„Nie widzimy rzeczy takimi, jakie są. Widzimy je takimi, jakimi my jesteśmy”. Pani Profesor, czy prawda jest możliwa? Czy zostają nam tylko konstrukty naszego umysłu? I nasze opowieści, albo społeczne opowieści? Społeczne narracje?
- Problem polega na tym, dokładnie na tym, że jesteśmy tylko ludźmi. Nie mamy możliwości widzenia, słyszenia, czy w ogóle budowania percepcji w inny sposób, niż pozwalają nam to nasze mózgi i zmysły. Już w XVIII wieku zauważył to David Hume. Mówił, że jeżeli chcemy być uczciwi, to trzeba powiedzieć, że dla mnie rzeczy są takie, a nie inne, bo nie mam odmiennej perspektywy. W XX wieku neurobiologia pokazała nam, że Hume się nie mylił - wystarczy inna budowa mózgu, gałki ocznej i obraz będzie zupełnie inaczej wyglądał. I faktycznie - perspektywa psa, kota, myszy jest odmienna. To, co w „12 małpach” wydaje mi się najważniejsze, to ten stary filozoficzny problem: co tak naprawdę wiem o świecie?
Czy jestem w stanie dotrzeć do istoty świata, do istoty rzeczywistości? Immanuel Kant, który twierdził, że z dogmatycznej drzemki obudził go Hume, zwrócił uwagę, że nigdy nie docieramy do istoty rzeczy samej w sobie. Jest jeden człowiek, prawda? Mam wgląd wewnętrzny w samą siebie, ale czy mogę poznać stołowatość stołu, przy którym siedzę?
Istota czerwoności
Na czym polega istota czerwoności albo zieloności, na przykład? Bo każdy z nas widzi zielony trochę inaczej, tak przynajmniej się wydaje.
- Nie tylko zresztą tę barwę, prawda?
Każdą inną.
- Dobrze wiemy, że to, co nazywamy barwą, jest tak naprawdę długością fali. Wchodzimy już w strukturę optyczną, która też nam pokazuje coś, na co zwrócił uwagę Kant - nasz umysł trochę rekonstruuje świat. Zmysły, jakimi sięgamy do rzeczywistości, są jak łapki, które wyciągamy przed siebie, żeby coś obejrzeć, powąchać.
Ale umysł do tych zmysłów dodaje element rozumowy, który jest współkonstruowaniem razem ze zmysłami tego, co widzę. Miałabym kakofonię zmysłowości, gdyby nie te elementy porządkujące strukturę poznania, jakie cały czas mój umysł dodaje do poznania. Zmysły nie działają same. To nie jest lustro, które odbija mi rzeczywistość, jak chciał John Locke. Mamy tu właśnie rekonstruowanie czy współrekonstruowanie świata. I przez to, że nigdy do rzeczy samej w sobie nie docieram, mogę tylko ufać, że mój rozum - porządkując ten świat - nie dokonuje przekłamań.
Czyli raczej żyjemy w złudzeniu niż w prawdzie. Wsiadając do samochodu, jadąc autobusem do pracy…
- Ach, byłoby to proste, gdybyśmy mogli powiedzieć, że żyjemy w złudzeniu. Nie. Tak naprawdę żyjemy w pewnej strukturze zjawiska, które sobie konstruujemy. Ale proszę też zwrócić uwagę, że nie mamy problemu z określeniem, że napis, który jest przed nami jest podświetlony na czerwono. Możemy dyskutować, jaki to jest rodzaj czerwieni, ale wiemy, że to czerwień, ponieważ nasze umysły tak samo rekonstruują świat, mają te same władze sądzenia. Dzięki temu mamy intersubiektywność, przez która tworzymy jednolity obraz rzeczywistości. Co więcej - skoro widzę jakąś czerwień, to znaczy, że jest impuls, który mi ją podrzuca. Tak jest przynajmniej wedle Kanta. Więc nie wiem do końca, co jest istotą rzeczy, ale gdzieś tam ona leży, skoro pewne dane mogę rekonstruować.
Co jest policzalne, co jest do sprawdzenia
Czy można powiedzieć, że prawda w takim razie jest kwestią umowy, jak prawo?
- Nie idziemy jeszcze w relatywizm. Dopiero wiek XX będzie nam pozwalał tak popatrzeć; zwłaszcza po tych różnych dekonstrukcjach, choćby postmodernistycznych. Tu idziemy raczej w kierunku krytycznego myślenia, które nakazuje nam taką sumienność. Czyli muszę sobie przede wszystkim uświadomić, że nie jestem w stanie dotrzeć do wszystkich danych, jakie mam. Moja rekonstrukcja rzeczywistości może być niepełna. I dlatego powinnam zachować maksymalny dystans do tego, co wiem o świecie.
Kant nawet proponuje, gdy pisze o tym „czystym rozumie”, żebyśmy przyjrzeli się, na przykład antynomiom rozumu. To są te zjawiska, których nie jestem w stanie z jasnością i pewnością określić - jak chociażby obliczenie, że 2 plus 2 równa się 4.
Weźmy na przykład kwestię wolności, kwestię struktury istnienia świata, przyczyny pojawienia się rzeczywistości. Są pewne rzeczy, które nam się wymykają, bo będziemy mieć różne interpretacje, różne poszlaki. Kant proponuje: skupmy się najlepiej na tym, co jest policzalne i do sprawdzenia, intersubiektywnego zweryfikowania. Skupmy się na tym, o czym Kant tak ładnie pisze - do sprawdzenia dla każdej istoty rozumnej. No i tu wchodzimy w świat „12 małp”.
