30 lat temu grupka krakowskich aktorów pod wodzą absolwenta Wydziału Reżyserii krakowskiej PWST Andrzeja Dziuka wyruszyła do Zakopanego, by zrealizować swoją artystyczną wizję teatru.
24 lutego 1985 roku odbyło się inauguracyjne przedstawienie Teatru Witkacego w sali teatralnej Domu Zdrojowego dr. Chramca. Spektakl inspirowany tekstami Witkacego nosił tytuł - "Witkacy - Autoparodia". Nikt wtedy nie wróżył młodemu zespołowi dłuższego pobytu w stolicy Tatr. Od stu lat bowiem żaden zespół teatralny nie przetrwał w Zakopanem więcej niż kilka sezonów.
Tym razem jednak zamysł stworzenia stałej sceny się powiódł. Teatr zachwycił repertuarem, niebanalnymi iscenizacjami i wysokim poziomem aktorskim. Na scenie pojawiły się sztuki całej plejady najwybitniejszych twórców światowego dramatu m.in. Lope de Vegi, Calderona, Moliera, Szekspira, Geneta, Słowackiego, Micińskiego, także udane adaptacje teatralne powieści Dostojewskiego, Kafki, Bułhakowa, Cervantesa.
Przez trzydzieści lat trwania zakopiański Teatr Witkacego stał się jedną z najciekawszych i najważniejszych scen teatralnych w Polsce wciąż poszukującą i odkrywajacą nowe obszary artystycznej penetracji. Teatr i jego aktorzy wielokrotnie nagradzani byli na różnych przeglądach i festiwalach teatralnych.
Artyści Teatru Witkacego byli gośćmi Jolanty Drużyńskiej w kilku wydaniach Koła Kultury od 25 lutego do 8 sierpnia.
Jolanta Drużyńska: W roku jubileuszowym dla Teatru im. Witkiewicza nie może zabraknąć i jubileuszowej rozmowy z założycielem tego teatru, jego dyrektorem, reżyserem Andrzejem Dziukiem. Jubileusz to okazja do podsumowania tego, co w teatrze udało się zrobić przez te trzydzieści lat. Ale właściwie nie trzeba takiej specjalnej okazji, by powiedzieć, że temu teatrowi udało się dobrze zaistnieć w Zakopanem i nie tylko tu, czego dowodem jest nie tylko długość trwania tej teatralnej inicjatywy, ale także repertuar, który wyznacza ważne dla tego teatru kierunki, także świadczące o jego pozycji na teatralnej mapie Polski.
Andrzej Dziuk: Właściwie to nie do wiary, że istniejemy już 30 lat pomimo różnych burz, naporów i halnych, Ale właśnie trzeba niezwykłej wiary i takiej mocnej determinacji, żeby nie tylko trwać, bo rzecz nie polega na tym, żeby przetrwać, ale żeby być twórczym w tzw. dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości. Na pytanie, jak się zmieniliśmy, jak się zmienił Teatr Witkacego, odpowiem tak. Zmienił się tak, jak ja się zmieniłem, tak jak się moi aktorzy zmienili, jak się zespół zmienił. I to trzeba by powiedzieć w takich kategoriach biologicznych, czyli kategoriach przemijania, bo postarzeliśmy lub, można powiedzieć ładniej, dojrzeliśmy. Nie ma więc wątpliwości, że w tym sensie przemijamy, ale też jest ten aspekt, który wydaje mi się interesujący, mianowicie psychiczno-duchowy czy również to, co się z nami stało w tym aspekcie. I kiedy pomyślę sobie o tym, że - nie na zasadzie rachunku sumienia, nie na zasadzie wspominania - jeżeli przez te trzydzieści lat wzrastaliśmy ku, wzrastaliśmy do.... robię kropeczki, bo to do czego, lub ku czemu zmierzaliśmy, zmierzamy niech pozostanie tajemnicą. Ale jeśli przez te 30 lat nasza praca tu w Zakopanem polegała na wzrastaniu to tak, to mogę powiedzieć o jakiejś wielkiej radości.
Ciągłe podnoszenie poprzeczki. A przecież startowaliście, można powiedzieć, już z wysokiego "C", ostro, dynamicznie, o czym świadczą też pierwsze premiery. I te 30 lat trwania pokazuje, że da się utrzymać poziom i dynamikę pod warunkiem, że się jest wiernym sobie, wiernym tym ideałom młodzieńczym, które popchnęły Was do stworzenia w tym miejscu teatru. I ta młodość w sensie świeżości w Was pozostała.
