Zapis rozmowy Jacka Bańki z posłanką Lewicy z partii Razem, Darią Gosek-Popiołek.

 

Dzisiaj nadzwyczajne posiedzenie Sejmu poświęcone koronawirusowi w Polsce. Wśród zmian ustawowych mamy wyższe wynagrodzenie dla lekarzy walczących z Covid-19, regułę dobrego samarytanina i uregulowanie sprawy obowiązkowych maseczek. Lewica poprze te zmiany?

- Część z nich na pewno. Poprzemy ustawę, która rozwiązuje problem karania lekarzy wiezieniem za błędy medyczne. To istotne. Taka regulacja być powinna nie tylko w czasie epidemii. Ten przepis był wcześniej problematyczny, sprawiał kłopoty lekarzom. Na pewno poprzemy zwiększenie wynagrodzeń dla lekarzy. Będziemy też walczyć, żeby przepis objął wszystkich pracowników szpitali, którzy mają mieć kontakt z wirusem. Jest tam jednak rzecz skandaliczna. To skierowanie do pracy lekarzy. Rozumiemy wyjątkową sytuację, ale zniesienie przepisu, który uniemożliwia skierowanie do pracy lekarki będącej w ciąży lub lekarki czy lekarza zajmującego się małym dzieckiem… To przepis, o którego zniesienie będziemy walczyć. Jest dramat, ale nie wyobrażam sobie, żeby matkę karmiącą kierować na ten najtrudniejszy odcinek. Kierunek jest dobry, ale mamy zastrzeżenia. Posiedzenie będzie krótkie, ale mam nadzieję, że uda się dojść do konsensusu i wyrzucimy z ustaw problematyczne przepisy.

 

Wprowadzenie do systemu i zaangażowanie w walkę z pandemią prywatnej opieki zdrowotnej? Co pani o tym sądzi?

- My to proponowaliśmy tydzień temu na spotkaniu z premierem i ministrem zdrowia. Trzeba uruchomić specjalne siły. Epidemia przybiera na sile. Wiemy, że jest to w pewnym sensie konsekwencja zaniedbań, braku planu. Rząd zmarnował cenne wakacje, kiedy wydawało się, że będzie lepiej. Nie przygotował się do drugiej fali. Nie ma sensu jednak gdybać. Trzeba uruchomić prywatną ochronę zdrowia, szpitale prywatne, które działają na pół gwizdka. Mamy swoje rozwiązanie. To wsparcie sanepidów przez oddelegowanie części pracowników call center. Sanepid ma niedobory pracowników. Jest przepracowany. Tu jak w czasie pierwszej fali państwo wspierało biznes prywatny, tak teraz solidarnie trzeba zacząć działać.

 

Jak to by miało wyglądać w przypadku pracowników call center? Przy zaangażowaniu prywatnej opieki zdrowotnej, mielibyśmy do czynienia z fachowcami. Pracownicy call center wymagaliby przeszkolenia w związku w procedurami nadzoru epidemicznego.

- Tak. Chodzi o najprostsze czynności – informowanie o kwarantannie, gdzie można zrobić testy, jakie są procedury. To proste. Pracownicy call center są oddelegowywani do różnych zadań. Firmy zamawiają usługi, więc przeszkolenie byłoby potrzebne, ale przy takim samym przeszkoleniu mówimy w przypadku kierowania farmaceutów do pracy w szpitalach, bo też ta ustawa to zakłada. Do sanepidu dzwonią osoby bez dostępu do internetu, one nie wiedzą, gdzie mogą się zgłosić na test. Chodzi o podstawowe rzeczy. Człowiek, który umie pracować z klientem, złapie to. Nie chodzi o decyzyjne prace, ale o obsługę na pierwszym planie. To pozwoli przepracowanych ludzi sanepidu odciążyć i skierować ich na wywiady epidemiologiczne. Ich nie mamy. Nie wiemy. Te śledztwa nie wyglądają u nas, jak w państwach, które nieźle sobie radzą z epidemią. To odciążenie, żeby sanepid mógł wykonywać najcięższą pracę.

 

Inny postulat Lewicy to 2 tygodnie przerwy w szkołach. Nie zbliżyłoby nas to do tego, co sam ZNP nazywa szkolnym lockdownem?

