Zdjęcie ilustracyjne/Fot. pexels
Statystyki pokazują nam, że około 100 księgarń rocznie znika z mapy Polski, co oznacza, że co mniej więcej trzy dni upada jedna. To proces trwający od lat, ale dziś przybrał skalę systemowego kryzysu. I nie chodzi o sentyment, lecz o realny wpływ księgarń na sposób, w jaki społeczeństwo myśli, czyta i uczestniczy w kulturze. Kameralne księgarnie to coraz częściej miniaturowe centra kultury, które potrafią zorganizować nawet sto wydarzeń rocznie: dyskusji, spotkań autorskich, warsztatów, klubów książki. Gdy znikają, znika przestrzeń do rozmowy, wymiany myśli i międzypokoleniowego dialogu.
Zapaść rynku księgarskiego w Polsce jest faktem. Księgarń znika bardzo dużo, rocznie około stu, czyli co trzy dni upada jedna księgarnia. To ma ogromne znaczenie dla sposobu, w jaki percypujemy książkę – mówi Grzegorz Jankowicz.
W większości krajów europejskich obowiązuje ustawa o jednolitej cenie książki. Jej celem nie jest ograniczanie konkurencji, ale zapewnienie, by ta konkurencja miała sens, by odbywała się na polu jakości, a nie agresywnej wojny cenowej. W Polsce takiej regulacji nie ma. A jej brak prowadzi do paradoksu, bo książka w dniu premiery bywa przeceniona o 40%, zjawisko niespotykane w innych branżach. Ta możliwość istnieje tylko dlatego, że cena okładkowa jest wcześniej sztucznie zawyżana. Księgarze stacjonarni nie są w stanie konkurować ani z największymi sieciami, ani z platformami internetowymi, które operują ogromnymi rabatami i mogą sprzedawać na granicy opłacalności. To prowadzi do skrajnej asymetrii – najwięksi dostają najwięcej, a mali wypadają z rynku.
(cała rozmowa do posłuchania)
Regulacja nie miałaby zniwelować różnic między podmiotami, lecz ustabilizować rynek, pozwolić mniejszym księgarniom sprzedawać nowości bez natychmiastowej presji rabatowej czy przenieść konkurencję z poziomu ceny na poziom oferty kulturalnej. Zgodnie z proponowanymi rozwiązaniami książka zachowywałaby cenę przez pierwsze 6-12 miesięcy. Dopiero później mogłaby być swobodnie przeceniana. To nie jest pomysł oderwany od polskich realiów. W Europie działa od lat, we Francji dopuszczalne obniżki wynoszą maksymalnie 5%, a rynek pozostaje stabilny i różnorodny. Każdy kraj wymaga własnej, precyzyjnie dostosowanej ustawy, opartej na lokalnych nawykach czytelniczych, strukturze demograficznej.
Zakupy internetowe są wygodne, pozwalają zamówić e-booka w tramwaju. Problem w tym, że wraz z wygodą przychodzi utrata kontroli nad procesem wyboru. Algorytmy nie rozwijają nas, nie uczą krytycznego myślenia, nie proponują czegoś spoza naszej bańki. Ich zadanie jest jedno: wywołać kolejny zakup. Szybki, impulsowy, przewidywalny.
Algorytmy działają nie po to, by nas skłonić do refleksji, ale żeby wymusić na nas jak najbardziej kompulsywny zakup. Dotyczy to każdej sfery naszego życia, zaczynamy bardziej reagować niż myśleć. A w przypadku książki myślenie jest zawsze najważniejsze. Są takie świetne badania przeprowadzone w Wielkiej Brytanii. Sprawdzono tam, w jaki sposób poszczególne miasta powracały do życia po pandemii, jak mobilizowała się ludność. Tam, gdzie były księgarnie, ten proces był szybszy niż gdzie indziej, dlatego że ludzie mieli nawyk wychodzenia, przebywania z innymi. To mówi bardzo wiele o tym, co dzięki księgarzom zyskujemy. To nie jest tylko miejsce z książkami.