„Nawet sam Bóg nie zdoła zatopić tego statku”. Jest noc z 14 na 15 kwietnia 1912 roku, ponad 100 lat od początków rewolucji przemysłowej. Człowiek uwierzył, że dzięki technice jest wzniesie się ponad naturę. Czy wraz z Titanikiem tonie wiara w postęp?
- Tak i nie. Katastrofa Titanica jest rzeczywiście symboliczna. Jeszcze bardziej robi wrażenie fakt, że dużo osób - w momencie kiedy Titanic tonął - nie mogło uwierzyć, że coś takiego się dzieje. Dobrze wiemy, że górne pokłady bawiły się jeszcze długo po tym, jak statek zderzył się z górą lodową. Ale mówimy o micie. I żeby zrozumieć tę historie, musimy sięgnąć najpierw do Rolanda Barthesa. Zauważył on, że cała rzeczywistość jest mitotwórcza - pojawiają się mity długotrwałe, mity nośne oraz mity, które są przekazywane prawie z pokolenia na pokolenie i które mają znaczenie. Bo pokazują nam coś, co poza strukturą mitu by nie istniało.
Wydaje mi się, że dlatego właśnie Titanic jest taki dla nas ważny i tak fascynuje; wracają do tej opowieści pisarze, filmowcy. Obraz Jamesa Camerona jest chyba najbardziej nośny. Dlaczego? Bo Cameron też tworzy kolejny mit. Więc fenomen Titanica to przede wszystkim fenomen pewnego mitu.
Tajemnica do wyjaśnienia hermeneutycznego
Jak rodzi się mit? Bo gdyby Titanic nie zatonął, to rozumiem, że mit by się nie narodził. Statek byłby jednym z transatlantyków, który przemierza trasę z Europy do Nowego Jorku.
- Dzisiaj może miałby swoje muzeum, może byłby zezłomowany. Dużo było katastrof, które mogłyby stać się symbolem i pytaniem, czy technologia, wiara w technikę jest dla człowieka taka dobra. Titanic wygrał w konkurencji katastrof, jakich doświadczył człowiek na przełomie XIX i XX wieku. Właśnie dlatego, że jest najbardziej mitotwórczy.
Mamy tutaj dyskurs dotyczący klas społecznych. Titanic na pokładzie miał różnych ludzi, więc to jest opowieść o klasach społecznych.
Ta historia wygrała, ponieważ jest też piękną opowieścią o nostalgii. To jeszcze ten moment, kiedy tak - jak to opisywał Thorstein Veblen - klasa próżniacza bawi się dobrze. Dość charakterystyczne, że ludzie właśnie nie mogli uwierzyć w tę katastrofę. Że przekraczała racjonalność tamtejszego społeczeństwa kultury zachodniej. Nawet już po katastrofie, gdy rozbitków zebrano z morza, gdy dotarli do Stanów Zjednoczonych, do Nowego Jorku, też witano ich w wielkim szoku. Bardziej przerażało chyba nie to, ile osób utonęło, ale to, jak mogła taka maszyna zostać pokonana przez naturę. Oczywiście Titanic jest też wielką tajemnicą.
I tutaj jest trzeci poziom mitotwórczy, bo przecież krążą po dziś dzień legendy. Cameron bardzo dobrze to wydobywa, koncentrując się na jednym szkicu i na jednym klejnocie. Ale legendy dotyczące Titanica - ile tam może być kosztowności, dzieł sztuki, bogactwa - będzie znowuż pobudzał, bo to jest symboliczne podejście do tego, co nazywamy albo luksusem, albo majętnością. Te perły, koronki, dzieła sztuki stanowią element pewnej aury. Żeby mit dobrze funkcjonował musi mieć aurę, tajemnicę do wyjaśnienia hermeneutycznego. Nie może być jednoznaczny. Tutaj to wszystko mamy.
Zacząłem od pytania, czy wraz z Titanikiem, tonie wiara w postęp, ale pojawiła się kategoria klasy próżniaczej. Zatem zapytam: czy wraz z Titanikiem tonie dominacja klasy próżniaczej? To jest początek XX wieku, rok 1912, przypomnijmy. Mamy bogatych arystokratów, ludzi, którzy dorobili się i do tej klasy aspirują. I tych z niższych pokładów, którzy są zaproszeni na bal jako maskotki.
- Tak. To, to co pokazuje Cameron jest chyba bardziej skomplikowane, bo Veblen pisząc „Teorię klasy próżniaczej” (książka pojawiła się pod koniec XIX wieku) przede wszystkim uświadamia nam rodzący się konsumpcjonizm. Veblen opisuje, w jaki sposób ci, którzy się wzbogacili spędzają czas. W jaki sposób kultura produkuje potrzeby, jak nakręca się spirala konkurencyjności. Można więc przecierać oczy ze zdumienia, że ta Veblenowska analiza jest tak aktualna, zwłaszcza, kiedy pisze on o samonapędzającym się konkurencyjnym systemie.
