– W tym roku były wzloty i upadki – takimi słowami Patryk Małecki właściwie najlepiej podsumował rok 2016 w wykonaniu Wisły Kraków. Tych upadków w kończącym się roku było jednak, jak na Wisłę Kraków trochę za dużo. O zawirowaniach rundy wiosennej napisano już wystarczająco dużo. Tadeusz Pawłowski, Radosław Cierzniak - te nazwiska fanom Wisły nie kojarzą się zbyt dobrze, ale rozdział firmowany ich osobami został już zamknięty. Wydawało się, że Dariusz Wdowczyk rozpocznie nowy, dużo lepszy rozdział w historii Białej Gwiazdy. Wisła w cuglach wygrała spadkową grupę ekstraklasy w ubiegłym sezonie, choć - umówmy się - nie jest to największe osiągnięcie w dziejach tego klubu. Przy Reymonta liczono, że sezon 2016/17 będzie dużo lepszy niż poprzedni.

W okresie przygotowawczym trenerowi Wdowczykowi do głowy wpadł jednak pewien pomysł. Wisła w zbliżającym się coraz większymi krokami sezonie miała grać w systemie 3-5-2, na którym sparzyła się już przecież niejedna ekipa. Początek sezonu ligowego nie wróżył jednak niczego złego. Biała Gwiazda przy Reymonta pokonała Pogoń Szczecin i z dobrym nastawieniem wybrała się na zorganizowane w związku ze Światowymi Dniami Młodzieży zgrupowanie na północy. To właśnie na Pomorzu zaczęły się jednak problemy Wisły. Zaczęło się od porażki 0:3 z Arką Gdynia, a kolejne kłopoty nie wiązały się bezpośrednio z boiskiem.

W mediach gruchnęła informacja o pożegnaniu z Bogusławem Cupiałem. Po 19 latach właściciel, który stał się symbolem klubu, postanowił sprzedać Wisłę. To za "ery Cupiała" kibice Białej Gwiazdy przeżywali najpiękniejsze emocje - mistrzostwa kraju, niezwykłe boje w europejskich pucharach, pamiętne mecze z największymi europejskimi potęgami. Po tym, jak Cupiał odszedł, pozostał wielki znak zapytania, w którego miejsce chwilę później pojawił się Jakub Meresiński firmowany nazwiskiem Marka Citki. Meresiński bardzo szybko stał się w Krakowie symbolem nieuczciwości, przekrętu i zwykłej ludzkiej głupoty, a klub przez jego zachowanie stanął w ciągu kilku tygodni na skraju przepaści. 

W kontekście Wisły więcej niż o kwestiach boiskowych mówiło się na temat spraw właścicielskich. Niespełna miesiąc po tym, jak klub przejął Meresiński, Wisła została z jego rąk "odbita" przez Towarzystwo Sportowe. Na konferencji, na której mediom zakomunikowano ten fakt, ówczesny wiceprezes TS Wisła Robert Szymański tłumaczył między innymi powagę całej sytuacji. – Jeszcze niedawno wszystko wskazywało, że na tej konferencji prasowej ogłosimy hiobowe wieści. Wtedy jednak udało się wrócić do rozmów i osiągnąć dżentelmeńskie porozumienie. Gdyby nie my, piłkarskiej Wisły jeszcze w tym tygodniu mogłoby nie być – grzmiał Szymański.

Na boisku wciąż nie działo się jednak dobrze. Za "kadencji" Meresińskiego Wisła przegrywała kolejno z Lechią, Cracovią, Ruchem, a w dniu wspominanej konferencji Towarzystwa Sportowego w ostatniej sekundzie straciła punkt w Kielcach. Sierpień przy Reymonta zakończył się dotkliwym 1:5 ze Śląskiem Wrocław, natomiast kolejna porażka przyszła w Białymstoku. Wiśle nie udawało się wówczas nic. Wydawało się, że nad drużyną ciąży fatum i niezależnie od liczby okazji, od szans i postawy podopiecznych Dariusza Wdowczyka mecz tak czy inaczej zakończy się porażką. Wtedy przyszedł jednak przełom - 17 września i mecz z Piastem Gliwice. Biała Gwiazda bombardowała wtedy nieprawdopodobnie bramkę Jakuba Szmatuły, ale ten dwoił się i troił między słupkami. Większość kibiców Wisły zapewne pogodziła się już z remisem i zaczęła szukać pozytywów w postaci pierwszego punktu zdobytego od momentu kolejki inauguracyjnej. Wtedy sprawy w swoje ręce wziął jednak Patryk Małecki, który w ostatnim momencie kropnął sprzed pola karnego, wywołując na stadionie przy Reymonta nieprawdopodobny tumult i szał radości. Wisła wreszcie wygrała i złapała oddech będąc na samym dnie.


