16 października w Krakowie oficjalnie otwarto Centrum Kongresowe ICE Kraków. Z tej okazji odbyło się tam Widowisko "2014. Tu i teraz" Zbigniewa Preisnera. Teksty napisała Ewa Lipska.

 

Zobacz także: Światowy poziom w ICE - recenzja

 

Zapis rozmowy Sylwii Paszkowskiej z Ewą Lipską. Poetka była gościem audycji "Przed Hejnałem".

 

Za nami pierwszy koncert i otwarcie Centrum Kongresowego ICE Kraków, które uświetniło widowisko "2014. Tu i teraz". Napisała pani do tego libretto. To było widowisko czy koncert?

 

Ani widowisko, ani libretto. Libretto było napisane - taki był początkowy pomysł, ale z różnych przyczyn to się zmieniło. Libretto jest ściśle związane z muzyką i nie istnieje osobno. To, co zostało pokazane wczoraj, to 4 teksty, napisane specjalnie na tę uroczystość, ale które nie przynależą całkowicie do tej muzyki. Równie dobrze mogę je wydrukować w książce.

 

Lubi pani pracować "na zamówienie"?

 

To nie była praca na zamówienie. Zbigniew Preisner jest kompozytorem przede wszystkim muzyki filmowej. Jeżeli założymy, że życie jest filmem, to przez wiele miesięcy pisałam teksty, które były związane z tym życiem. Z tym wszystkim, o czym piszę w wierszach. Zbigniew Preisner dał mi całkowicie wolną rękę. Powiedzieliśmy sobie, że jest to program o naszych czasach. Czyli to, co można znaleźć w, ewentualnie, moich tekstach czy pracach innych współczesnych autorów. Umówiliśmy się z Preisnerem, że może okazać się, że ja nie umiem tego zrobić. Że to się nie uda.

 

Ale się udało.

 

To oceni publiczność. Daliśmy sobie wolną rękę w tej współpracy. Trwała ona parę miesięcy. Początkowa koncepcja była inna. To miały być teksty do piosenek. Zresztą powstało parę piosenek. Może będzie okazja, żeby państwo kiedyś ich posłuchali. Zmieniła się koncepcja nie widowiska, a koncertu. Teksty puszczono z hologramu. Litery były jak fale... W ICE Kraków jest 2 tysiące miejsc. Wczoraj było tam może 1500 osób. Te osoby, chcąc nie chcąc, muszą się skupić. Patrzą na ekran. To było zupełnie inne obcowanie, inny odbiór tekstu. Dla mnie to była ogromna niespodzianka. Wszystko to za przyczyną Borisa Kudlicki, wybitnego scenografa słowackiego, który współpracuje z największymi operami Polski i świata. Wybitny specjalista. Współpracuje zresztą z Mariuszem Trelińskim. Choćby dla tego, pomijając koncert Preisnera, warto to zobaczyć.

 

A jak się wszystko udało? Tak jak założyliście?

 

Zawsze u artystów jest jakiś niedosyt. Byłoby niebezpiecznie, gdybyśmy byli bez końca z siebie zadowoleni. Ocenę pozostawiam publiczności.

 

Jak układa się współpraca ze Zbigniewiem Presinerem? Krążą o nim różne opinie. Podobno jest szalenie wymagający.

 

To prawda. Jest wymagający, a przede wszystkim perfekcyjny. Oczywiście jak dzieje się coś, co nie zostało zaplanowane, to wpada... w szał. Ale ja też jestem perfekcjonistką. Staram się robić, tak jak potrafię najlepiej. Może dlatego Preisner bardzo dobrze wspominał tę współpracę.

 

Było burzliwie?

 

Jeśli chodzi o rozmowy o tekstach, o życiu, to nie. Między nami nie było burzliwie, a szalenie interesująco. Może nikt nie wyobraża sobie Preisnera, który siedzi cicho i mówi o przemijaniu. Ale tak rzeczywiście było.

 

Robi jeszcze pani pierogi?

 

Już nie. Mogłabym się habilitować z pierogów. Po śmierci naszych panów: mojego męża i Kornela Filipowicza, już nigdy robiłam pierogów. Wisława Szymborska nawet kupiła i dała mi stolnicę, żebym spróbowała, ale...

 

Kto jest teraz w posiadaniu tej stolnicy?

 

Ofiarowałam ją komuś, kto otrzymał mieszkanie. Przyda im się. Coś takiego jest, że pewne dania należą do jakiegoś czasu i do grupy ludzi. To były spotkania przy pierogach. Trzeba pamiętać, że to były czasu PRL-u. Zupełnie inne życie. Telefony albo nie działały albo były na podsłuchu. Spotkania przy pierogach miały inny charakter. Już pewnie nie zrobię więcej pierogów...

 

Dlatego, że przynależą do tamtych czasów?

