"Dzieje grzechu", głośny film z 1975 roku kosztował karierę młodej aktorki Grażyny Długołęckiej. Rolę zaproponował jej reżyser i powiedział, że to ona będzie grała Ewę. Główna rola dla studentki szkoły teatralnej to ogromne wyróżnienie i chyba takiej propozycji się nie odrzuca?
Małgorzata Gałkowska: Taki był świat, że zaproponowanej roli się nie odmawiało, a potem płaciło się za to konsekwencje jeżeli powiedziało się nie.
Magda Grąziowska: Po szkole teatralnej dostałam propozycję roli od Juliusza Machulskiego, która przyjęłam. Później gdy przeczytałam recenzję, to moja kariera filmowa poszła na dłuższą drzemkę, ale skąd to mogłam wiedzieć. Nie porównuję mojej sytuacji do sytuacji Grażyny Długołęckiej, której to historia była naprawdę tragiczna. W spektaklu przytaczamy rozmowę, która została wydrukowana w Przeglądzie. Próbujemy bardzo delikatnie ten temat poruszyć. Grażyna Długołęcka w trakcie tego filmu schudła 14 kilogramów. Tam była jakaś fiksacja seksualna na temat rozbierania kobiet, sączenia do ucha jakichś wulgarnych słów, do końca nie wiem, co to były za słowa. Dzisiaj to by nie przeszło. Kobieta spędziła pół dnia pod prysznicem zimnej wody w halce. Do filmu weszły sceny, w których Wilhelmi uderzył ją pięścią w twarz, bo tak został zmanipulowany przez reżysera.
Małgorzata Gałkowska: Widać te sekwencje, gdy leci krew z nosa i on wtedy jej go złamał. To jest straszne, ale mam wrażenie, że jeszcze się do końca z tego nie wyzwoliliśmy. Mamy taką nadzieję, że nie dowiemy się na przykład za 20 lat, że takie rzeczy się dzieją. Nie jesteśmy w stanie sprawdzić, czy rzeczywiście jakiś reżyser w białych rękawiczkach stosuje przemoc na aktorce. Natomiast nie ma w tej chwili atmosfery przyzwolenia na przemoc. Kobiety odzyskują głos i mówią, ale nie można powiedzieć, że nie płacą za to ceny, nadal płacą.
Magda Grąziowska: Rolę Ewy już grałam. To była pierwsza rola, która pozwoliła mi się wybić czy zaistnieć na scenie teatralnej. To było trudne doświadczenie, ale też wspaniałe, ponieważ mogłam pokazać całe spektrum emocji, chociaż przekraczano moje granice. Dzisiaj jestem w przyjaznych stosunkach ze wszystkimi aktorami, bardzo dobrze wspominam ten czas, ale jeśli mam być szczera to było tam dużo przemocy. Była nawet historia na SOR-e, ponieważ kolega tak mnie mocno popchnął po parkiecie, że wylądowałam na drugim końcu sali z wielką dwucentymetrową i grubą drzazgą na sztorc wbitą łydkę. Oczywiście był to też przypadek, ale powiedzmy, że nie powinno się wydarzyć. Byłam też uderzana wielokrotnie w twarz. Zniosłam to, ale było kilka takich sytuacji, że mówiłam dość i że nie daje rady. To jest też kwestia tego, że miałam rozmyte granice. Dzisiaj jestem starsza, mam ze sobą kilka lat terapii już wiem, co to w ogóle znaczy postawić granice. Jestem w stanie komunikować swoje potrzeby, a wtedy nie i najważniejsze dla mnie było, żeby zagrać jak najlepiej tę rolę.
(cała rozmowa do posłuchania)