Mówiąc wprost – świat muzyki właśnie stracił kompas, który przez dekady pokazywał, gdzie jest „dalej”.
Urbaniak nie grał jazzu. On go pchał. Bez lęku, bez respektu dla granic, z rozmachem gościa, który wiedział, że dźwięk nie ma paszportu. Saksofon, skrzypce, groove, funk, fusion – u niego wszystko było jednym organizmem. Stworzył własny styl, rozpoznawalny od pierwszej frazy – jazz podany z polotem i brzmieniem, które inspiruje kolejne pokolenia.
Współpracował z absolutną elitą światowego jazzu. Grał i nagrywał z legendami takimi jak Miles Davis (zaprosił go do projektu Tutu), Herbie Hancock, Marcus Miller, Wayne Shorter, George Benson, Billy Cobham, Ron Carter, Joe Zawinul, Quincy Jones czy Stéphane Grappelli – listę można by czytać jak katalog historii improwizacji.
Był dowodem na to, że z Polski można dolecieć prosto na światowe sceny. Talent, pracowitość, charakter.
Zostawił muzykę, która nie starzeje się ani o sekundę.
Maestro – dziękujemy.