Pretekstem rozmowy w programie "Przed hejnałem" z Ewą Dyakowską-Berbeką jest nie tylko trzecia rocznica śmierci Macieja Berbeki, ale także książka, wywiad-rzeka z jego żoną: „Jak wysoko sięga miłość?”.
Ta książka to był początkowo cykl rozmów Beaty Sabały-Zielińskiej z panią. Powoli się poznawałyście, powoli odkrywała pani swoją historię i swoje życie z Maciejem Berbeką.
Nie znałyśmy się wcześniej. Beata zadzwoniła do mnie w maju 2014 roku. To był taki impuls. Zgodziłam się na to, ponieważ zostawiła mi całkowitą wolność. Rozmowy trwały kilka miesięcy. Niektóre były bardzo trudne, zwłaszcza te dotyczące wypadku, ale inne pozwoliły powrócić do szczęśliwych lat, do wspomnień o tym, jak rodziły się dzieci.
Ten maj 2014 roku to był już ten czas, kiedy mogła pani mówić?
Mieliśmy taką potrzebę, aby nie mówić i nie uczestniczyć w tym wszystkim, co działo się wokół wypadku. Nam się to z chłopcami chyba udało. Do dzisiaj nie wiem, co się stało, że po telefonie Beaty zgodziłam się na spotkania z nią. Chyba też do końca nie zdawałam sobie sprawy, że efektem tych rozmów będzie książka. Kiedy dostałam ją pierwszy raz do ręki, byłam bardzo wzruszona.
Mówi się, że czas leczy rany, ale pani w tej książce mówi, że to nie jest prawda. Ma pani własną perspektywę?
To wszystko jest jeszcze tak silne, te trzy lata to nie jest jeszcze czas, żeby o tym spokojnie mówić. Zatrzymałam się jakby tamtego dnia. Bardzo nam pomógł ten wyjazd na przełomie czerwca i lipca 2015 roku. Miesięczny wyjazd pod Broad Peak, samo przebywanie w górach prawie dwa tygodnie. Trochę się uspokoiliśmy.
W tej książce jest powrót do samego początku, do chwili poznania. To była małżeństwo aranżowane przez pani mamę i przyjaciół Macieja Berbeki. A równocześnie to było państwa spotkanie.
Zobaczyłam na ulicy Macieja i dla mnie to było jak grom z jasnego nieba. Zobaczyłam niezwykle przystojnego mężczyznę i nasze spojrzenia spotkały się. Nie wiedziałam, że to było aranżowane, choćby na zasadzie żartu. W tym żarcie umawiano się także, że nasz ślub odbędzie się w czerwcu 1980 roku, a on się odbył we wrześniu - mała pomyłka. Obydwoje kochaliśmy góry i obydwoje studiowaliśmy na Akademii Sztuk Pięknych - on w Krakowie, ja w Gdańsku.
Osoby postronne często uważają, że żeby zostać żoną himalaisty, to trzeba być masochistką. Ta miłość do gór była wspólną pasją, choć zawodowo nigdy nie chodziła pani po górach.
Moja mama była przewodnikiem tatrzańskim, wspinała się, jeździła na nartach, w Zakopanem mieszkali moi dziadkowie. Przyjeżdżałam tu, lubiłam chodzić w dolinki. Było nawet przypuszczenie, że mam lęk przestrzeni, ale Maciek to rozwiał. Imponowało mi, że był po wyprawie w Himalaje, po licznych wyjazdach Klubu Wysokogórskiego.
Na początku związku pan Maciej "przeczołgał" panią przez góry, żeby sprawdzić, czy nadaje się pani na żonę himalaisty?
Może to był test, ale byłam zachwycona.
Nigdy nie przyszło pani do głowy, żeby odwodzić męża od tej jego pasji?
Nigdy.
Nawet wtedy, gdy rodziły się dzieci, gdy były różne sytuacje? Nie czuła się pani sama?
Nie czułam się sama, choć ja byłam tu, na dole, a on tam, w górze. Między nami była bardzo mocna więź.
