Zapis rozmowy Jacka Bańki z wicemarszałkiem Senatu, Markiem Pękiem z PiS.

 

Sejm przerwie dzisiaj obrady i wznowi je po wyborach. Na ostatni tydzień września planowane jest posiedzenie Senatu. Też zostanie przeniesione na termin po wyborach?

- Na razie nie mam takich sygnałów. Mamy posiedzenie 25-26 września. W porządku obrad są ustawy z poprzedniego posiedzenia Sejmu. Mamy co robić. Będzie się trzeba zebrać także po ostatnim posiedzeniu Sejmu po wyborach. Senat musi rozpatrzyć ustawy uchwalone przez Sejm.

 

Czyli to będzie dodatkowe posiedzenie Senatu po przerwanym posiedzeniu Sejmu, które odbędzie się po wyborach?

- Tak być musi.

 

Dodatkowe? Nie przerywane?

- Nic nie wskazuje na to, żebyśmy mieli przerywać posiedzenie 25 września. To jednak decyzja prezydium Senatu.

 

Czemu ma służyć to rozwiązanie? Słyszymy o kampanii, ale do wyborów został miesiąc.

- Trudno mi komentować decyzje Sejmu. Jestem wicemarszałkiem Senatu. W jakimś sensie Senat jest podporządkowany Sejmowi, bo rozpatruje prace Sejmu. Usłyszałem z ust marszałka Terleckiego, że jest kampania na ostatnim etapie. Posłowie są w terenie, są zagonieni, zapracowani. W Sejmie jest kwestia utrzymania większości, dyscyplin głosowania trudniejsza niż w Senacie. Większość jest krucha. Może lepiej dokończyć kampanię i potem dokończyć procedowane projekty.

 

Czyli wynika to z tego, że mogłoby zabraknąć kilku głosów i jakiś projekt mógłby przepaść?

- Wiadomo, że to kluczowa sprawa, kwestia kworum, kwestia psychicznego zaangażowania w prace Sejmu. Posłowie myślą o kampanii, ona jest dynamiczna, trudna. To media, spotkania z wyborcami, praca w terenie. To absorbuje posłów bardzo. Tyle mogę skomentować. Taka była prośba grupy posłów. Przychyliło się prezydium Sejmu. To jest zgodne z regulaminem Sejmu. Nic nadzwyczajnego nie ma.

 

Marszałek Terlecki mówił, że porządek obrad został przyjęty, ale rozumiem, że formalnie zawsze coś można wprowadzić. Takie są głosy opozycji, że nie wiemy co zostanie wprowadzone po wyborach, bo nie wiemy jaki będzie wynik wyborów.

- Nie twórzmy atmosfery, że można wrzucić w ostatniej chwili jakieś ważne ustawy, które by miały wpływ na kształt Polski. Większość projektów to projekty rządowe. One są długo procedowane. To przechodzi przez komisje, Sejm. Chodzi o to, żeby spokojnie dokończyć proces legislacyjny.

 

Od kilku dni wszyscy dyskutują o zaproponowanej podwyżce płacy minimalnej. 2600 od przyszłego roku, od 2021 roku 3000 złotych, od 2023 – 4000 złotych. Płaca minimalna objęłaby też budżetówkę? Mamy taką dyskusję.

- Musimy poczekać na taki pełny obraz propozycji. Premier mówił, że szczegóły poznamy na kolejnych konwencjach PiS. Odnośnie założeń tych propozycji to myśmy się przyzwyczaili do pewnego paradygmatu, że mamy zaciskać pasa, Polacy są skazani na niskie pensje i emerytury. Bogaci się wąska grupa społeczna. To jest prawda objawiona. Państwo się zwija, nie troszczy się o rodziny, słabszych. Ten model się nie sprawdził. Jesteśmy społeczeństwem biednym, gospodarką na dorobku. Tracimy całe pokolenia młodych Polaków, którzy tutaj nie widzą dla siebie perspektyw i emigrują. Musimy uatrakcyjnić rynek pracy. To przede wszystkim atrakcyjne zarobki.

 

Dla tych z najniższymi kompetencjami zawodowymi – o nich mówimy.

- Jak skończyłem elitarne studia prawnicze, przez lata zarabiałem 900 złotych na umowach zlecenie, potem na żenującej płacy minimalnej. Wykonywałem odpowiedzialne obowiązki. To nie była praca słabo wykształconego człowieka. Jest cała masa dobrze wykształconych ludzi, którzy inwestowali w edukację. Przed nimi jest zwykle ścieżka wieloletniej pracy bez awansu, który by im dał bardzo dobre zarobki. To trzeba przerwać. Chodzi o to, że w Polsce nie tylko słabo wykształceni ludzie zarabiają mało. Lwia część Polaków zarabia za mało. Nie ma solidarności pracodawców z pracownikami. Chcemy tworzyć solidarne państwo dobrobytu. Nie ma innej opcji. Trzeba mobilizować pewne mechanizmy rynkowe.

 

Związek Przedsiębiorców i Pracodawców wylicza, że po podwyżce płaca minimalna stanowić będzie 60% średniego wynagrodzenia. We Francji ten współczynnik wynosi 50%, w Niemczech 43%. Czyli Niemcy i Francję przegonimy?

- Tu będą różne analizy i wyliczenia. Różne zdania też będą. W Polsce dominuje wśród ekonomistów głos, który był przez lata, paradygmat neoliberalny zaciskania pasa, dyscypliny finansowej. Za tym nie szło sprawiedliwe państwo dobrobytu. Były wycieki w sferze podatków. Ja bym na płacę minimalną patrzył szerzej. To się nie dzieje w próżni. Rozwijamy polską gospodarkę, mamy świetne parametry budżetowe, jedno z najniższych bezroboci w Europie. Rozpędzona gospodarka może sprawić, że będą dodatkowe impulsy rozwojowe, koniunktura się napędzi. Wracam do zarzutu odnośnie programu 500+, że to tylko koszt, rozdawnictwo. To koło zamachowe polskiej gospodarki. Nagle to się zazębia i polska gospodarka jest w dobrej kondycji.

 

Wątpliwości jest bardzo dużo. Pamiętamy słowa minister Emilewicz o małych przedsiębiorcach. Są pytania o wzrost inflacji. Trzecia sprawa podnoszona przez Związek Przedsiębiorców i Pracodawców to wzrosty cen. Na Węgrzech płaca minimalna wzrosła o 60%, ceny wzrosły o 11%. Wszyscy za to zapłacili. Ktoś to przeliczył?

- Ja się zgadzam, że wątpliwości jest dużo. Te wątpliwości i frontalne zarzuty dotyczące naszych propozycji są od początku. Wieszczenie katastrofy się nie sprawdza. Polski budżet jest w rekordowo dobrej sytuacji, gospodarka rośnie. Może trzeba patrzeć obiektywniej na nasze posunięcia i wizjonersko. Może jest czas na inny paradygmat ekonomiczny w Polsce. Premier to finansista. On w tych aspektach jest bardzo kompetentny. To odpowiedzialne propozycje.

 

Przez parlament przechodzi projekt ustawy o jawności majątkowej współmałżonków i członków rodziny najważniejszych osób w państwie. Co zyskamy dzięki tej ustawie?

- Kolejny szczebel jawności. Politycy nie powinni mieć nic do ukrycia. Mówi się, że politycy przerzucają majątki na małżonków, pokazują sztucznie biedę. Teraz będzie to jasne. Ja nie mam nic do ukrycia. Uchwalimy spokojnie tę ustawę i podwyższymy standard życia publicznego w Polsce.