociaż oczywiście zdarzają się też negatywne komentarze.

To nie jest jakąś przeszkodą?

Po pierwsze tych rekordów nie pobiłam, po drugie młodzi ludzie reprezentują też swoje swoich wyborców w radach miast, w sejmikach. Funkcjonujemy na innych płaszczyznach zawodowych. Moi rówieśnicy mają swoje biznesy, pracują również w odpowiedzialnych zawodach. Nie czuję, żeby ta moja rola odbiegała od innych wyzwań.

A co łączy posłów przed 30?

Nie jest to niewielka grupa. Mam nadzieję, że to w kolejnej kadencji się zmieni. Czujemy presję tego, by to młode pokolenie reprezentować. Ten wiek się zawszeprzewija. Mamy świadomość, że każda wpadka będzie od razu użyta jako argument przeciwko młodemu pokoleniu. Jest też jakaś odpowiedzialność, na którą się godziliśmy kandydując.

Gazeta Wyborcza nazwała panią przedstawicielką Pokolenia „Z” w Sejmie. Dlaczego jest was tak mało?

Ta niska reprezentacja zniechęca młode osoby do kandydowania albo dalej postrzegają politykę, Sejm jako coś, co dzieje się daleko od nich. Dopiero na przestrzeni kilku ostatnich lat to się zmieniło, bo młode osoby zaczęły wychodzić na protesty, np. te w październiku 2020 roku. Wiele osób młodszych, które do tej pory nie interesowały się polityką, zobaczyło jak łatwo ta polityka może zainteresować się nimi. To, że w październiku tak licznie poszli do wyborów, też pokazuje, że chcieli rzeczywiście partycypować w tej polityce. Dużo osób wybierało młodych kandydatów. Jestem tego beneficjentką.

Deklaruje pani, że w parlamencie będzie się pani zajmować sprawami związanymi ze szkolnictwem wyższym. Mamy odpowiedź Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego na aferę w Collegium Humanum. Ministerstwo zapowiada informacje na dyplomach o czasie, kiedy się studia odbywały, i w jakim trybie. Czy to wystarczy, żeby te patologie przeciąć?

To jest dobry krok, żeby trochę wzrósł poziom prestiżu takich studiów podyplomowych, które dzisiaj są taką trochę wolną amerykanką. Konkretne informacje na takich świadectwach będą też jasną deklaracją dla pracodawcy, co taki absolwent potrafi.

Pytanie czy to wystarczy?

To jest pierwszy krok, ale na pewno potrzebne są regulacje, które precyzyjniej będą określać, jakie wymagania musi spełnić uczelnia, żeby taki kierunek otworzyć.

Studia podyplomowe tylko dla uczelni prowadzących studia w trybie dziennym?

Jest to jakiś pomysł, chociaż z drugiej to ogranicza prywatne uczelnie, które chcą mieć jakąś atrakcyjną ofertę dla studentów.

Przed wyborami samorządowymi obecny wiceprezydent Krakowa prof. Stanisław Mazur wyliczał, że w ciągu dekady z Krakowa ubyło około 1000 studentów. Jakie miałaby pani wskazówki dla nowych władz Krakowa jako parlamentarzystka i do niedawna jeszcze studentka prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim.

To jest problem centralny. Kraków zmaga się z tym, że z roku na rok ubywa studentów, ale to wynika z problemu, z którym borykają się studenci również w innych miastach, czyli z rosnącymi kosztami życia. Takie osoby rezygnują ze studiów w Krakowie, bo nie stać ich na wynajem mieszkania. Uniwersytety nie mają wystarczającej liczby miejsc w akademikach, żeby tych studentów pomieścić. Potrzeba regulacji centralnej, która pomoże obniżyć te koszty życia studentom, zapewniając dostęp do do akademików.

Ale jakie regulacje centralne?

Część funduszu dopłat, który jest przeznaczany w tym momencie na pomoc samorządom, by budowały mieszkania komunalne, mogłaby być przeznaczana na budowę i remont akademików. Mamy akademiki, które nie są wyremontowane i przez to są niedostępne dla studentów.

A czy samorząd ma jakieś realne narzędzie, żeby kształtować albo wpływać na cenę najmu mieszkań?

Wspieranie budownictwa samorządowego, mieszkań na wynajem to jest jakaś droga. To znowu wymaga ingerencji centralnej.

Mówi pani jak przedstawicielka lewicy, nie Koalicji Obywatelskiej.

Uważam, że problemów mieszkaniowych nie da się rozwiązać jednym złotym środkiem. Te pomysły lewicy związane z budową tanich mieszkań na wynajem przez samorządy uważam za słuszne.

W takim razie czy jako posłanka Koalicji Obywatelskiej będzie pani za wprowadzeniem od przyszłego roku programu mieszkaniowego „Na Start”?

Zależy jak ten program się ostatecznie ukształtuje. Rozumiem obawy ekspertów, że konsekwencją tego programu będzie wzrost cen mieszkań, ale z drugiej strony mamy bardzo dużo Polaków, którzy chcą mieć własne mieszkania, a jest to dla nich dobro w tym momencie nieosiągalne. Beneficjentów takiego programu na pewno będzie sporo.

Przed momentem mówiła pani jak przedstawicielka lewicy: budować na wynajem, teraz program Na Start. Poprze pani taki program czy nie?

Słuchając ekspertów, mam jeszcze wątpliwości.

Czyli nie jest pani przekonana? To jest przecież jeden ze stu konkretów, a pani jest przedstawicielką Koalicji Obywatelskiej.

Nie jestem przekonana. Ufam osobom, które znają sytuację mieszkaniową lepiej ode mnie. Z drugiej strony rozumiem, że będzie bardzo duża grupa osób, która będzie beneficjentami tego programu i pozytywne konsekwencje będzie też miał.

Czy jako przedstawicielka Pokolenia „Z” potwierdzi pani, że dla młodych ludzi mieszkanie jako własność nie jest czymś koniecznym?

Być może wśród pokolenia młodszego tak jest albo to się będzie po prostu z czasem zmieniało i coraz więcej osób będzie faktycznie preferowało wynajem. Ostatnie badania pokazują, że zdecydowana większość Polaków preferuje posiadanie własnego mieszkania. Sporo moich rówieśników, czyli osób po studiach, które wkraczają w dorosłość, chciałoby mieć własne mieszkanie.