Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z dr. Arkadiuszem Radwanem, który kieruje zespołem naukowców skupionych w Instytucie Allerhanda pracującym nad projektem nowej ustawy o szkolnictwie wyższym.

 

Od ostatniego piątku, kiedy był pan jedną z trzech osób prezentujących zwycięskie projekty w ministerstwie nauki i szkolnictwa wyższego, ma pan wrażenie, że wszedł na wojenną ścieżkę z częścią środowiska akademickiego w Polsce?

- Nie mam wrażenia ścieżki wojennej. To negatywna retoryka. Nasz przekaz jest pozytywny. Jest on dla tych, którzy są najważniejszymi adresatami reform, i dla których uniwersytety i placówki badawcze funkcjonują. To naukowcy i społeczeństwo. O nich myślimy.

 

Jednak na naszej antenie wicepremier Gowin mówił, że przygotował pan rozwiązania obrazoburcze. Jak pan mówi o pozytywnym przekazie to zastanawiam się gdzie leży prawda. Diagnoza, którą pan przedstawiał jest ponura, chociaż nie jest nieznana opinii publicznej.

- Mi jest bliższe spojrzenie na nasz projekt, jako próbę zafundowania nam normalności. Czy to wielka aspiracja?

 

Co nie jest normalne?

- Słowo normalność mi wiele razy pobrzmiewało w uszach. Wiele razy to słyszałem. Także po upublicznianiu wyników konkursu młodzi naukowcy patrząc z nadzieją, pytali czy będzie normalnie. Normalnie to jest tak, jak są stwarzane warunki i zachęty dla ludzi, którzy mają idee i chcą pracować. Dzisiaj jest tak, że wielu młodych uczonych stoi przed dramatycznymi wyborami. Czy iść za aspiracją naukową i wyjechać za granicę czy dać pierwszeństwo przynależności narodowej i pracować tu? To bolesny dylemat. My chcemy powagę tego dylematu złagodzić.

 

Dlaczego aspiracje naukowe możliwe są do realizacji dla młodych i zdolnych tylko za granicą?

- Nie chcę mówić, że tylko. Mamy dobre przykłady w Polsce, ale to nie jest standard. Jakbyśmy popatrzyli na statystyki nagród Nobla w chemii, fizyce czy medycynie, w jakim okresie życia badacza przypadło to przełomowe odkrycie to jest to około 40 lat. Teraz popatrzmy na los badacza młodszej generacji. To walka o minimum życiowe, kompromisy. Jest pożądane, żeby warunki dla młodych poprawić, żeby wspierać, ale rzetelnie. Ten system jest dysfunkcyjny.

 

W założeniach projektu czytamy: „To nie pieniądze są problemem, ale nie najlepsze zarządzanie na uczelniach. Trzeba wymusić mobilność naukowców, skończyć z chowem wsobnym, czyli ścieżką całej kariery w obrębie jednej jednostki naukowej. Uczelnie są nadmiernie zdemokratyzowane, potrzebne jest lepsze zarządzanie, obiektywizacja kryteriów oceny naukowej i skończenie z rządami zasady senioratu w środowisku akademickim". To ciężkie zarzuty, ale znajdujące poparcie w nieformalnych rozmowach z naukowcami. Przed mikrofonem nikt tego nie chce powiedzieć. Czy możliwe jest, żeby w ramach projektu nowej ustawy wyobrazić sobie, żeby tak istotnych zmian w życiu środowiska naukowego dokonać?

- My będziemy chcieli zaproponować konstruktywne rozwiązanie. Skupiam się na pozytywach. Pytanie o to czy pieniądze najpierw czy ustrój to dylemat jajka i kury. Co powinno być najpierw? Niektórzy zwracają uwagę na niedofinansowanie uczelni. Lepiej jest mieć więcej niż mniej, ale nasza diagnoza jest taka, że samo zwiększanie nakładów, bez rewizji ustroju uczelni nie przyniesie zwrotu proporcjonalnego. Może też się przyczynić do konserwacji dysfunkcyjnych układów. Potrzebna jest zmiana.

 

Na czym miałaby ona polegać?

