Tadeusz Marek: Panie Andrzeju, czym w pana życiu jest fikcja?

Andrzej Seweryn: Dokumentalny film o mnie, wyreżyserowany przez Arkadiusza Bartosiaka, wyprodukowany przez moją małżonkę, który będzie miał premierę w dniu otwarcia Krakowskiego Festiwalu Filmowego 26 maja, nosi taki właśnie tytuł: „Jestem postacią fikcyjną”. Więc kiedy spytał pan, czym jest dla mnie fikcja, od razu pomyślałem o tym. Ten tytuł zaś pochodzi z monologu bohatera filmu wyreżyserowanego przez Krzysztofa Zanussiego „Liczba doskonała”, którą to rolę miałem zaszczyt grać. W filmie Bartosiaka natomiast po prostu powtarzam sobie tekst, uczę się go na pamięć, no i okazuje się, że umiem to na pamięć. To gwoli wyjaśnienia. Druga sprawa. W zasadzie mój zawód jest absolutnie związany z czymś, co nazwałbym fikcją. Dlatego, że nawet jeśli filmy czy spektakle teatralne mają jakiś związek z historią, jeżeli zdarza mi się grać postacie, które istniały przed wyprodukowaniem filmu, a to stanowi mniejszość absolutną, to nadal twierdzę, że pracuję w fikcji. Fikcji polegającej na tym, że ktoś napisał coś na papierze i ja z tym, co on napisał, mam się utożsamić i, jak się to mówi, po prostu grać. Niemniej to, co jest napisane, to jest kawałek papieru przecież. To jest fikcja.

Pan ją ożywia w związku z tym.

Ja ją w związku z tym ożywiam. Ożywiam fikcję. Ale przecież ta fikcja skończy się w momencie końca przedstawienia, czy w momencie, kiedy widz opuści kino. I albo sobie jeszcze raz tę fikcję puści, prawda, jeżeli to jest możliwe i obejrzy. Albo w ogóle już nigdy się z tym nie spotka. A w teatrze to jest jeszcze bardziej paradoksalne. Mianowicie następnego dnia, jeśli ten taki spektakl jest zaplanowany na kilka dni pod rząd, to ja następnego dnia tę fikcję raz jeszcze będę ożywiał.
No, to w ogóle wchodzimy w jakiś... To pan profesor Raszewski zawsze mówił, że filozofowie powinni chodzić do teatru i oglądać, jak aktor wchodzi w rolę, z niej wychodzi i tak dalej, i tak dalej.

Czyli robi się autotematycznie. Wie pan, dlaczego pytam o tę fikcję? Dlatego, że przed spotkaniem z panem, miałem w myślach taki cytat profesora Ryszarda Koziołka, który kiedyś mówiąc o literaturze, odnosząc się do sukcesów jakie święci literatura faktu, powiedział, że jeśli zapomnimy o fikcji, to pogrążymy się w czarnej rozpaczy. pan natomiast faktycznie jest kreatorem fikcji całe zawodowe życie. Dlatego też ciekawi mnie, co ta fikcja dla pana znaczy, co ona panu daje?

Po pierwsze, wiele mnie uczy. Dzięki niej wiele dowiaduję. O człowieku, o jego historii, o jego biologii, o jego fizjologii, szaleństwie i cierpieniu. Dlatego myślę, że my aktorzy, którzy mamy zaszczyt kontaktować się, i to w sposób szczególny, bo grając, z takimi postaciami, jak Hamlet, Edyp, powinniśmy być mędrcami.

Pan jest mędrcem?

Broń Boże, na tym polega znowu następny paradoks. Jako aktorzy mamy kontakt z największymi źródłami myśli człowieka. Dzięki dziełom takich twórców jak Szekspir, Arystofanes, Sofokles, Ajschylos czy Eurypides. I nie korzystamy z tego. Bośmy po prostu niedoskonali.

Zbliża się pan do tej doskonałości nieosiągalnej na co dzień za sprawą kontaktu z tymi dziełami?

Nie wiem czy się zbliżam. Boję się, że się nie zbliżam. Na tym w ogóle też znowu polega... Wie pan jak gram, prezentuję monolog Hamleta, nazywany „Być albo nie być” czy opowiadam historię Julii, z „Romea i Julii” Szekspira. To tylko pozwala mi otwierać drzwi na pewne przestrzenie, w które powinienem wkroczyć. Ale potem okazuje się, że trochę nie mam czasu, trochę mnie pędzą obowiązki. Życie codzienne, życie rodzinne, no różne. Gdyby człowiek mógł, wie pan, przeżyć drugi raz życie, to pewnie bym… Nie wiem, może bym więcej czytał, może mniej bym pracował. Trudno powiedzieć.

Andrzej Seweryn zapytany o fikcję wydaje się nieco zdezorientowany. I wie pan, z czym mi się to łączy?

