Trochę to skomplikowane, ale proszę pamiętać, że producenta przeważnie wybiera wytwórnia względnie sam muzyk, którzy chcą mieć gwarancję, że rodzący się materiał, będzie się dobrze sprzedawał albo (lub także), iż uzyska on jakieś specyficzne cechy (np. będzie pasował do akurat modnego trendu). A przypomniałem o tym, bo album którym będę się zaraz zachwycał, swoje wręcz nieziemskie piękno zawdzięcza swojemu producentowi właśnie. I aby wszystko było w pełni jasne, dorzucę jeszcze, że ów człowiek, to jednocześnie szef jednej z najważniejszych jazzowych wytwórni fonograficznych na świecie. O kogo chodzi? O założyciela i od ponad 40 lat głównodowodzącego niemieckiej firmy ECM - Manfreda Eichera. To on, w myśl motta: Najpiękniejsze dźwięki obok ciszy wydaje nakładem ECM krążki o niezwykle charakterystycznym, iście niebiańskim brzmieniu. Do tego, co może nawet zabrzmi dość niewiarygodnie, muzyka którą firmuje, ma w sobie pewien trudny do ujęcia w słowa, a dający się natychmiast wyczuć podczas słuchania pierwiastek duchowy. Wśród gwiazd, które dla niego nagrywały, są takie tuzy jak nasz Tomasz Stańko i światowcy - Jan Garbarek, Keith Jarrett, Pat Metheny i Chick Corea.

Zaraz, zaraz. Skoro ECM - jak napisałem - zajmuje się jazzem, to właściwie dlaczego gawędzę o nim w tym rockowym jakby nie było cyklu. Odpowiedź jest banalnie prosta, bo w pewnym okresie do jego katalogu trafiały także longplaye łączące oba te gatunki. Tyle tylko, że były to płyty jazzmanów wykonywających muzykę bliską rockowi, a nie rockmanów próbujących grać jazz. A najwspanialszym albumem z tej puli – i to wcale nie tylko moim zdaniem – jest krążek „Return To Forever” wspomnianego przed chwilką Chicka Corei.

Chick Corea urodził się 12 czerwca 1941 r. w Chelsea na przedmieściu Bostonu. Z racji tego, że jego mający włoskie korzenie tato, był zawodowym trębaczem prowadzącym zespół Original Dixieland Jazz Band, w domu Chicka, praktycznie bez przerwy rozbrzmiewała muzyka. Oznaczało to też, że już od ósmego roku życia uczył się gry nie tylko na fortepianie, ale także perkusji (to w przyszłości zaowocowała ciekawymi próbami traktowania pierwszego z tych instrumentów na sposób typowy dla drugiego). W 1959 roku Corea zaczął studia Columbia University w Nowym Jorku, który po pewnym czasie porzucił dla Julliard School. Warto też wspomnieć, że już wtedy bardzo często grywał z ojcem, a później w grupie Mongo Santamaria. W latach 60., niemal błyskawicznie, wdarł się do czołówki amerykańskiego jazzu. I tak współpracował m.in. z Herbie Mannem, Sarah Vaughan, Stanem Getzem, Waynem Shorterem, Joe Hendersonem, Tony Williamsem i w końcu z samym Milesem Davisem. Z Bogiem jazzu nagrał trzy płyty: „Files De Kilimanjaro”, „In A Silent Way” i „Bitches Brew”. Po rozstaniu się Davisem, najpierw działał w różnych układach personalnych i solo, a w 1972 r. utworzył własną formację - Return To Forever. Do jej pierwszego składu weszli: wokalistka Flora Purim, jej mąż, perkusista Airto Moreira, basista Stanley Clarke i saksofonista oraz flecista Joe Farrell. Już w lutym, w nowojorskim A & R Studios, zespół nagrał swój debiutancki album, który pod tytułem „Return To Forever” wyprodukował i wydał siłami swojego ECM-u Manfred Eicher. Co ciekawe, opublikowany w Niemczech krążek przez pierwsze trzy lata (do 75 r.) był sprzedawany jedynie w Europie, a to powodowało, że Amerykanie aby go zdobyć, musieli sporo płacić za jego ściągnięcie za pośrednictwem poczty lub pośredników.

Słuchanie. Stronę A „Return To Forever” zaczyna... „Return To Forever”. Pierwsze co jest nam dane usłyszeć to tajemnicze dźwięki fortepianu elektrycznego do którego, po kilku sekundach, dołącza się niesamowicie ulotna wokaliza Flory Purim i wiszące w powietrzu instrumenty perkusyjne. Mamy wrażenie, że coś nam szeleści, dzwoni i stuka tuż za jednym lub drugim uchem. Chwilę potem Chick wprowadza pełen ekspresji motyw, który zaczynają wspierać nieprawdopodobnie czysto nagrane bas i bębny. Po chwili do całości dochodzi jeszcze delikatny flet. Jest równie tajemniczo co pięknie. O solach nawet nie próbuje pisać! W 12 minut później, na kolejnych siedem, dostajemy się we władanie nostalgii. Fortepian elektryczny, saksofon sopranowy i znów rozsypane w przestrzeni instrumenty perkusyjne. To wszystko, to (mający idealnie dobrany do swojego nastroju tytuł) temat „Chrystal Silence”. Natomiast tuż po tej pozbawionej słów „Kryształowej ciszy”, zapewne dla kontrastu, otrzymujemy elegancką piosenkę – „What Game Shall We Play Today”. Cacuszko inkrustowane fletem!

Strona B. - dwa tytuły („Sometime Ago – La Fiesta”) połączone w jedną, aż 23-min całość. Arcydzieło! Początkiem jest improwizowane brodzenie fortepianu, kontrabasu oraz perkusji, z którego powoli wypływa śliczny latynoski motyw śpiewany przez Purim i fletowany przez Farella. Magiczne! Ale tak naprawdę to jeszcze nic, bo 15-minutach, gdy całość na chwilę się nastrojowo rozlewa, nagle trafia w kolejne ujście, czyli w hiszpańsko (bo flamenco i bo kastaniety) brzmiący temat, który wciąga słuchacza w szaleństwo rozbuchanej fiesty. Ole!

 

 

 

 

Jerzy Skarżyński