 

 

Nie tylko. Myślę, że dlategom, że były takie dobre! Byłam taka ambitna! Musiało być cieniutkie ciasto, niemal przezroczyste. Nie mówiąc o smaku. To były ruskie pierogi, ale zdarzało mi się robić też z mięsem.

 

To piękne. Z poezją można połączyć lepienie pierogów.

 

Ale oczywiście. Mistrzowie kuchni to przecież poeci. Teraz wróciła z Kanady siostra Ani Szałapak, Marysia, która zawsze zajmowała się takimi rzeczami – knajpki, katering. Otworzyła lokal na Gertrudy 7. To też nietypowe miejsce. Jej własne przysmaki. Nieporównywalne z normalną knajpą.

 

"Miłość, droga pani Schubert", ostatni tomik mówi o miłości w szerokim kontekście. Gdy zaczynała pani tworzyć, pisała pani o przemijaniu. Zgodnie z założeniem, że wielka literatura musi mówić o sprawach absolutnych, krańcowych. Także o śmierci.

 

Miłość też jest przemijaniem. Jest czymś, co chwytamy i życzymy wszystkim, żeby mieli okazję ją przeżyć. Ona oczywiście zmienia swoje kolory. To jest temat, tak jak ze śmiercią, temat, który funkcjonuje tak długo, jak funkcjonuje ludzkość. Wszyscy piszemy o tym samym.

 

Ktoś powiedziałby, że pisanie o miłości jest banalne.

 

Miłość może być niebanalna. Chodzi o to, jak to napsiać, a nie jaki jest temat. Zawsze się pisze o tym samym. To są tematy dotyczące człowieka.

 

Kiedyś powiedziała pani, że wierzy w bunt pokoleń. Od dzieciństwa pani też się buntowała. Ten bunt potrzebny jest człowiekowi?

 

Myślę, że tak. Trzeba przypomnieć, że nasz bunt, tamten, związany był z czasami, w których żyliśmy. Był to bunt przeciwko rzeczywistości, polityce, ideologii. Ten bunt był w życiu i wierszach. A teraz jak obserwuję, mam kontakt z młodymi ludźmi, ten bunt też jest. Tylko jest w innym kolorze.

 

Młodzi muszą kontestować.

 

Może nie muszą, a powinni. To normalny odruch. To jest dowód na to, że na ogół młodzi nigdy nie wyciągają wniosków z historii. Gdyby było tak pięknie, że każde pokolenie będzie mądrzejsze niż poprzednie, to na świecie nie byłoby wojen. Tak nie jest. Młody człowiek musi włożyć palec do ognia. Proszę zobaczyć, co się dzieje, przy okazji tego strasznego dżihadu. Tam walczą młodzi muzułmanie z różnych krajów. To młodzi, dla których wyjazd na wojnę jest przygodą. Nie zdają sobie sprawy, co to jest wojna. Nie wiedzą przeciwko komu będą walczyć. Bauntujemy się, wyjeżdżamy i walczymy z zastaną rzeczywistością. Tak jest w każdym pokoleniu. W zależności od sytuacji politycznej te bunty są mniej lub bardziej dramatyczne. Jes też bunt osobisty. Młody człowiek opuszcza rodzinę, żyje własnym losem.

 

Pani tak zrobiła.

 

Ja tak zrobiłam, na co złożyło się wiele różnych okoliczności. Coś takiego jest w nas.

 

Ma pani niesamowity kontakt z młodymi ludźmi.

 

Bardzo lubię i przyjaźnię się ze środowiskami innych dziedzin naukowych: fizyków, matematyków, lekarzy. Im dłużej żyję, tym bardziej próbuję zrozumieć wiele rzeczy. Nie czytam tak dużo czasopism literackich, jak popularnonaukowych. Tak samo interesują mnie ludzie młodzi. Co czytają, co myślą, jaki mają stosunek do miłości... Mamy sobie dużo do powiedzenia. Oni są ciekawi mnie, a ja jestem ciekawa ich. Nie jestem tylko dawcą, a oni tylko biorcami. Wymieniamy się informacjami. To jest dla mnie niesłychanie ciekawe. Cieszę się, że dla nich też.

 

Kiedyś powiedziała pani, że "tak długo istniejemy, dopóki jesteśmy w ruchu". Realizuje pani tę zasadę.

 

Czasem mam tego dosyć. Mówię do siebie, że marzę o spokoju. Ruch to jest życie, to serce życia. Dopóki wyjeżdżamy, spotykamy się z innymi ludźmi, podziwiamy inne widoki, kolory, zapachy, i chętnie to robimy, to znaczy, że jest w nas życie.

 

Dokąd się teraz pani wybiera?

 

Teraz wybieram się do Bośni i Hercegowiny, gdzie odbieram nagrodę tego kraju. "... droga pani Schubert"- włoskie wydanie - dostało nagrodę w Genui. Odbieram ją 20 listopada. Także takie są moje plany. Kolejny plan związany jest z wydaniem książki, już drugiej, w Bułgarii. Na początku grudnia prawdopodobnie lecę do Sofii.