O fascynacji złem, ale też innych, bardziej osobistych inspiracjach mówił w Przed Hejnałem Marcin Koszałka,  operator filmowy, reżyser filmów dokumentalnych, a także filmu fabularnego „Czerwony Pająk”


Sylwia Paszkowska: Jak to możliwe, że film kręcony w Krakowie, na który wszyscy czekaliśmy, że będzie mocnym uderzeniem na Festiwalu w Gdyni, nie został tam ostatecznie zaprezentowany?

 

Jerzy Armata poleca: „Czerwony Pająk”

 

Zawalił mój producent. Płyta z filmem do selekcji została dostarczona po upływie wyznaczonego terminu. Festiwal w Gdyni jest tak skonstruowany, że Rada dokonująca selekcji filmów składa się z komisji artystycznej i komitetu festiwalowego. Kilkadziesiąt osób. Nie ma takiej sytuacji jak w Cannes,  Wenecji czy Berlinie, że ostateczną decyzję może podjąć dyrektor sam, ponieważ dysponuje miejscami zapasowymi. Tu nie ma takiej możliwości. Mamy zaproszenie do Gdyni za rok.

 

Po drodze kilka międzynarodowych festiwali filmowych, więc może Twój film wkroczy do Gdyni w takiej aurze, w jakiej było pokazywane "Body" Małgorzaty Szumowskiej.

Znamy się osobiście, ale trudno mi się porównywać z Gośką. Ona ma dużo większe doświadczenie, dłuższą drogę reżyserską. Ja aż takich aspiracji nie mam i trudno będzie mi osiągnąć taki sukces. Cieszę się z tego, co mam. Przed nami amerykańska premiera filmu "Czerwony Pająk". Teraz jestem najbardziej podekscytowany właśnie amerykańskim odbiorem tego filmu. Na własnej skórze przekonałem się, jak istotną sprawą w USA są recenzje filmowe. W Polsce recenzje nie mają jednak takiego przełożenia. Pismo Variety and The Hollywood Reporter cały świat czyta. Naszego filmu nawet nikt nie widział, ale po pozytywnych recenzjach producent otrzymał ogromną liczbę maili od różnych festiwali, że koniecznie chcieliby zobaczyć ten film. To cieszy, że spotka się człowiek ze światem, nawiąże kontakty. "Czerwony Pająk" jest filmem o seryjnym zabójcy, ale nie jest filmem gatunkowym. Jest pewnego rodzaju wariacją, odwróceniem kina gatunkowego. Dla nich pewna wariacja przeciwko skostniałemu gatunkowi może być interesująca.

 

My czekamy na film o Kocie, słynnym krakowskim seryjnym mordercy.

Tacy widzowie mogą poczuć się zawiedzeni. Oczywiście przejrzałem całą dokumentację historyczną i kryminalną Karola Kota. Stwierdziłem jednak, że nie chcę robić filmu biograficznego o Karolu Kocie dlatego, że on był szaleńcem. Po wyroku śmierci zrobiono sekcję zwłok, która wykazała guza w mózgu. To mogło determinować jego zachowanie: on pił krew, kochał Adolfa Hitlera i nazizm. To był typowy psychopatyczny morderca. Pociągające w nim było to, że był młody i działał w latach 60. w Krakowie, jeszcze za czasów czarnego komunizmu, gdzie było ciemno na ulicach, pustka. To jest zupełnie antyamerykański bohater. To nie jest bohater z "Milczenia owiec". On nawet nie jest seryjnym mordercą, bo tylko dwie osoby zabił, choć miał na swym koncie wiele usiłowań zabójstw. Trzeba trzy osoby zabić, żeby być seryjnym mordercą. Jeżeli mój bohater jest niezrównoważony psychicznie z powodu prawdopodobnie guza mózgu, to on dla mnie nie jest interesujący. Jest to za prosty bohater. Z Kota zabrałem trzy rzeczy: jego młody wiek, Kraków lat 60. XX wieku - przygnębiające miasto za żelazną kurtyną. Trzeci element to taki, że Kot podczas wizji lokalnych zachowywał się jak prawdziwy showman - pokazywał, gdzie ma stać kamera, uśmiechał się do niej. Ten facet zrobił niesamowite show w tym zaściankowym mieście, jakim był wtedy Kraków.

 

Chciałam zapytać o aktora, którego wybrałeś do postaci inspirowanej Karolem Kotem. Filip Pławiak - młody aktor, który ma dobry czas, ale jeszcze nie zaistniał w publicznej świadomości jako gwiazda.

W amerykańskiej recenzji został określony jako wschodząca gwiazda kina europejskiego. Nie wiem, czy powinno się tak pisać, żeby nie przewrócić mu w głowie, ale coś w tym jest. On nie ma klasycznie pięknej twarzy aktora, którego wybiera się w szkole teatralnej. On ma w sobie i pospolitość, ale i pewien czar. Ma jakąś magię i on dobrze się sprawdził w tej roli: gra chłopca z dobrego domu, kulturalnego, cichego, ale w pewnym momencie widzimy w nim to pewne szaleństwo, otwarcie się na coś złego. Nie chciałem mieć bohatera, który od samego początku będzie miał to w twarzy, potrzebowałem pewnej przemiany i Pławiak mi to dał.

