Choć w Polsce jest znany przede wszystkim jako śpiewak, to na świecie uważany jest do dziś przede wszystkim za aktora… za amanta filmowego. Może coś w tym jest bo to nie opera, a film przyniosły mu globalną popularność i wielki majątek. Przypomnijmy, że zagrał w 39 filmach, m.in. "Dla Ciebie śpiewam", "Księżniczka czardasza", "Czar cyganerii”. Choć trzeba zdawać sobie sprawę, że nie byłoby zapewne filmowego amanta, gdyby nie świetne warunki fizyczne i przede wszystkim jego głos (bo przecież w filmach śpiewał) i gdyby nie ogromne powodzenie na scenach operowych świata. Jak widać opera, operetka i film pełen piosenek – to wszystko złożyło się na Jana Kiepurę i jego wielką karierę.

Dla nas, Polaków jest zawsze symbolem tenora wszechczasów, obdarzonego najpiękniejszym głosem świata, o niezwykłej, rozpoznawalnej do dziś barwie. Głosem, którego wszyscy chcieli słuchać i głosem za który wielu było skłonnych płacić ogromne honoraria. Przypomnijmy, że artysta śpiewał na największych scenach operowych świata, w tym słynnej MET w Nowym Jorku, ale także w teatrach w: Budapeszcie, Pradze, Buenos Aires, Paryżu, Wiedniu, Mediolanie, Monachium, Brukseli, Sao Paulo, Hawanie i Rio de Janeiro. Podbijał także publiczność Broadway’u. Wystarczy wspomnieć choćby operetkę „Wesoła wdówka”, którą tam wystawił w latach 40., kreując wraz z żoną Martą Eggerth główne role. Ta produkcja, wystawiana przez rok, przyniosła mu milion dolarów dochodu.

Śpiewał tak samo dla możnych tego świata jak i dla zgromadzonych tłumów na ulicy. Był zawsze gotowy do występu i nie odmawiał. Gdy tłum krzyczał „Jasiek śpiewaj”, śpiewał w każdych warunkach, w teatrze gdy pojawił się jako widz, z balkonu hotelu czy z dachu samochodu. Kochali go także za to, że był przykładem kopciuszka. Dowodem, że syn piekarza swoim uporem, talentem i pracą może osiągnąć tak wielki międzynarodowy sukces.

Zresztą jego życie wyglądało jak scenariusz filmowy. Był szczęściarzem, bo umiał się znaleźć we właściwym miejscu w odpowiednim czasie i przy właściwych postaciach. Inna sprawa, że on to szczęście potrafił wykorzystać. Już po pierwszym swoim koncercie, który odbył się w 1923 roku w Sosnowcu w kinie „Sfinks”, pokazał się w takich miastach jak: Warszawa, Lwów, Poznań, Toruń, Bydgoszcz, Inowrocław, Grudziądz i znowu Warszawa. Nie był zadowolony ze swoich występów w Polsce, więc ruszył do Paryża, ale wybrał się tam przez Wiedeń. To była przypadkowa, ale bardzo dobra decyzja, bo w Wiedniu zainteresowały się nim dwie wpływowe osoby: Franz Schalk, dyrektor Opery oraz znakomita śpiewaczka Maria Jeritza.

Jan Kiepura raptem trzy lata po swoim debiucie w Sosnowcu zaczął podbijać publiczność i krytykę Wiednia. Wszystko zaczęło się od opery „Tosca” Pucciniego, w której wystąpił u boku Marii Jeritzy. Sukces był ogromny, a prasa obwołała go „królem tenorów” oraz „następcą Carusa”. Potem była partia księcia Kalafa w operze „Turandot” Pucciniego. A w trzy lata później, w 1929 roku, zadebiutował w mediolańskiej La Scali, co umocniło jego świetną pozycję w świecie operowym.

