Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z wojewodą Małopolski, Piotrem Ćwikiem.

 

251 przypadków zakażenia koronawirusem w regionie w weekend. 99 było w piątek. Co się dzieje w Małopolsce?

- To jest pokłosie ognisk, które się w kilku miejscach pojawiły. Mówimy o tym od 2 tygodni. Obserwujemy wzrost zachorowań. Ogniska powstały między innymi na spotkaniach rodzinnych, na weselach, zostały zawleczone do firm i zakładów pracy. Przyrost jest znaczący. Koronawirus jest w wielu powiatach, w których dotąd go nie było. Sądecczyzna prowadzi teraz w rankingu. Do pewnego momentu tam było bezpiecznie.

 

W komunikacie z soboty Ministerstwo Zdrowia pisało o nowych ogniskach w zakładach pracy, zakładzie mięsnym, domu opieki i podmiocie handlowym. Skoro są to w większości przypadki zaleczone z wcześniejszych ognisk, jakie procedury można wdrożyć, żeby ten wzrost zahamować?

- Trzeba pamiętać, że procedury są realizowane. Sanepidy powiatowe wyspecjalizowały się w prowadzeniu postępowań. To trudne, żeby dotrzeć do wszystkich osób. Wykorzystujemy do tego też media. Prosimy o kontakt. To elementy tych postępowań. Mamy na dzisiaj wiele ognisk w Małopolsce. Sanepidy pracują, działają. Staramy się patrzeć inaczej na ogniska w zakładach pracy pod kątem wymazów. Rozmawiałem w zeszłym tygodniu o tym na zarządzaniu kryzysowym. Z 12 dnia wymazu, który jest dokonywany w ramach mobilnych punktów przez wszystkie osoby, które chcą przyjechać do jednego ze szpitali w Małopolsce, skracamy czas do 7 dni. Pierwszy wymaz będzie w 7 dniu, żeby przyspieszyć powrót ludzi do pracy. Część pracowników ma urlopy. Jak się trafią ogniska w zakładach pracy, może być problem. Niezależnie od tego pilnujemy DPS-ów. Mamy ognisko w powiecie bocheńskim. Tam mamy ponad 140 zachorowań. Te osoby są objęte opieką przez Szpital Uniwersytecki.

 

W przypadku większych zakładów pracy, gdzie nie można przerwać produkcji i wysłać ludzi na pracę zdalną, jak wyglądają procedury, gdy się okaże, że jeden z pracowników jest zakażony?

- W ramach postępowania epidemiologicznego Sanepid stwierdza, czy są osoby z kontaktu. Nie każda sytuacja pojawienia się osoby zakażonej jest powodem do kwarantanny. Możliwość zachorowania nie jest tak szybka, że się na kogoś popatrzy i jest zakażenie. Postępowanie trwa, jest wyłączenie osób w kwarantannie. Do tej pory te działania związane z kwarantanną były dobrze realizowane i pilnowane przez same te osoby. Społeczeństwo jest zdyscyplinowane. Gorzej jest z podstawowymi zasadami, czyli maseczkami, społecznym dystansem, częstym myciem rąk. To jest ważne też w zakładach pracy. Liczymy, że pracodawcy będą o tym systematycznie przypominać pracownikom. To też interes pracodawcy, żeby ochronić swój zakład pracy.

 

Co zrobić, żebyśmy zalecenia i obostrzenia ponownie mieli na uwadze? Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że wszyscy tego przestrzegają w sposób zdyscyplinowany. Widać teraz w środkach komunikacji i sklepach, że zakrywanie nosa i ust, społeczny dystans to fikcja.

- Możemy apelować i przypominać. Możemy prosić, ale przychodzi też moment na karanie. Jak się tak zdarza, służby mogą nakładać mandaty. To może być argument, który zadziała na tych, którzy do zasad się nie stosują. To rodzaj odpowiedzialności zbiorowej. Biorę odpowiedzialność za innych, zakładam maseczkę. Jest tu pewne rozluźnienie. Widzimy to. Rekomendowałem starostom, żeby przypominali, zwracali uwagę, apelowali przez środki masowego przekazu. Trzeba docierać do Małopolan i apelować o stosowanie się do zasad. Pandemia trwa. Wirus nie zniknął. Oswoiliśmy się z nim, ale postępowania, kwarantanny i zakażenia będą, dopóki nie będzie odkrytej szczepionki.

 

Dzisiejsza Rzeczpospolita cytuje dr. Konstantego Szułdrzyńskiego, kierownika centrum terapii pozaustrojowych Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. On mówi, że jeśli Polacy nie zaczną przestrzegać reżimu sanitarnego i władze nie będą reagować zdecydowanie, może dojść do tak dużego wzrostu liczby zakażeń, że będzie konieczny kolejny lockdown. Podziela pan tę pesymistyczną wizję?

- Nie mamy na dzisiaj takiego wzrostu, żeby myśleć o tym reżimie. Są rekordowe przypadki, ale pamiętajmy o buforach w ilości łóżek w Szpitalu Uniwersyteckim, w szpitalach zakaźnych. Ważne jest, żebyśmy przestrzegali zasad, wyciągali konsekwencje względem osób, które się do tego nie stosują. Sanepid i służby będą robiły co trzeba.

 

Eksperci obawiają się, że jesienny sezon grypowy nałoży się na druga falę koronawirusa. Wielka Brytania już zapowiada największy w historii program szczepień przeciwko grypie. Podobne działania będą podjęte także w naszym kraju?

- Na poziomie każdego województwa przygotowujemy strategię na sezon grypowy. Było spotkanie z MSWiA i Ministrem Zdrowia. Pokłosiem tego spotkania jest ustalenie, że każde województwo wypracowuje swoją strategię. W szczytowym momencie zachorowań na grypę w POZ na terenach całego kraju pojawiały się setki tysięcy osób. Trzeba znaleźć skuteczny mechanizm. Trzeba się zaopiekować każdym pacjentem z grypą, ale będzie też od razu podejrzenie koronawirusa.

 

Trudno będzie odróżnić, kto jest chory...

- Tak. Pracujemy nad tym. Pod koniec sierpnia będzie gotowa strategia na jesień. Trzeba oddać szacunek pracownikom służby zdrowia i Sanepidu. To kolejny miesiąc epidemii. To też czas urlopowy. Pracownicy chcą odpocząć, ale mają przed sobą kolejne miesiące pracy. Oni realizują świetnie swoje zadania. Ukłony dla nich.

 

Mamy połowę wakacji. Jeśli w ciągu najbliższego miesiąca sytuacja nie ulegnie poprawie, wyobraża pan sobie, że 1 września uczniowie będą mogli bezpiecznie zacząć tradycyjne zajęcia w szkolnych ławach?

- To decyzje na szczeblu centralnym. Będzie forma stacjonarna, czy nauka zdalna? To będzie wynik wnikliwej analizy specjalistów, którzy będą mieli wiele do powiedzenia.