– Początek sezonu był fajny, wygraliśmy u siebie z Pogonią. Potem przyszło siedem porażek, później znowu się odbiliśmy i zaczęliśmy wygrywać – podsumowuje rundę Patryk Małecki, bohater meczu z Piastem i kilku innych spotkań. Kolejne trzy punkty mogły przyjść tydzień później - w "wyblakłym klasyku" z Legią. Stałoby się tak, gdyby w 83. minucie Denis Popović wykorzystał podyktowany przez arbitra rzut karny. Słoweniec nie dał jednak rady pokonać Malarza, a starcie z mistrzem Polski zakończyło się podziałem punktów. Mecz z Piastem pokazał jednak, jak wiele leżało w psychice wiślaków. Gdyby nie tamto trafienie Małeckiego, być może nie byłoby kolejnych wyników, które pozwoliły Białej Gwieździe na dobre odbić się od dnia tabeli.

W Płocku Biała Gwiazda wypuszczała już dwubramkowe prowadzenie, gdy po raz kolejny "objawił się" Patryk Małecki i golem zdobytym w 90. minucie przechylił szalę zwycięstwa na stronę Wisły Kraków. Szczęście wreszcie było po stronie drużyny Dariusza Wdowczyka i dało o sobie znać również w Poznaniu - tam w 90. minucie punkt dla Wisły wywalczył z kolei Paweł Brożek. Wygrana 2:0 z Bruk-Bet Termaliką, remis w Lubinie, hattrick Rafała Boguskiego i trzy punkty w starciu z Górnikiem Łęczna. To trzy kolejne spotkania. Spotkania, przed następną petardą, jaka odpaliła przy Reymonta.

10 listopada, dzień przed zaplanowanym meczem towarzyskim, o którym Dariusz Wdowczyk wypowiadał się regularnie pytany przez dziennikarzy, okazało się, że w tymże sparingu drużynę poprowadzi już ktoś inny. Wydawało się, że kryzys na linii władze-trener udało się zażegnać, gdy Wdowczyk nie odszedł z klubu pomimo zwolnienia kilku jego najbliższych współpracowników. Sytuacja przypominała jednak w rzeczywistości tykającą bombę, która prędzej czy później i tak by eksplodowała. Zarówno wspominane już zwolnienia, jak i zaległości finansowe stały się dla Dariusza Wdowczyka powodem do rozstania z Wisłą. Manuel Junco, który w październiku został dyrektorem sportowym klubu, krótko po decyzji Wdowczyka mówił, że faksem zdążył już otrzymać całą masę kandydatur i potencjalnych następców. Do końca roku Białą Gwiazdę prowadził jednak duet dotychczasowych asystentów - Radosław Sobolewski oraz Kazimierz Kmiecik.

Debiut tego duetu wypadł jednak gorzej, niż zakładać mógł najczarniejszy scenariusz. Klęska 2:6 w Szczecinie sprawiła, że na Wisłę spadła ogromna fala krytyki, która ustała jednak po kolejnych spotkaniach. Biała Gwiazda zrekompensowała sobie porażkę w Szczecinie wbijając pięć goli Arce, później ograła u siebie czołową drużynę tabeli - Lechię Gdańsk i do spotkania derbowego przystępowała w dobrych nastrojach - być może z jedną rysą w postaci odpadnięcia z rozgrywek Pucharu Polski. Derby przy Reymonta zakończyły się remisem 1:1, a wygrać nie udało się też w ostatnim meczu w tym roku. Wisła po bardzo kiepskiej grze przegrała w Chorzowie 0:1. – Szkoda, że zakończyliśmy porażką, ale ja wychodzę z założenia, że nie ma co się poddawać. Teraz odpoczynek jest nam naprawdę potrzebny, a od stycznia ruszamy pełną gębą i w każdym meczu będziemy walczyć o zwycięstwo – mówił po końcowym gwizdku Patryk Małecki.

Druga część roku 2016 przy Reymonta upłynęła więc przede wszystkim pod znakiem zawirowań organizacyjnych - najpierw na pozycji właściciela, później zaś trenera. Piłkarsko jesień to prawdziwy rollercoaster. – Odczucia są bardzo mieszane. Najpierw mieliśmy serię siedmiu porażek, później natomiast przyszła seria meczów bez przegranej. Potem bolesny mecz z Pogonią i znów zwycięstwa. Jesteśmy za dobrą drużyną, aby notować takie skoki formy – zaznacza Małecki. Skrzydłowy Wisły Kraków gwarantuje jednak, że wiosna w wykonaniu Białej Gwiazdy będzie lepsza. – Wierzę w głęboko w to, że nasze przygotowania będą owocne i na wiosnę w każdym meczu będziemy grali o zwycięstwo, a nasza gra będzie równa. Mamy fajny skład, fajnych zawodników i zespół. Czasem może czegoś zabraknąć, to tylko sport, ale miejsce Wisły jest w górnej ósemce i nie wyobrażam sobie, abyśmy się tam nie załapali. Będziemy walczyć do upadłego – obiecuje Patryk Małecki.

AD