Wspierała go pani w przygotowaniach do kolejnych wypraw.
Bardzo się z tego cieszyłam, te moje plastyczne umiejętności mogłam w jakiś sposób wykorzystać np. w projektach graficznych proporców.
Mąż zaraził panią nie tylko pasją podróżniczą - jeździła pani do Indii, do Nepalu, ale także wspinaniem. Zaczęła się pani wspinać na poważne góry.
Śmiali się, że to są lekkie wyprawy dla żon himalaistów. Dzięki tym wyprawom zrozumiałam, że trudno jest się cofnąć, gdy idzie się kilka, czy kilkanaście dni, a cel jest coraz bliżej.
Broad Peak był górą szczególną dla Macieja Berbeki. Już kiedyś przeżywała pani jego zejście z tego szczytu i śmiertelny strach o niego. Już wcześniej przeżyła pani jego śmierć na tej górze.
To był rok 1987,1988. Słynna polsko-brytyjsko-kanadyjska wyprawa pod kierunkiem Andrzeja Zawady na zimowe K2. Siedzieli tam kilka miesięcy i kiedy okazało się, że to zimowe K2 jest nie do osiągnięcia, narodził się pomysł, aby spróbować zdobyć zimą Broad Peak. Maciej był przekonany, że dotarł na szczyt. Był tam całkowicie sam. Potem, po wielu analizach, zdjęciach, dociekaniach, okazało się, że był na przedwierzchołku, zabrakło mu kilkunastu merów. Nastąpiło załamanie pogody i wtedy rzeczywiście współtowarzysze bali się o jego życie. Cudem zszedł, niesamowite było też to, że koledzy wyszli po niego. To musiało dawać dodatkową siłę.
Oprócz miłości, oprócz gór, łączyła was jeszcze dusza artystyczna. Obydwoje byliście po szkołach artystycznych, mąż przez wiele lat uczył w Liceum Plastycznym im. Kenara w Zakopanem. Prowadził tam pracownię stolarską, miał świetny kontakt z uczniami, wspierał panią w pani działaniach artystycznych.
Wymyślał mi tytuły prac, jeździł ze mną na wystawy, gdy były daleko. Ale też bardzo się kłóciliśmy, gdy robiliśmy wspólne wystawy choćby Izbę Pamięci ks. Józefa Tischnera w Łopusznej.
Mąż jest inspiracją dla Pani dzieł? Ta postać wspinacza jest obecna w pani pracach.
Nie zawsze zdawałam sobie z tego sprawy, czasem to była symboliczna postać, ale były one rzeczywiście dedykowane tym jego wyjściom, zmaganiom się.
Mąż nie uczył synów wspinania, ale też nie bronił im tego.
Kiedy byli mali, chodziliśmy po dolinach tatrzańskich, oni obcowali z górami bardzo dużo, a kiedy byli starsi, kończyli 16, 17 lat, dostawali taki prezent - byli na trekkingach w Himalajach. Jaśkowi się to nie udało, ale był teraz z nami pod Broad Peakiem. Himalaje pokażą mu bracia.
W tej książce wielokrotnie mówi pani, że nie boi się już śmierci, że nie boi się o bliskich. Wraz ze śmiercią Macieja Berbeki ten lęk zniknął.
Nie potrafię tego wytłumaczyć. Jest dramat Wielkiego Piątku, ale potem jest Niedziela i nadzieja. Na to będę czekała.
Mąż ma symboliczny grób na Pęksowym Brzyzku. Lubi pani odwiedzać to miejsce?
Dzięki przyjaciołom Maćka ze szkoły Kenara - tym, z którymi był w jednej klasie, a potem razem uczyli, powstało takie miejsce. Piękny, wyciosany pień, a w nim ażurowy krzyż. Zostało zamontowane w 2013 roku, dzień przed Maćka urodzinami.
Myślę, że po przeczytaniu tej książki nie chce się mówić o Macieju Berbece w czasie przeszłym, tylko teraźniejszym.