Monika Dudek z uśmiechem przyznaje, że jej największymi nauczycielami rytmu roku są… koty:
„Ja mam cztery koty i te koty absolutnie żyją w zgodzie z naturą”. Zauważa, że dawniej człowiek funkcjonował podobnie – kładł się spać, gdy zapadał mrok, budził razem ze świtem. Dziś, jak podkreśla, „kompletnie żyjemy z dala od natury”.Choć krajobraz zmienił się, potrzeba zatrzymania pozostała. Zwłaszcza w mieście – mówi – łatwo zapomnieć, jaka pora roku naprawdę trwa i jak wiele symboliki niesie czas zimowego przesilenia. Dopiero powrót na wieś pozwala jej „wyobrazić sobie, jak moja babcia czy prababcia… żyła”.
Jednym z najważniejszych elementów świątecznej tradycji Dudek widzi kolędników – dziś często odrzucanych, kiedyś z utęsknieniem wyczekiwanych.
Kolęda jest darem… kolędnicy byli bardzo wyczekiwani, bo nieśli gwarancję powodzenia, płodności i dobrostanu.Wyobraźmy sobie wieś, gdzie jest ciemno, bo nie ma prądu, i idą kolędnicy z gwiazdą… przecinała tę ciemność jak gwiazda betlejemska.To symbol zwycięstwa światła nad mrokiem – zarówno w wymiarze przyrodniczym, jak i duchowym.
Współczesne święta często gubią istotę.„Chcemy być daleko od tego, co jest sensem życia – bycia blisko siebie i tych, którzy są dla nas najważniejsi”. Kedyś Wigilia nie była ucztą przesady, lecz wyjątkowym posiłkiem po okresie prostoty i postu. „To była taka wegańska i wegetariańska uczta… bardzo prosto i bardzo wegańsko” – śmieje się, dodając, że dziś wciąż mogłoby to być inspiracją do umiaru.
Przypomina też wymiar symboliczny – pamięć o zmarłych, pusty talerz rozumiany jako miejsce dla bliskich, którzy odeszli, a nie tylko dla anonimowego wędrowca.To był czas obcowania z rodziną i z tymi, którzy już odeszli.
Wigilia w Jej domu jest prosta – kilka potraw, świece, pięknie nakryty stół, śpiewanie kolęd i… wspólne bycie.
„Chyba to jest najważniejsze, żeby sobie usiąść razem i mieć dla siebie czas”.