Zdezorientowany?

Zdezorientowany, poszukujący odpowiedzi w tych paradoksach, o których rozmawiamy.

Wie pan, zdezorientowany to jest co innego niż poszukujący odpowiedzi. Ja zdezorientowany, proszę mi wybaczyć, nie jestem! Ja już jestem za stary na to, żeby być zdezorientowanym. To by dopiero było! To bym dopiero prezent sprawił moim wnukom, gdybym, gdyby się dowiedzieli z Radia Kraków, że ja jestem zdezorientowany!

A jednak wie pan, z czym mi się to łączy? Z tym, co pan odpowiedział zapytany niegdyś o wielowymiarowość swoich ról. Dziennikarka zauważyła, że u podstaw tej wielowymiarowości z pewnością stoi pańska wewnętrzna złożoność. Tak więc zapytany o to, którego Sewerynę lubi pan najbardziej, odpowiedział pan, że tego bezradnego. I to z tą bezradnością jakoś mi się połączyły pana refleksje na temat fikcji i gry aktorskiej.

Wie pan, bezradny to znowu niekoniecznie zdezorientowany. Bezradny, w każdym razie tak ja to interpretuję, to absolutnie świadomy. Świadomy panowania zła na świecie na przykład. Świadomy, tego, co się dzieje wokół. Człowiek bezradny to świadomy. Tak ja to rozumiem.

A zdezorientowany nieświadomy, to zostawmy te dezorientacje w takim razie.

Otóż to. Dezorientowany to taki w ogóle, come on, co się dzieje, nic nie kapuje. Otóż nie. That’s not my case.

Jednak wciąż zastanawiam się, czy refleksja nad związkami fikcji z rzeczywistością i ludzką naturą nie prowadzi mimo wszystko do pewnej dezorientacji…

No moim zdaniem nie. To znaczy, jeżeli aktor myli pracę na scenie czy przed kamerą z tak zwanym życiem codziennym, no to powinien iść do lekarza.

Panie Andrzeju, lubi pan oglądać siebie na ekranie?

Nie znoszę.

A jednak „Jestem postacią fikcyjną” to już trzeci film dokumentalny o panu. Dlaczego pan zgodził się na to, żeby taki obraz o panu powstał?

Proszę pana, dlatego, że przekonała mnie o tym żona. Że to jest ten czas. Były już pewne dokumenty fragmentarycznie opowiadające o moim życiu, o mojej pracy więc można byłoby sobie pomyśleć, że teraz skoro 78 lat, to może nadszedł moment na pewne podsumowanie. Otóż ten film nie jest żadnym podsumowaniem! Wprost przeciwnie. Jest fragmentem szalonego życia jakiegoś pędzącego wariata.

Co w panu jest z wariata?

Ilość pracy. Ale ona jednak w dużej mierze ma sens. Dla mnie przynajmniej.

W czym ten sens tkwi?

No wie pan, ja bym powiedział, że sens jest w tym, że te prace służą społeczeństwu. Ja strasznie przepraszam za to wyrażenie.

Ma pan rację, zrobiło się patetycznie…

No to powiedzmy, że służy widzowi albo paru osobom, które mi to powiedziały... Można to upraszczać, ale tak jest. Ta praca służy społeczeństwu. I to daje siłę.

Tej siły panu nie brakuje?

No to jest właśnie, to jest to moje przekleństwo, że oczywiście, jak pan się domyśla, ciało 75-letniego faceta, no jest trochę inne niż 25-letniego. Natomiast sił mi nie brakuje, a brakuje tylko wtedy, kiedy brakuje mi snu.

Jeśli mówi pan o tej starości, to by wrócić do tego...

To jest starość, proszę pana. To jest dojrzałość!

Dojrzałość, która wciąż domaga się od pana kompetencji. Czyli jest tak, jak pan przed chwilą powiedział: „Nie mogę powiedzieć, że jestem zdezorientowany, bo skoro jestem stary, to muszę być mądry”?

No nie, no, ale to z tym zdezorientowaniem, to rzeczywiście… To nie jest termin, którego używam opisując swoją świadomość siebie samego, tego co dzieje się wokół mnie, na świecie, w sztuce, w polityce.

Zastanawiam się, bo my tak naprawdę rozmawiamy cały czas trochę o takim... miętoszeniu życia od różnych stron. To znaczy przyglądaniu się temu życiu od wielu stron. pan to czyni całe życie. Czy to na scenie teatralnej, czy to na planie filmowym. I chciałbym, żebyśmy doszli do tego momentu, w którym jesteśmy teraz. Premiera filmu dokumentalnego, o którym rozmawialiśmy odbędzie się 26 maja. Teraz zaś przygląda się pan temu życiu, które opowiedziane jest w sposób, jak chce tego trwający festiwal Mastercard OFF CAMERA, niezależny. Zastanawiam się, co te obrazy filmowo-festiwalowe z panem zrobiły.

