Radość z małych rzeczy kontra rzeczywistość wielkich oczekiwań
Spotykam dzieci w małych miejscowościach, poza Krakowem. Daję im małą maskotkę, cokolwiek, co akurat mam w torbie i one są szczęśliwe. Te dzieci przywracają mi wiarę w sens dawania – mówi Katarzyna Wnęk-Joniec.
Coraz częściej prezenty są częścią wyścigu, w którym liczy się nie to, że dziecko coś dostało, ale co dostało. Nie jest to kaprys ani niewdzięczność, to skutek przyzwyczajenia. Dzieci, które mają bardzo dużo, stopniowo przestają umieć się cieszyć. Zanikają emocje, które kiedyś były naturalne: niecierpliwe czekanie, wyobrażanie sobie prezentu, ekscytacja, wdzięczność. Wbrew pozorom część dzieci nadal marzy. W najmłodszych listach do św. Mikołaja pojawiają się proste prośby: maskotka, plastikowy samochód z otwieranymi drzwiami. To marzenia przedszkolaków – jeszcze nieskażone katalogami, reklamami i porównywaniem w klasie.
Kolejny problem dotyczy tego, czym stał się prezent. Dla wielu dorosłych to dziś próba nadrobienia braku czasu i symbol tego, że nie było mnie, ale pamiętam, więc masz coś dużego. Tylko że to tak nie działa. Prezent nie zbuduje relacji. Dzisiejsze dzieci toną w rzeczach. Pokoje przypominają magazyny – plastik, zabawki, materiały, pudełka. A z drugiej strony rodzice nie oczekują od dzieci niczego. Żadnych obowiązków, żadnego wkładu w życie domowe.
Największym wyzwaniem jest dziś nauczyć dzieci czekać. Nauczyć je marzyć. Dać im przestrzeń do pragnienia czegoś, co nie wydarza się od razu. – "Jeśli dziecko może wszystko dostać natychmiast, nie nauczy się marzyć" – dodaje Katarzyna Wnęk-Joniec.