 

W tym filmie ważną rolę gra także Adam Woronowicz, który też coś w twarzy ma.

Ten film jest skonstruowany na dwóch postaciach, których pociąga coś złego. Woronowicz gra seryjnego mordercę, który jest dla Filipa pewnym mistrzem, pociąga go. Odwołałem się też do ciekawej legendy miejskiej: Czerwony Pająk jest jedynym polskim seryjnym zabójcą, który funkcjonuje w światowych publikacjach m.in. w Encyklopedii Seryjnych Zabójców, w której zgromadzeni są mordercy z całego świata. Problem w tym, że nie ma tam polskich autentycznych morderców, ale jest Czerwony Pająk, który nigdy nie istniał. Ktoś stworzył jego legendę tak silną, że wielu ludzi w Polsce uważało, że on naprawdę żył i działał.

 

Część reżyserów z dużymi ambicjami artystycznymi niechętnie sięga po aktorów komercyjnych. Rzadko widzimy Małgorzatę Kożuchowską czy Małgorzatę Foremniak. Ty się tego nie bałeś.

Gosia Foremniak zagrała rzeczywiście u mnie, ale nie gra głównej roli. To postać drugoplanowa, matka Filipa. Wybrałem ją, ponieważ pasowała urodą do Filipa. Foremniak przypomina mi trochę moją matkę. Tę postać zbudowałem na kontrapunkcie przebrzmiałej piękności - Foremniak wystąpiła u mnie bez makijażu. Zobaczyliśmy kobietę, która przebrzmiewa: czuć wiek, niespełnienie, niedowartościowanie. To zresztą rzeczywiście u Foremniak jest i ja to wykorzystałem.

 

Jeszcze chciałabym na chwilę wrócić do Festiwalu w Gdyni, którego werdykt upłynął w cieniu tragedii. Znałeś Marcina Wronę bardzo dobrze, planowaliście wspólny film.

Skończyliśmy tę samą szkołę teatralną, zrobiłem jako operator z Marcinem jego ostatni teatr telewizji "Ich czworo", który będzie emitowany w grudniu. Zaproponował mi także współpracę przy kryminale, który chciał zrobić w Tarnowie, mieliśmy zacząć w styczniu.

 

To nie była decyzja, która narastała?

Całe środowisko jest wstrząśnięte. Marcin wszystko tłumił w sobie. Typ macho, przystojny, wysoki, w skórze, włosy na żelu. Był optymistyczny, ciepły, oczywiście zamknięty. Nigdy nie rozmawialiśmy o prywatnych sprawach. Imponował mi taką charyzmą, wytrzymałością psychiczną i dlatego to jest szokujące dla mnie, że to wszystko musiało się toczyć gdzieś tam w środku.  Nawet Olga, jego żona, też nie była świadoma. Coś wybuchło, to się akurat stało podczas Festiwalu, Dla mnie to był także rodzaj takiego show, jakiegoś sygnału, który dał środowisku filmowemu. Możliwe, że on był szalenie ambitny, że ten "Demon" miał być filmem najważniejszym, który rzuci na kolana wszystkich w Polsce.  Może to był efekt jakiś wielkich ambicji połączonych z wielką traumą i depresją, która była w  środku w nim.

 

Dla twórcy ważna jest nie tylko reakcja widza, ale także uznanie środowiska?

Problem tego zawodu jest taki, że wszystko jest ważne. Jeśli nawet film nie będzie miał dużej frekwencji, bo jest artystyczny, to przynajmniej powinien zakwalifikować się do ważnych międzynarodowych festiwali i mieć ogólną dobrą opinię. To jest nieustanny stres: stresem jest, jak film zostanie odebrany, czy dostanie się pieniądze na kolejny projekt. Cały czas jest się poddanym jakiejś ocenie.

 

To po co Ci to było? Byłeś operatorem uznanym, rozchwytywanym. Po co wszedłeś w reżyserię?

Chciałem spróbować nowej przestrzeni, autorskiego świata. Ta śmierć Marcina to też jest taka lekcja - skupmy się na najbliższych, nie grajmy o taką stawkę wysoką, nie możemy filmu stawiać na pierwszym miejscu. Jakiś pozytyw śmierci Wrony też jest - to jest makabryczne, co mówię, ale tak jest. Też mam takie podejście do swojego filmu: nie będzie superprzyjęcia, to ja jestem operatorem filmowym, robię swoje dokumenty. Mam nadzieję zrobić film jako operator filmowy poza Polską, piszemy scenariusz nowego projektu,

 

Słyszałam, że marzy Ci się film nakręcony w  wysokich górach. Widziałeś "Everest"?

Na film wybieram się dziś, natomiast był moment, gdy rozmawialiśmy o zrobieniu filmu o polskiej wyprawie zimowej na K2. Ten projekt upadł. Z tyłu głowy mam film, który byłby wariacją na temat tego, co stało się na Broad Peak. To nie byłby tylko film sportowy i górski, ale także mocny film psychologiczny.