W filmie Camerona sprawa jest bardziej skomplikowana, tu widzimy, jak buduje się historia Rose. To dziewczyna, która musi wyjść za dobrze sytuowanego nuworysza z pieniędzmi (i to jest jego jedyna zaleta). Zarówno Rose, jak i jej matka, traktują tego człowieka trochę pogardliwie. Jest dla nich zbyt prosty, ale ma pieniądze. Najprawdopodobniej jest to zubożała arystokratyczna rodzina albo taka, która dorobiła się wcześniej, tyle że straciła pieniądze. To jest kształtowanie klasowe, bardzo dynamiczne, gdzie te stare podziały zostają zastąpione nowymi, które jednak powstają w sposób nie do końca przewidywalny.
Zresztą w dalszej części opowieści dowiemy się, że potencjalny narzeczony sporo stracił na giełdzie i potem popełnił samobójstwo. To, kim jest Rose klasowo, jest bardzo płynne. I w tym znaczeniu mamy tu dotknięcie współczesności, która otwiera się przed tymi ludźmi. Niby to początek XX wieku, ale stajemy wobec fenomenów, które będą maksymalizowały się i przyspieszały w drugiej połowie XX wieku, czy też współcześnie. Jest i Jack, czyli człowiek, który jest migrantem zmierzającym do Stanów Zjednoczonych po szczęście.
Zabawka klasy próżniaczej
Którego wiedzie kolejny mit.
- Właśnie. Ta opowieść o Titanicu jest mitotwórcza - mamy mit Ameryki jako przestrzeni możliwości. Gdybyśmy wzięli do ręki inny tekst - „Grzęzawisko” Uptona Sinclaira - okazałoby się, że ten mit niejednego zwabił do Ameryki i tak naprawdę zabił. Sinclair był dziennikarzem, jego książka jest efektem śledztwa dziennikarskiego. Zatrudnił się, między innymi, w rzeźniach w Chicago i obserwował, co się dzieje z tymi Jackami, którzy docierają pełni nadziei z różnych stron świata do Stanów Zjednoczonych, do tej ziemi obiecanej. Zaharowują się na śmierć. Często przymierają głodem.
Żyją w skrajnie nędznych i beznadziejnych warunkach, ale ciągle wierzą, że może im się uda, jak nie im, to ich dzieciom. Że się odbiją, zrealizują złoty sen. Jest też u Sinclaira duża przepaść klasowa między bogatymi, którzy mają zasoby finansowe i robotnikami, migrantami, osobami na obrzeżach tej rzeczywistości. W Titanicu to bardzo dobrze widać - Jack jest dla klasy próżniaczej zabaweczką. To jest aż nierealne, żeby Rose się w nim zakochała. Jack zdaje sobie sprawę z tego, a z drugiej strony jest chyba jedyną osobą, która z zewnątrz widzi, co dzieje się z Rose. I tu jest ten fenomen spojrzenia poza konwenansem - świeżego, dzięki któremu jest w stanie ją wyrwać.
Czemu służy budowanie mitu? Kto na micie korzysta?
- Dla Rolanda Barthesa - my wszyscy. Mity są bardzo różne, bo skoro rzeczywistość jest mitotwórcza, to w takim razie cały czas wytwarzamy mit po to, żeby zrozumieć rzeczywistość. Dlatego on jest dla nas szalenie ważny. Dzięki temu możemy poukładać na przykład historię, zrozumieć kulturowe wzorce. Niewątpliwie film „Titanic” nam to bardzo ładnie pokazuje. Ale dzięki mitom możemy też poradzić sobie sami ze sobą. Barthes wskazuje na cały szereg mitów, które są bardzo indywidualne, intymne, gdzie sami opowiadamy, kim my jesteśmy w stosunku do rzeczywistości, świata czy do drugiego człowieka. Możemy więc użyć jakiegoś filtra i prezentować się w określony sposób.
Mówi Barthes - popatrzmy, co robią aktorki. Przygląda się Grecie Garbo, Audrey Hepburn i pokazuje, że dzięki mitom, jakie tworzą, mogą funkcjonować nie tylko jako aktorki. One zaczynają być jeszcze Kimś, budują swoją tożsamość w oparciu o ten wizerunek, rolę filmową i trochę wychodząc poza, przejmują kontrolę nad swoim wizerunkiem, nad sobą - wobec mediów czy widzów, którzy zaczynają utożsamiać je z rolami.
Przyjrzyjmy się aktorom, którzy grali w „Titanicu” - Leonardo DiCaprio długo był Jackiem. Wyjście poza rolę było związane też z odwagą sięgania po inne role, które miały ten wizerunek złotego chłopca w jakiś sposób osłabić. W ogóle ciekawe jest, jak postrzegamy aktorów i postacie - można powiedzieć, że nasze stare mózgi, ewoluujące twarzą w twarz, czasami nie są w stanie zrozumieć, że to nie Jack, tylko po prostu aktor, albo to nie Rose, tylko aktorka.