Andrzej Dziuk: Tak. Bo młodość nie jest kategoria wieku. To jest też stan ducha i jeżeli przez cały czas nam się chce burzyć pewnie stereotypy, jeżeli cały czas mamy takie poczucie, że ten nasz patron jest dla nas ważny, jest taką nieustającą inspiracją, ale przede wszystkim inspiracją jest drugi człowiek, jest ten czas, w którym dane nam jest żyć i o tyle się zmieniamy, o ile ten czas także się zmienia. Umieć słuchać i widzieć. To jest coś na kształt modlitwy, żeby nie stracić tego kontaktu ze światem, nie tracić oczywiście kontaktu z tym, co wewnętrzne, z tą głęboką potrzebą artykułowania siebie, szukając siebie, ale mieć także dobry nasłuch na to, co dookoła, co w duszy gra drugiego człowieka, co gra w świecie. Ale nie w takich kategoriach mody, trendu, co się dzisiaj nosi, co jest modne. Pani to pięknie określiła, bardzo trudno jest dziś być wiernym sobie. Przy czym "to sobie" to nie jest moje upodobanie . "To sobie" bardzo głęboko lokuję, jako bliżej tajemnicy, którą trzeba zgłębiać niż jakieś oczywistości [...] Wyrażać siebie w tym dzisiejszym świecie to znaczy sięgać do źródeł, sięgać do istoty rzeczy, sięgać i szukać do bólu, szukać głęboko. Tematy, który poruszamy, te spektakle, które realizujemy, w tym jedna z ostatni premier Lope de Vega "Na niby naprawdę", to jest nie tylko kolejna wersja wielkiego teatru świata, wielkiej barokowej metafory, że jesteśmy aktorami a świat jest teatrem, życie jest sceną, że wszyscy gramy lepiej lub gorzej ale to nie tylko jest o tym. To nie tylko jest ten meta-teatr. To jest przede wszystkim próba przywrócenia godności zawodu aktora. Jakby na własne życzenie aktor został pozbawiony pewnej aury, która moim zadniem mu się w sposób oczywisty należy, na którą sobie zapracował przez wieki. Pozycja aktora w dzisiejszym świecie została zdegradowana. Aktor stał się towarem na własne życzenie. Nie mówię tylko o serialach, sitcomach i o tym, jak wielu moich kolegów, oczywiście nie z Teatru Witkacego, traktuje ten zawód. Znam wypowiedzi wybitnych aktorów, którzy usprawiedliwiali to zaniżenie poziomu albo biedą, że muszą zarobić albo, że takie czasy. Otóż nie. Godność aktora, jako artysty jest czymś niezbywalnym. Dzisiaj biadolimy, że widzowie przychodzą tylko na farsy, że podobno takie są ich oczekiwania, że trzeba grać komedie, bo trzeba się pośmiać, bo życie jest takie ciężkie ble... ble... ble... Jedno obrzydliwe kłamstwo, które jest wmawiane ludziom. Moja publiczność, moja - jestem z niej niezwykle dumny, bez niej nie byłoby tego teatru, ten jubileusz jest sposobem, aby im za to podziękować, za tę także ich wierność i za to, że nam towarzyszyli na dobre i złe [...]. Otóż to reagowanie na świat poprzez takie spektakle jak mówienie o godności aktora i tego zawodu o randze teatru, który przemienia, który właśnie sprawia, że wzrastamy wspólnie ku..., że zmierzamy ku górze jakkolwiek będziemy te górę rozumieć metaforycznie, jak np "Barabasz”, który dotyczy tematów, które dziś są kompletnie nieobecne nie tylko w teatrze, filmie w ogóle w kulturze, to zostało w sposób dla mnie niepojęty wyegzorcyzmowane. Ale teatr ma rozmawiać z Bogiem, teatr musi się wadzić z Bogiem pytać nie tylko o tzw. sens ludzkiego istnienia i bytowania tutaj na ziemi, ale musi mieć odwagę zadawać pytania niewygodne, ale fundamentalne dla konstytuowania człowieka, jako człowieka. Mówię o trudnych spektaklach kiedy pyta się o to, czym jest wiara i czy dzisiaj możliwa jest wiara i na czym ta wiara ma polegać, czym jest łaska to w przypadku "Barabasza" ale te pytania padły przecież w jednym z pierwszych naszych spektakli w "Doktorze Faustusie" . Podobny temat pojawia sie potem w "Sonacie B." tylko, że figurą już nie jest doktor teologii, ale artysta i w tekście Witkacego pada to, że w dzisiejszym świecie właściwie tragedia jest niemożliwa. To znaczy wszystko się ześlizguje w jakąś albo groteskę albo quasi-komedię, tragifarsę bardziej. To piekło myszką trąci powie Istvan w „Sonacie B.” To ta tęsknota dzisiejszego artysty, żeby być pierwszym żeby być najlepszym, żeby skomponować taką sonatę, jaką by sam Belzebub, skomponował gdyby był kompozytorem [...] W każdym razie to są te tematy, które były już na samym początku. Pani mówi o tym młodzieńczym naszym buncie. Tak ale to być może intuicyjne przeczuwanie tego, co jest ważne. Bo nie da się tak jechać metrem i odkryć, co dziś jest ważne w świecie. To też nie jest tak, że o tym decydują fakty, wiadomości czy inne środki masowego rażenia tylko o tym decyduje także głębokie wsłuchanie się również w siebie i głębokie bycie w takiej koherencji, współistnieniu, współbyciu i z drugim człowiekiem i z Czasem.Czas jest ukrytym bohaterem teatru, najważniejszym bohaterem także naszego ludzkiego dramatu...[...]
Spośród wielu artystów, którzy przewinęli się przez zakopiańską scenę, do dziś w teatrze pozostała wierna grupka tych, którzy trzydzieści lat temu zaryzykowali i postanowili szukać artystycznego spełnienia pod Tatrami. Wśrod nich była m in. Dorota Ficoń.
- Ten teatr to jest takie miejsce - mówi aktorka - w ktorym ludzie się spełniają w tym, co robią. I dla mnie to jest takie miejsce na spełnianie marzeń, bo bez tych marzeń nie można żyć...