Emilia Kina maluje zasłony. 

Można powiedzieć, że w tym samym momencie jest rzeźbiarką i malarką, że jest artystką zajmującą się abstrakcją, jak i realizmem - może nawet hiperrealizmem przefiltrowanym przez doświadczenie surrealizmu, że dąży do stworzenia iluzji i aluzji w tym samym czasie.

Te obiekty o niejednorodnym statusie dodatkowo nie lubią prezentować się na ścianach, a bardziej w przestrzeniach, formując układy, quasi-teatralne scenografie, co powoduje, że granica pomiędzy instalacją a poczuciem autonomii pojedynczej pracy się zaciera.

Bez względu na to, w której z kategorii postanowimy „uszeregować” twórczość Emilii Kiny, to nieodłączną cechę jej prac stanowi tajemnica i wynikająca z niej, nieustannie reprodukująca się obietnica jej odkrycia.

Kotary ciężko zwisają, szczelnie zasłaniając okna, odgradzając przestrzenie, dopuszczając ledwie smugi światła lub zupełnie ograniczając jego dostęp. Tylko czasem powiew wiatru tak delikatny, że prawie nie do odczucia na ciele, poruszy tkaninę, rozchylając jej krawędź na milimetry. Pojawia się prześwit.

To są jej opowieści. Historie o najmniejszych, na granicy istnienia fenomenach rzeczywistości lub o tych ukrytych, nieujawnionych narracjach, do których zasłony pilnują dostępu.

Artystka buduje złożone narracje (lub wzbudza poczucie za nimi tęsknoty) za pomocą subtelnych środków: wyznaczania pustki, delikatnych rozchyleń, punktowych rozświetleń, surrealnych powtórzeń.

Kotara służy jej nie jako estetycznie traktowany mono-motyw, a bardziej jako linia wyznaczająca granicę pomiędzy światem a światem. Zawsze stojąc przed obrazem Emilii Kiny jest jakieś „w środku” i „na zewnątrz”, przed i poza, ujawnione i ukryte. I zawsze pozostajemy jakby jej zakładnikami, uwięzieni po jednej ze stron w niekończącym się, zapętlonym suspensie.

Pozostaje tylko pytanie, czy stoimy po właściwej stronie obrazu. Tym razem zadecyduje za nas artystka, bo prześwit jest zbyt mały, aby pozwolił nam przedostać się na drugą stronę.

 

Za kulisy.