- To postulat rodziców, nauczycieli i ZNP. Dlaczego on jest taki ważny? Jest przeciążenie systemu. Dzieci chodzą do podstawówek, stykają się z innymi dziećmi. Wirus się rozprzestrzenia. Stąd wyłączenia pracowników służby zdrowia. Oni muszą potem przebywać na kwarantannie. To piramida, która się rozlatuje. Szkoły pracują zdalnie, hybrydowo. Jest różnica w dostępie do edukacji. Dwa tygodnie przerwy pozwoli ustawić na nowo edukację zdalną, wesprzeć nauczycieli i dzieci sprzętowo i merytorycznie. W czasie pierwszej fali problemem dla dzieci był brak sprzętu, brak komputerów. Potrzebujemy resetu, żeby to przebudować. Chociaż na chwilę trzeba też odciążyć ochronę zdrowia i wprowadzić kolejne elementy walki z wirusem. Rozumiem zastrzeżenia, ale mamy sytuację dramatyczną. Mamy 10 tysięcy wykrytych przypadków. Nie wiemy jednak faktycznie, jak duża ilość ludzi może być zakażona. Te działania muszą być zdecydowane. Zmarnowaliśmy kilka miesięcy.

 

Dochodzą do nas informacje, że być może siłownie i kluby fitness mogłyby wrócić do pracy, ale w nowych warunkach reżimu sanitarnego. Powinny wznowić pracę? Jeśli tak to na jakich zasadach?

- Jestem przeciwna myśleniu o planowaniu walki z epidemią, że raz na tydzień wychodzi premier i mówi co zamykamy. Nie wiemy, czemu akurat to miejsce. To powoduje chaos, niezadowolenie. Brak konsekwencji jest słusznie zarzucany premierowi. Zgłaszają się do nas rodzicie dzieci, które się rehabilitują na basenach. Te dzieci są wyłączone. Te zakazy wprowadzane z tygodnia na tydzień bez wyjaśnienia budzą wątpliwości. Ja rozumiem potrzeby branży. Ona dostała mocno w czasie pierwszego lockdownu. To zaczęło się odbudowywać. Dialogu brakło. Słusznie podnoszą ludzie pracujący w gastronomii czy w siłowniach, że nie wiemy, czy na jesieni taka pomoc państwa jak za pierwszym razem będzie oferowana.

 

Słyszymy też o możliwym zaostrzeniu obowiązujących obostrzeń. Stan nadzwyczajny i godzina policyjna. Co pani na to?

- Musiałabym wysłuchać uzasadnienia dla godziny policyjnej. Jej celem miałoby być ograniczenie naszej aktywności. Nie wiem, czy to nie idzie za daleko. To by przyniosło zakładany skutek? Wiemy, że w innych krajach, na przykład Holandii, takie przykłady się pojawiają. Trzeba przeanalizować tamtejsze skutki i podjąć decyzję. Jestem ostrożna przy takich obostrzeniach. Nie wiem, czy to by mogło przynieść skutek.

 

Lewica ostro ocenia sytuację w krakowskiej hucie ArcelorMIttal, gdzie mamy pogotowie strajkowe. Co mogłoby wpłynąć na decyzję światowego giganta branży hutniczej? Wyobraża sobie pani, że Arcelor może zmienić zdanie?

- Prawda jest taka, że Arcelor otrzymał od państwa polskiego wielką pomoc. To dopłaty związane z podniesieniem cen prądu. To dopłaty z Tarczy. Były pożyczki związane z kwestiami ochrony środowiska. Mamy sytuację, w której jeden z najbogatszych koncernów świata dostaje wielką pomoc państwa. Co z tego wynika? Ostatnia informacja o wygaszeniu części produkcji pokazuje, że niewiele. Będziemy się dopytywać o pomoc, która była przez lata. Na podstawie Tarczy Arcelor powinien utrzymać zatrudnienie. Trzeba też zdawać sobie sprawę, że Arcelor nie zwija produkcji. On ją przeniesie do innego kraju. W Brazylii nie ma na przykład żadnych obostrzeń związanych z ochroną środowiska.

 

To polityka klimatyczna Unii.

- Tak. To drugi minus. Miało być cło towarowe, które miało uniemożliwiać przywożenie do UE stali wyprodukowanej w złych warunkach. Prace zostały wstrzymane. Kibicuję pracownikom. Mam nadzieję, że ministerstwo rozwoju zainterweniuje. To potrzebne miejsca pracy w czasie takiego kryzysu. Ludzie tracą zarobki.