Film cudownie pokazuje, że mamy pewne dane - widzę człowieka, stoi przede mną, rozmawiam z nim, czyli scena z doktor Kathryn i Jamesem. Ona, jako psychiatra, może go zdiagnozować, może poznać jego historię, ale potem odkrywa to drugie dno. Widzi, że to niezwykły człowiek, że tu się coś dzieje. Patrzy na na jego zdjęcia z innego okresu dziejowego i zaczyna rozumieć, że to, co on próbuje jej przekazać, wymyka się spod kontroli. Czy James jest rzeczywiście chorym psychicznie człowiekiem, którego trzeba leczyć? Czy konfabuluje? A może rzeczywiście odbył podróż w czasie?
James Cole zostaje zdiagnozowany jako człowiek psychicznie chory. Tutaj na początku, pani doktor, wątpliwości raczej nie ma. I taka drobna uwaga dla tych, którzy nie oglądali tego filmu: nie pierwszy raz James zostaje wysłany w przeszłość. Zdarzyło mu się kilka razy być w zupełnie innych miejscach. Wcale nie jest tak łatwo trafić w ten moment, w którym można rozpoznać, dlaczego doszło do katastrofy biologicznej.
- To jest drugi ciekawy moment tego filmu.
Ale dokończmy jeszcze wątek prawdy i złudzenia, które nam towarzyszy. O świecie wiemy tyle, ile my na ten świat nałożymy, korzystając z naszego narzędzia poznania, jakim jest mózg.
- I zmysły.
Czym jest matematyka, którą niektórzy uznają za uniwersalną i doskonałą naukę?
- W świecie Kanta jest czymś doskonałym. Dlatego, że to jest czysto rozumowa operacja, przecież nie potrzebujemy już zmysłowego doświadczenia, więc mamy komponent rozumowy, aprioryczny. Kant bał się zmysłowości. Z jednej strony zdawał sobie sprawę, że nie uciekniemy przed zmysłowością, że jej potrzebujemy do tego, żeby poznać świat, który nas otacza…
Ucieczka w czysty rozum
Ale wiedział, że nas mocne zmysły łudzą.
- I wiedział, że nie zawsze jesteśmy zdolni, żeby zapanować nad tym złudzeniem. Nie zawsze możemy sobie uświadomić, na ile jest to złudzenie na nas oddziałujące, na ile nie. I tu zaczynają się schody. W jakimś sensie Kant, jak jak wielu przed nim filozofów, ucieka w czysty rozum. Co pokazuje rozpaczliwą filozoficzną tendencję, bo już już Parmenides w starożytności...
Myślałem, że od niego zaczniemy rozważania o prawdzie i złudzeniu. Bo wydaje mi się, że pytanie o to, czym jest prawda, czym złudzenie i jak to się wszystko łączy, towarzyszy filozofii od samego początku. Odkąd człowiek spojrzał na świat myśląc.
- Tak. I w zasadzie to jest też wielka ucieczka przed zmysłowością. Parmenides ewidentnie bał się poznania zmysłowego, ale też, co za tym idzie, różnorodności. Spluralizowanego obrazu rzeczywistości. Nie radził sobie z tym w ogóle; podobnie, jak ze zmianą. Więc jak już doszedł do czystych rozumowych analiz i mógł orzec, że mamy jeden, niezmienny, wieczny byt i żadnej zmiany, to pojawiała się u niego wielka ulga: okej, nie muszę korzystać ze zmysłów; skupię się na tym, co mi rozum (gdy analizuje pewne pojęcia), przedstawia i nic więcej mnie nie interesuje.
Tu gdzieś znika człowiek. Tu gdzieś znika ogromna zjawiskowość świata. Wszystko zostaje sprowadzone do czegoś, co potem też Dostojewski wykpił. Bo z jednej strony mamy nawet u Kartezjusza, że 2 plus 3 równa się 5, niezależnie od tego, co się ze mną dzieje. To jest ta pewność, Kartezjusz w medytacjach ją pokazuje.
Matematyczny świat idealny.
- Tak, praca na ideach, która nie może mnie zawieść, bo nie dotyka moich zmysłów, moich emocji, w jakikolwiek sposób mnie nie porusza. Jest sterylna, wręcz kliniczna. A Dostojewski w pewnym momencie się śmieje, mówi: czemu nie mam sądzić, że 2 plus 3 równa się 7? A jeżeli tak chcę? Ale tak naprawdę Dostojewski rzuca wyzwanie wszystkim filozofom, którzy bali się zmysłowości i emocji. Bali się tego, że czegoś mogę nie chcieć zrozumieć. I jak wrócimy do „12 małp”, to proces dochodzenia do historii Jamesa jest tym, w którym widać, że pani doktor boi się prawdy. Woli go zaklasyfikować jako chorego psychicznie. Bo jeżeli przyzna mu rację, to nastąpi załamanie. Zaczyna rozumieć, że to, co on jej pokazuje, to jest koniec ludzkości.
Koniec poznania.
- Tak.
James burzy ten konstrukt, który ona wyprodukowała i narzuciła na świat, w którym ludzie podróżujący w czasie specjalnie się nie powinni pojawiać.
- Właśnie. I burzy też spokój poznawczy starych, dobrze nam znanych kategorii. To jest ten porządek 2 plus 3 równa się 5 i tylko tyle, w każdych warunkach. A tutaj pojawia się przybysz z przeszłości, ale tak naprawdę z przeszłości równocześnie. Przecież zanim do niej trafił, podróżował w czasie i to jest to załamanie stałych kategorii. Więc na koniec mamy chichot Dostojewskiego.