Zielonym dywanem z Krynicy
Ponieważ żaden z nas nie jest Rafałem Majką, znamy swoje możliwości, zdecydowaliśmy się na wariant Krynica - Piwniczna. Bo lepiej mieć jednak z górki niż pod górkę (Majka z pewnością pojechałby odwrotnie).
Co tydzień do wygrania rower! Szczegóły:
Do Krynicy dotarliśmy samochodem, razem z rowerami – żadne to wyczynowe maszyny, ale dobrze się na nich jeździ i ufamy im.
Zabraliśmy, i będziemy zabierać w każdą trasę, zestaw podstawowy – kurtki przeciwdeszczowe, okulary przeciwsłoneczne, klucze imbusowe, dętkę. Pełny bidon i banany, bo wiadomo, że nie ma lepszego od owocowego energetyka. Mieliśmy kaski, krem z filtrem UV – wy też o tym pamiętajcie.
Wystartowaliśmy z krynickiego deptaka, przed nami było ponad 40 kilometrów. Wjechaliśmy na zielony dywan – mają w Krynicy drogę dla rowerów pomalowaną na zielono, chodzi o to, żeby człowiek wiedział, że zielony asfalt prowadzi do Muszyny (doceniamy pomysł).
Jadąc z Krynicy po lewej stronie mieliśmy linię kolejową, z prawej pasmo Jaworzyny Krynickiej. Wjechaliśmy na szlak prowadzący do Muszyny, tutaj drogi dla rowerów krzyżują się dość gęsto, więc pilnujcie swojego szlaku, bo można się zgubić.
Do Muszyny jechaliśmy wygodną trasą, rewelacja. Widoki? Sielskie. Na pewno traficie na miejsca obsługi rowerzysty (MOR), więc skorzystajcie, bo akurat ta trasa jest wodonośna – rejon Muszyny to przecież źródła świetnej wody. Są MOR-y, gdzie takie źródełko tryska, więc uzupełnicie bidon.
Przez Powroźnik i Podjastrzębik dotarliśmy do Muszyny. Możecie zatrzymać się w tym miasteczku i wejść do Ogrodów Sensorycznych albo pijalni wód mineralnych, a jak chcecie zostać dłużej, szukajcie noclegu na Zawodziu. My pojechaliśmy dalej, a właściwie szliśmy.
Jest w Muszynie spore wzniesienie, tak spore (w kulminacyjnym punkcie ma 30 proc. nachylenie), że rowerem go nie pokonacie (no chyba, że jesteście Rafałem Majką). Zresztą obowiązuje tu zakaz jazdy rowerem, dwa kółka trzeba na górę po prostu wtoczyć. To wzniesienie wydobywa z ludzi złe emocje, co zresztą słyszeliśmy od innych rowerzystów (owszem, były słowa nieparlamentarne). I zjeżdżania po drugiej stronie też nie polecamy, serio.
Panoramiczna klęska urodzaju
Potem było już gładko i pięknie. Zjechaliśmy - jadąc po słowackiej stronie - w kierunku Legnawy (stara słowacka wioska), dalej świetna kładka rowerowa, która przerzuciła nas na polską stronę do Andrzejówki. A że nie jesteśmy hardcorowcami, daliśmy sobie czas na odpoczynek w MOR (bidon uzupełniony).
I znów po naszej stronie Popradu, znów kolejna kładka w Andrzejówce i znów zajrzeliśmy Słowację. To chyba najpiękniejszy widokowo fragment - polany nadpopradzkie, wijąca się rzeka, masywne wzniesienie Zapała. Nic tylko fotografować. Nie robiliśmy zdjęć, za to nagrywaliśmy dla was film (zobaczcie go koniecznie, zanim wyruszycie w trasę).
Ważnym miejscem jest skrzyżowanie w Sulinie Małym, gdzie trzeba jechać w kierunku rzeki, żeby nie zgubić szlaku niejednoznacznie w tym miejscu opisanego (dalej już bez żadnych wątpliwości). I wreszcie po polskiej stronie za Popradem - Zubrzyk (to wieś z łemkowską historią, była częścią Państwa muszyńskiego). Potem było Medzibrodzie i panoramiczna klęska urodzaju – wszędzie łąki. A stąd już tylko chwila do Mniszka nad Popradem, później mostem drogowym (z wyznaczoną ścieżką rowerową) do Piwnicznej. Pięknie, wygodnie i z nurtem rzeki. Ale gdybyście wpadli na pomysł, żeby zjechać z trasy i poszukać sklepu, bo wiadomo – batonik, bułka z szynką – porzućcie tę koncepcję, bo tu jest jednak odludzie, więc po zakupy to jednak między Krynicą a Muszyną.