„Sens życia albo jego brak”
Reż. Gábor Reisz
Prod. Węgry 2014
Jej protagonista od kilku lat jest właściwie na „nieustających wakacjach” (jak pamiętni bohaterowie debiutu Jima Jarmuscha). Zbliża się do trzydziestki, jest bez pracy, ciągle mieszka z dość nadopiekuńczymi rodzicami. O ile matka zapewnia mu domowy wikt i opierunek i – prawdę mówiąc – sprawia wrażenie, że odpowiada jej, iż syna ma u swego boku, o tyle ojciec czasem sarknie, że Rimbaud w wieku siedemnastu lat pisał znakomite wiersze. Wprawdzie Áron coś napomyka, że wreszcie musi się zabrać za pisanie powieści, ale tylko napomyka.
Przypomina się niegdysiejszy przebój Elektrycznych Gitar: „Przewróciło się, niech leży / cały luksus polega na tym / że nie muszę go podnosić / będę się potykał czasem / będę się czasem potykał / ale nie muszę sprzątać”.
Áron jest absolwentem budapeszteńskiego uniwersytetu. Skończył historię i teorię filmu. Bardziej „wierzy w obraz” – jak by to sformułował André Bazin, ojciec duchowy Nowej Fali francuskiej – niż w otaczającą rzeczywistość: szarą, chłodną, nijaką. Na dodatek rzuciła go dziewczyna.
Film Reisza, tylko kilka lat starszego od Árona, jest utrzymany w słodko-gorzkiej komediowej poetyce. Prawdę mówiąc, łamie nieco nasze wyobrażenia o kinie węgierskim. Stylistycznie bliżej mu do dokonań czeskich, skandynawskich, momentami przypomina także tzw. kino snuja spod znaku amerykańskich twórców niezależnych. Reżyser częsta zmienia tonację opowieści, miesza spojrzenie paradokumentalne z elementami stricte kreacyjnymi, czerpie z różnorodnych stylistyk gatunkowych (mamy tutaj nawet fragment „musicalowy”). A w ogóle „tak naprawdę nie dzieje się nic”. Choć tu nieco przesadziłem. Owszem, dzieje się. W pewnym momencie Áron postanawia… wyjechać do Portugalii, kupując – podczas weekendowej popijawy z kolegami – bilet lotniczy za pomocą karty kredytowej ojca…
Znów przypominają się Elektryczne Gitary: „Zapuściłem się to zdrowo / cały luksus polega na tym / łatwiej tak i całkiem słusznie / może czasem coś wybuchnie /będę się czasem potykał / ale kiedyś się wezmę”…
Jerzy Armata