Jak zapewniał, nikt nie chce uczynić tych mediów rządowymi. Chodzi o to, by zmienić ich funkcjonownie, by pojawili się w nich dziennikarze związani ze środowiskami konserwatywnymi. Opinię posłanki Krystyny Pawłowicz, która napisała, że media publiczne nie powinny krytykować rządu, nazwał żartobliwą.
Zapis rozmowy Jacka Bańki z posłem PiS, Włodzimierzem Bernackim.
Tempo przyjmowania małej ustawy medialnej było rekordowe, ale na razie podpisu prezydenta nie ma. Myśli pan, że to wątpliwości czy tylko urlop?
- Jeśli pan prezydent podpisuje w dniu, w którym ustawa opuszcza Senat to jest źle. Jak prezydent Duda podpisuje to z opóźnieniem to wszyscy się zastanawiają co się stało, czy nie dochodzi do obstrukcji. Nie. To normalny tryb. Prezydent w odpowiednim momencie usiądzie, spojrzy w dokumenty i podejmie właściwą decyzję.
Pan śledził od początku tę debatę. To jest ustawa, roszada personalna czy skok na media jak mówił senator Klich?
- To jest nowelizacja ustawy medialnej. Ona powoduje, że właściciel, czyli państwo, będzie miało wpływ na obsadę rad nadzorczych i zarządu. To sytuacja, w której PiS chce dokonać zmian. Media publiczne powinny takie być. Muszą się przekształcić faktycznie. Powinnością tych mediów jest prezentowanie różnych poglądów politycznych. Wiemy, że przez ostatni czas media tej funkcji nie wypełniały.
Mamy przy okazji dyskusję za sprawą posłanki Pawłowicz czy posła Terleckiego, którzy mówią, że to powinny być media rządowe, krytykowanie rządu nie powinno w nich mieć miejsca. Z drugiej strony Marek Magierowski z kancelarii prezydenta jest innego zdania. Jakiego zdania jest pan?
- Pan zaczerpnął te opinie z rożnych wypowiedzi – oświadczenia rzecznika prezydenta, niefrasobliwej i żartobliwej wypowiedzi profesor Pawłowicz. Opinii profesora Terleckiego nie słyszałem. Ona mogła być wykrojona. Moje stanowisko jest takie. Przez ostatnie lata rady nadzorcze i funkcjonowanie mediów opierało się a koalicji PO – PSL. Do rad byli dopuszczeni jeszcze przedstawiciele SLD. Tak było przez ostatnie 6-7 lat. Zupełnie naturalne jest, że w momencie kiedy większość parlamentarna składa się z przedstawicieli PiS, to środowisko chce mieć swoich przedstawicieli w radach. To normalne. Nie widzę w tym nic zaskakującego. To tak jak na uniwersytecie. Dyrektorów, dziekanów wybieramy na 4 lata. Nikt nie uważa, że podjęcie działań zmierzających do wyboru innej osoby, to jest rewolucja. To naturalne.
Pytałem o związanie rządu z mediami, czyli o krytykę, którą kwestionowała posłanka Pawłowicz.
- Nikt nie chce mediów uczynić rządowymi. Chodzi o to, żeby zmienić funkcjonowanie mediów, żeby w nich pracowali też dziennikarze konserwatywni. Przypomnę osoby, które po 2007 roku zostały zwolnione z TVP. Wtedy nikt nie podnosił głosu i nie zwracał się do Brukseli, że jest w Polsce przewrót. Poprawność polityczna nie pozwalała wtedy mówić, że dzieje się źle.
Wspomniał pan Brukselę. Jak pan przyjmuje to co się pojawiło na nagraniach Grzegorza Schetyny? Tam jest kilka wątków. Między innymi taki, że konflikt polityczny należy przenosić na poziom europejski.
- Po pierwsze przenosić na ulicę. To wbrew sposobowi myślenia demokratycznego. Tam sceną jest parlament. Wyprowadzanie ludzi na ulice to podgrzewanie atmosfery. Pan Schetyna się plącze. Nam mówił, że chciał uniknąć debaty w Europe. Teraz widzimy, że chciał się do tej debaty lepiej przygotować. Wszyscy słuchający potrafią wyciągnąć wnioski.
Pan obawia się tej dyskusji w Europie?
- Nie. Wszystkie projekty, o których mówimy, miały sentencje wskazujące na to, że te normy są zgodne z prawem UE. Proszę mi wskazać, z którą dyrektywą UE ta ustawa jest sprzeczna?
Czyli seanse nienawiści, jak mówił profesor Legutko? To nasz czeka 13 stycznia?
- Znów wrócę do poprawności politycznej. Polecam książkę „Zamknięty umysł”. W niej opisane jest zjawisko brnięcia na uniwersytetach amerykańskich, ale to zaczyna dotyczyć naszych środowisk. Poprawność polityczna nakazuje niektórym środowiskom brnąć w absurdalny konflikt.
Jeszcze edukacja. Przedstawiciele krakowskiego środowiska akademickiego – profesor Nowak czy profesor Waśko - wezmą udział w pisaniu nowej podstawy programowej. Przed nami też projekt wygaszana gimnazjów. Jak to powinno wyglądać? Powinna być duża dyskusja czy przesunięcie wajchy jak z 7-latkami?
- Z 7-latkami sprawa jest złożona. W wymiarze formalnym ta sprawa jest jednak mało skomplikowana. Jak uczestniczyliśmy w debatach publicznych rok temu, była jednoznaczna opinia. Rodzice mają decydować. To było proste. Jak chodzi o gimnazja to jest kwestia bardziej złożona. Ona dotyczy wyłączenia jednego elementu systemu i rozłożenia go na dwa – 8 lat szkoły podstawowej i 4-letnie liceum. Debata rozpocznie się niebawem. Będą w niej brali udział nie tylko przedstawiciele uniwersytetów. Zaprosimy nauczycieli, związki zawodowe i rodziców, którzy też powinni przedstawić swoje opinie. Zaczynamy dyskusję. Naszą intencją jest przekształcenie tego systemu. Przez lata spotykaliśmy się z negatywną oceną tego systemu.
Pan jest przekonany, że gimnazja trzeba wygasić?
- Jestem zwolennikiem wygaszania gimnazjów, ale w procesie ewolucyjnym.