Jan Kiepura należał do tych śpiewaków, którzy bardzo świadomie planowali swoją karierę. Na przykład decydował się na występowanie tylko w takich partiach, które w najlepszy sposób pokazywały piękno jego głosu a jemu pozwalały pokazać się z najlepszej strony. Dlatego występował przede wszystkim w operach takich jak: „Cyganeria”, „Rigoletto”, „Turandot”, „Tosca”. Nigdy nie sięgnął po repertuar, który nie pozwoliłby mu się popisać głosem. Ale za to te partie, które śpiewał miał perfekcyjnie opracowane do tego stopnia, że do dziś uważane są za wzorcowe.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie będzie wiecznie występował. Dlatego zarobione pieniądze inwestował grając na giełdzie oraz w nieruchomości. Jedną z takich inwestycji, był hotel „Patria” w Krynicy, wybudowany za pieniądze, które przyniósł mu udział w filmach. Hotel powstał latach 1932-34, zaprojektowany został przez ówczesną sławę, architekta Bohdana Pniewskiego. Budowany w latach 1932-1934, kosztował ponad 3 miliony dolarów. Wzniesiony został z rozmachem, godnym kurortów alpejskich. Niezwykle nowoczesny m.in. z centralnym ogrzewaniem, centralą telefoniczną, drzwiami obrotowymi. Pięknie urządzony w stylu, który dziś nazywamy art déco, stał się niezwykle popularny, wśród elity finansowo-artystycznej, a nawet arystokratycznej.

W „Patrii” znajdowały się apartamenty dla jego rodziców, którzy na co dzień prowadzili hotel oraz dla niego, dzięki czemu bywał w Krynicy. To właśnie w „Patrii” spędził z Martą Eggerth miodowy miesiąc. Przyjeżdżał także później, choćby w zimowych sezonach. Wiedział, że zarządzanie „Patrią” stanie się jego zajęciem na emeryturze. Nie przewidział , że po 1945 roku będzie to niemożliwe.

W kilkanaście lat po wojnie, w 1958 roku odwiedził Krynicę. Przyjechał incognito. Obejrzał „Patrię”, chciał w niej nocować, ale nie pozwolono mu. Niemniej przeszedł po wszystkich piętrach hotelu oglądając cały budynek od piwnic aż po dach, porozmawiał z pracownikami, którzy jeszcze przed wojną pracowali dla niego. Uznał, że „Patria” jest w dobrym stanie i z żalem noc spędził w Nowym Domu Zdrojowym.

Śmierć przyszła do niego nagle. Zmarł na atak serca w trakcie rozmowy telefonicznej w swoim domu pod Nowym Jorkiem. Zgodnie z życzeniem został pochowany w Warszawie, w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Powązkowskim. Mówił, że Warszawa jest miastem, którego nigdy nie przestał kochać. I Warszawa kochała go z wzajemnością. 3 września artystę, żegnał wielotysięczny tłum odprowadzając go na miejsce wiecznego spoczynku.

Dziś Jan Kiepura, którego legenda trwa, ma swój pomnik w Sosnowcu miejscu urodzenia i jego replikę w Krynicy, ma też pociąg nazwany jego imieniem. Ale największym pomnikiem zbudowanym dla słynnego tenora stał się Festiwal im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju, który odbywa się od 1967 roku. To właśnie ten festiwal przyciąga śpiewających artystów i melomanów z całej Polski i zagranicy i nie pozwala zapomnieć o Janie Kiepurze. Zresztą przyjemnie jest patrzeć jak Krynica-Zdrój buduje swoją tożsamość uzdrowiska będącego w letnim sezonie polską stolicą śpiewu, wokół legendy słynnego tenora. Tegoroczny festiwal, który odbył się po rocznej przerwie spowodowanej pandemią, udowodnił nie tylko jak bardzo jest potrzebny, ale także jak mocno już wrósł w pejzaż Krynicy-Zdrój, stanowiąc wizytówkę tego uzdrowiska.