Powoli, konsekwentnie, bez skandali – tak pnie się na szczyt Tomasz Kot, z którym w programie Przed hejnałem rozmawiała Sylwia Paszkowska.

 

Sylwia Paszkowska: Czy po trzech latach grania tego spektaklu czuje się już pan sex guru?

Tomasz Kot: Absolutnie nie. Ja to zawsze wyjaśniam na początku każdego spektaklu, że nie jestem specjalistą od dobrego wymiaru, jeśli chodzi o nasze życie seksualne, tylko jestem specjalistą od niezadowolenia seksualnego. Na początku każdego spektaklu przedstawiam taką formułkę, że skoro wszystko jest w porządku, jeśli chodzi o obecny skład widowni, to trzeba się zająć tą ciemniejszą stroną, tymi niepowodzeniami, żeby być przygotowanym na atak zarazy nieporadności, albo żeby móc okazać empatię sąsiadom albo tym, których nie ma na dzisiejszym spektaklu. Zupełnie nie czuję się ekspertem, natomiast bardzo się cieszę, że dzięki temu spektaklowi mam takie doświadczenie, bo to rzadka okazja dla aktora, ciągle sprawdzać się w otwartym kontakcie  z publicznością. Każdy spektakl jest inny, nowy i nie pozwala wpaść w rutynę.

 

Ten spektakl ma charakter interaktywny, co powoduje, że przypomina trochę badania terenowe nad seksem Polaków. Jak pan ocenia nasze społeczeństwo, bo grał go pan we wszystkich zakątkach.

Są wspólne cechy dla większych miast i wspólne dla mniejszych. Oczywiście wszystko zależy od stopnia zaangażowania publiczności. Kontakt aktora z publicznością jest wymyślony tak, że jeśli ktoś się zgadza, to może mruknąć, a jeśli nie, to milczy, co jest zresztą źródłem wielu komicznych sytuacji, ponieważ okazuje się, że kobiety i mężczyźni zupełnie inaczej postrzegają pewne sprawy.
W którymś momencie zawsze zadaję pytanie, czy mężczyźni rozpoznają, że kobiety udają. W małych miastach faceci mruczą, a w większych miastach mężczyźni zazwyczaj milczą. Kobiety zawsze reagują śmiechem. W większych miastach wątki homoseksualne nie robią wrażenia, w  mniejszych powodują uśmieszki. Ten spektakl był już grany ponad 200 razy, może to jest już materiał na badania socjologiczne.

 

Wiele o Polakach i Polkach można się także dowiedzieć z filmu Disco Polo, w którym ostatnio pan zagrał. Rzeczywiście to jest taka uśredniona wizja Polaka?

Od początku reżyser Maciej Bochniak bardzo to uczciwie przedstawiał, że jest to jego autorska wizja. Zastanawiał się, w  jaką formę ubrać ten świat, bo ten świat jest zupełnie inny. Ja tej muzyki nie słucham, nie wyobrażam sobie sytuacji, w której kupuję płytę z tego typu przebojami. To w sumie była przyjemność spotkać się z ludźmi, których wcześniej nigdy nie poznałem.

 

Jednym z pana pierwszych mistrzów był Janusz Chabior, który bardzo długo musiał czekać na swoje duże role. W pana przypadku sukces przyszedł bardzo szybko. Od czego to zależy?

Janusz Chabior to był mój pierwszy nauczyciel. Sukces zależy od perspektywy, od podejścia. Pięć lat po szkole grałem tutaj w Krakowie, w Bagateli, i nie mam takiego poczucia, że to przyszło dosyć szybko, tym bardziej, że ja zacząłem wcześniej niż większość kolegów, bo jeszcze przed studiami byłem na etacie w teatrze. Mam wrażenie, że swoje odczekałem, choć może w porównaniu z innymi kolegami ten sukces przyszedł stosunkowo szybko.

 

Pan ma to szczęście, że trafiają do pana i propozycje komercyjne, i propozycje artystyczne, i takie, które są kamieniami milowymi w polskim filmie, bo i rola w filmie Skazany na bluesa czy Bogach. Trafiają się także role nienajlepsze. Nie ma pan potem pretensji do producentów, że wpuścili pana  w coś takiego?