- Chodzi o zamianę kryteriów zarządzania uczelniom. Dam przykład z innych dziedzin. Managerowie klubów piłkarskich mają skautów. Oni czynią wysiłki, żeby ściągać talenty, żeby ich motywować i pozwalać osiągać najwyższe cele. To samo robią korporacje. Ten czynnik w marginalnym zakresie działa na uczelniach. Nie ma parcia włodarzy uczelni, żeby zagospodarować talenty. Tak się dzieje z różnych powodów. Część z nich wiąże się z kulturą a część z rozwiązaniami prawno-ustrojowymi. Wskazujemy na źle rozegraną demokratyzację uczelni. Chociaż być może lepszym słowem jest oligarchizacja. Mamy ustrój, w którym władze uczelni są w zbyt dużym stopniu zależne od republiki uczonych, która składa się zarówno z tych, którzy robią badania i z tych, którzy czują się mniej zmotywowani. Są oni też zakładnikami aparatu administracyjnego. Żeby podejmować długofalowe decyzje, które optymalizują politykę kadrową, włodarze muszą być mniej zależni od tych grup. Powstaje układ wzajemnych współzależności, które czynią osoby ze światłą wizją niewybieralną na stanowisko włodarza. Trend w kierunku managerskim jest widoczny w wielu krajach. Rozmawiałem przed 2 tygodniami ze znajomym z Hamburga. Taki ruch tam był. Odbiór tego jest pozytywny. To kierunek projakościowy.

 

Pan pracował na wielu uczelniach zagranicznych. Jak skomentować głos ludzi związanych ze środowiskiem? Zrobiłem sondę wśród akademików. Jedna z osób mówiła, że problem chowu wsobnego w polskich warunkach będzie trudny do przezwyciężenia, ale na uczelniach prywatnych nie ma problemu tak zwanej demokracji. To o czym mówimy dotyczy państwowych uczelni?

- Tak. Nie zapominajmy jednak, że z powodów ustrojowych i konstytucyjnych państwowe uczelnie nadają ton. Jest wąskie grono znakomitych prywatnych uczelni, które podjęły trud konkurencji jakością a nie czymś innym. One są w trudnej pozycji. Chodzi o finansowanie. To prawda. Głównymi adresatami będą uczelnie państwowe, jako te, które podlegają gorsetowi ustawowemu.

 

Kalendarz jest taki, że prace stworzeniem projektu ustawy mają się zakończyć na przełomie roku 2016 i 2017. Od 2017 roku macie państwo ucierać wspólne stanowisko na konferencjach. Pan w prezentacji zauważa, że nawet najlepszy projekt reform musi uwzględniać perspektywę pomyślnej realizacji zamierzeń. Jak pan ocenia szansę na to, że diagnozy, które pański zespół stawia, będą miały szansę na to, żeby stać się obowiązującym prawem?

- Nasz projekt był jedynym, który ten problem stawiał wysoko. Mamy napięcie między dwoma członami diagnozy. Potrzebne są daleko idące zmiany, ale mogą być trudności w ich implementacji. Uważnie do tego podchodzimy. Dlatego proponujemy konkurencję systemową. Będą istniały dwa równoległe reżimy prawne. Jeden bardziej tradycyjny, nazywamy go bazowym, i drugi sygnowany znaczkiem Q od quality – nowy ustrój uczelni dla tych, które chcą to sygnalizować.

 

Uczelnie będą mogły wybrać?

- Uczelnie by mogły wybrać, w ramach którego systemu chcą funkcjonować. Będzie kwestia zarówno bodźców zachęcających do migracji z jednego ustroju do drugiego. To różnego rodzaju bodźce - reputacyjne i finansowe. Z drugiej strony każdy maturzysta, który stoi przed wyborem uczelni, wśród rożnych czynników patrzył na to jakiemu ustrojowi podlega uczelnia. Ten reżim Q powinien bardziej gwarantować jakość. Problem transparentności też jest istotny. Jak pan kupuje jogurt w sklepie i on panu nie smakuje to następnym razem kupi pan inny. Ponieważ to czynność często powtarzana i może pan rozpoznać co kupuje. Z wyborem uczelni jest inaczej. Ten rynek jest mniej transparentny. Absolwenci wyboru dokonują zwykle tylko raz. Po drugie nie mogą organoleptycznie stwierdzić, która uczelnia jest dobra. Posiłkują się reputacją, rankingami. My będziemy chcieli wymusić tę transparentność i raportowanie pewnych istotnych elementów przez szkoły wyższe, żeby było to transparentne i żeby była konkurencja między uczelniami.