19-latka przybyła do Krakowa w czwartek. "Przyjechałam sama, moja rodzina tam została, nie mieli możliwości uciec. Teraz jadę do Warszawy, tam znajdę pracę. Muszę pomóc rodzinie i swojemu krajowi" - mówiła PAP dziewczyna. "Poza tym bardzo chcę opowiedzieć o tym, co dzieje się w Ukrainie" - dodała.

Zanim wsiadła w pociąg do stolicy, pobiegła do kantoru. Do tych na dworcu głównym i w przylegającej do niego Galerii Krakowskiej od rana ustawiają się kolejki.

Dworzec, na którym znajdują się punkty informacyjne i odpoczynku dla uchodźców z Ukrainy, zapełnia się od rana. Od wczesnych godzin kłębią się tam setki osób, z których ogromną część stanowią rodziny z dziećmi, często bardzo małymi.

Uchodźcy dzielą się na mniejsze grupki, którymi rozwożeni są do okolicznych hosteli i miejsc noclegowych. Wielu z nich, w oczekiwaniu na transport, siedzi na ziemi, próbując podładować telefony i dzwonić do bliskich.

"Ja mieszkam we Włoszech, nie było mnie w Ukrainie, kiedy wybuchła wojna. Czekam na siostrzeńca, który na co dzień studiuje w Kielcach. Na Ukrainie zostali jego rodzice i młodszy brat, ośmiolatek" - wyjaśnia PAP jedna z oczekujących kobiet. "Pracuję tu, ale rodzice i siostra są tam" - mówi z kolei młody chłopak.

Wolontariusze mają pełne ręce roboty, podkreślają, że przybyli przeżyli traumę i potrzebują przede wszystkim spokoju. Wskazują, że wielu z nich nie zamierza zostać w Polsce i chce jechać dalej, za granicę - do rodziny, przyjaciół, bliskich.

Na dworcu jest m.in. Halyna ze Lwowa, która w Krakowie zatrzymała się tylko na jedną noc. Niemal od razu, wraz z dwójką dzieci, ruszyła do Niemiec, gdzie ma znajomych i gdzie widzi szansę na lepszą przyszłość. Na Ukrainie został jej mąż, który zamierza bronić ojczyzny.

"Tutaj przychodzi bardzo wielu ludzi, matki z małymi dziećmi, starsi mężczyźni, kobiety ciężarne. Chcą jechać dalej, między innymi do Pragi" - wyjaśnia PAP wolontariusz Aleksiej. Mężczyzna pochodzi z Białorusi, ale od roku mieszka w Polsce.

Oprócz ochotników ze zorganizowanego wolontariatu, na dworcu spotkać można osoby z kartkami, informującymi o darmowym transporcie i pomocy.

"Jestem z Danii, przyjechałam prywatnym samochodem. Mamy ze sobą autobus, w którym pomieści się ponad 40 osób" - deklaruje starsza kobieta. Pytana o to, co skłoniło ją do przyjazdu do Polski wskazuje, że część jej rodziny pochodzi ze Słowenii, stąd takie zaangażowanie.

Inna drobna kobieta, kolejna z duńskiej grupy, to kierowca autobusu. Stoi obok pięcioosobowej rodziny. "Mam nadzieję, że pojadą z nami. Zapewnimy im wszystko" - deklaruje i czeka na pomoc ukraińsko-angielskiego tłumacza, który wszystko wyjaśni. Oczekująca rodzina to dwie kobiety - starsza i młodsza, z trójką dzieci w różnym wieku. Mają ze sobą przeróżne pakunki, w większości zwykłe, plastikowe siatki wypchane różnymi rzeczami.

Muszą poczekać kilka minut, bo młody tłumacz rozmawia z dwiema kolejnymi osobami - młodym chłopakiem i mężczyzną, który w plastikowym opakowaniu niesie pościel. Najwyraźniej oni też rozważają wyjazd do Danii.