Zdarza się, że efekt końcowy mnie nie zadowala. Raz byłem wściekły na sposób promocji, ale z drugiej strony to jest element mojego doświadczenia, mojej rzeczywistości. Z tej przeszłości można wyciągnąć wnioski na przyszłość. Strasznie mi się spodobał Steve Jobs, gdy go pytali, czy nie bał się, jak zakładał Apple'a i wyglądało to na całkowite wariactwo. Powiedział: czego miałbym się bać? Nie miałem rodziny, miałem dwadzieścia kilka lat, a porażka byłaby wielką nauką, doskonałym doświadczeniem. I to jest genialne. Z tych porażek można się wiele nauczyć, można się zmodyfikować na przyszłość. Te zmiany mogą być spektakularne, bo się doświadczyło kilka razy takiego mocnego lądowania tyłkiem na ziemi. Gdybyśmy robili tylko bezpieczne kroki w przód, to być może bylibyśmy dopiero na 1/3 dystansu.

 

Kiedy czyta się wywiady z panem, to ma się wrażenie, że często myśli pan o przemijaniu, że w każdej chwili chce być pan gotowy na to, że to może być koniec.

To jest też taka moja teoria z czasem. Myślałem, że po Bogach będzie premiera, miesiąc zamieszania i spokój. Minęło pół roku i w zasadzie cały czas coś się dzieje. Zrozumiałem ten czas: powinienem być z dziećmi, a  jestem gdzie indziej, bo znów się nie dało inaczej. Ten czas jest niezwykle ważny. Pomyślałem sobie, że skoro nikt z nas nie wie, ile tego czasu mamy, to nie ma sensu go tracić. To nie jest tak, że w każdej chwili jestem gotowy na koniec i o tym myślę - można by od tego zwariować. Często sobie zadaję pytanie, czy ta strata energii i czy akurat ta sytuacja jest mi do  czegoś potrzebna, czy popchnie mnie do przodu, czy to tylko sprawa idiotycznych konwenansów.

 

Dziecko ma ważny występ w przedszkolu czy w szkole, a pana zapraszają do programu telewizyjnego, czy na spotkanie z producentem i być może dostanie pan główną rolę. Gdzie pan będzie?

Wybieram dziecko i to jest oczywiste. Kiedyś miałem zagrać w bardzo dobrym filmie z międzynarodową obsadą i to był sam początek, ale z powodu zmiany terminów, ta produkcja została przesunięta o miesiąc i to już nachodziło na moją podróż poślubną. Zrezygnowałem z filmu. Uważałem, że to jest idiotyczne zaczynać dopiero małżeństwo i rezygnować z podróży poślubnej dla filmu. Nie mam takiej napinki, aby ciągle ogrzewać się w blasku, żeby nie tracić pozycji. Patrzę na to wszystko jakby z lotu ptaka, jak na jakiś film. Najważniejsza wówczas dla mnie była ta podróż. To samo, jak się rodziły dzieci. Zwalniałem się z pracy, bo przychodził na świat nowy człowiek i chciałem go poznać. Na szczęście mam taką możliwość, aby trochę tym dyrygować.

 

Niewielu jest aktorów, którzy mogą sobie pozwolić, żeby decydować, kiedy i gdzie będą grać. Pan dołączył już do tej elitarnej grupy, która jednak może.

Po Idzie, po kilku filmach Agnieszki Holland, to jest dobry czas dla kina polskiego, ale ciągle jeszcze to jest czas niepewny i trudno zaplanować drogę zawodową.

 

Film Bogowie zaczyna się od sceny, w której prof. Moll mówi, że Polak Polakowi zazdrości nawet porażki. Czy aktor, który odniósł sukces, także ma takie wrażenie?

Po pierwszej fali pozytywnych słów teraz pojawiły się też inne. Ja jestem  trudnym partnerem, jeśli ktoś tak stereotypowo podchodzi, ponieważ pewne rzeczy są dla mnie kompletnie nieistotne. To trochę łamie oczekiwania, bo jeśli ktoś chce mnie ugodzić i oczekuje na reakcję, nie może się jej doczekać, ponieważ ignorancja jest w tym przypadku niezwykle mocna. Nic nie następuje.

 

Czy ma pan lubione mądrości wypowiedziane przez dzieci?

Ostatnio mnie mój syn zainspirował. To jest taki młody Wiking, który wszędzie musi sprawdzić swoje możliwości. Podczas zabawy coś się stało z rączką. Przytulam go, wyjaśniam. Potem pytam, jak się czuje, a on: Ja cały dobrze, tylko rączka się źle czuje. Pomyślałem, że dorośli tak nie rozdzielają swojego ciała: jak dorosłego boli ząb, to cały jest chory, w ogóle nie funkcjonuje. To jest niezwykle inspirujące, że ktoś rozdziela części ciała; tu jest źle, ale reszta jest OK. To pozwala zachować równowagę umysłu.