Wie pan, tutaj dotykamy bardzo delikatnej sfery, mianowicie tego zadania, które przede mną postawiono, czyli bycia przewodniczącym jury. Ja jestem członkiem jury, jestem przewodniczącym jury i po obejrzeniu dziesięciu filmów mamy podjąć pewną decyzję. W związku z czym komentowanie tej strony mojej działalności w tej chwili byłoby niestosowne.

Funkcja przewodniczącego ponownie domaga się od pana tego, żeby pan był kompetentny, mądry, świadomy, prawda?

I żebym był gotów na kompromis. Żebym był gotów na dialog z jurorami. Ale naprawdę, proszę mi wierzyć, jestem gotów.

Jaki obraz świata wyłania się z tych produkcji, które biorą udział w konkursie głównym „Wytyczanie drogi”?

To jest pytanie, na które chyba mogę dać odpowiedź, ponieważ widzowie te dziesięć filmów obejrzą albo w każdym razie mają możliwość obejrzenia. To jest obraz świata na przełomie, powiedziałbym. Kobieta jest bardzo ważnym, dominującym tematem tych filmów.

A ja bym dodał, że nie brakuje tam takiego komediowego zacięcia!

To prawda. Na szczęście! Wie pan, kiedyś uważałem, że śmiech to jest coś złego. Jean-Claude Carrière, scenarzysta Buñuela, Petera Brooka, powiedział mi kiedyś: „Czyś ty oszalał?! Śmiejmy się, trzeba się śmiać!”. No, a potem zrozumiałem, że on miał po stokroć rację. Nie tylko dlatego, że w ogóle życie jest zabawne, ale dlatego, że śmiech jest po prostu zwyczajnie zdrowy dla nas, ponieważ dokonuje pewnych reakcji chemicznych w nas samych i czyni dobro.

Myślę o tym, że znowu dotykamy próby bliskiego spotkania się z żywą tkanką, materią życia. Dlatego, że kiedyś rozmawiałem właśnie o tym śmiechu, ale też o tej komiczności z Tadeuszem Sławkiem i on powiedział mi, że gdyby się ponownie urodził, gdyby ponownie mógł zacząć budować swoją karierę naukową, to poświęciłby ją kategorii tragi-komizmu, tragi-komiczności.
Dlatego, że, powiada profesor, to właśnie w tym, co tragikomiczne, mieści się prawda o naszym życiu.

No, muszę pana rozczarować, zgadzam się z tym absolutnie.

Tym razem się pan zgadza, to dobrze, że nie zareagował pan raptownie!

Nie, nie. Ja już zastanawiałem się nad odpowiedzią podczas Pańskiego pytania. Więc jestem ŚWIADOMY, co to za odpowiedź panu dałem. To prawda, wie pan, Szekspir to wspaniale nam pokazuje. W czasie najtragiczniejszych scen w „Królu Learze”, scen burzy, nagle przerywa akcję i dopuszcza do głosu błazna, który rozśmiesza publiczność. Oczywiście, wie pan, śmiech śmiechowi nierówny. Szekspir to najbardziej subtelny śmiech. Ale taka jest prawda u nas. W najtrudniejszych, najbardziej tragicznych momentach nagle spadają nam gacie z dupy, za przeproszeniem. I okazujemy się żałosnymi, a nie bohaterskimi postaciami jakiejś tragedii, czy właśnie tragikomedii.

Jaki to jest mądry śmiech według pana?

Śmiech, który nie jest rechotem, wie pan. Śmiech, do którego trzeba dorosnąć. Śmiech, w którym udowadniamy, że wiemy dużo o świecie również. Czyli trzeba się najpierw trochę nauczyć o świecie, żeby wydobyć z siebie ten dźwięk: „ha, ha, ha, ha”, prawda?

Taki śmiech, mądry śmiech może też z łatwością przechodzić we wzruszenie. W takie bliskie spotkanie z prawdą o jakimś zjawisku, albo o jakimś człowieku.

No i znowu się z panem zgadzam. Wie pan, bo tak jak powiedziałem, no śmiech to nie rechot. Wie pan, kpina, nawet z PiSu na przykład, może mieć sens, ale jeżeli się zastanowimy. Nad powodem, dlaczego PiS tyle lat rządził tym krajem, dlaczego 34% głosujących w ostatnich wyborach jednak głosowało na ten PiS i wiedząc o tym, zakładam, do jakich to koszmarnych osłabień demokracji dochodziło. Więc kpina okej, na chwilę. Ale potem  ksja.

Panie Andrzeju, to ja panu, zmierzając do końca naszej rozmowy, życzę wielu spotkań z takim mądrym śmiechem, nie tylko Pańskim, ale spotkań z takimi, którzy potrafią mądrze się śmiać.

Bardzo panu dziękuję.