84 miliony osób w Unii Europejskiej ma problemy ze zdrowiem psychicznym. Ich leczenie kosztuje około 600 milionów euro. Jaka była, i jest, w tym rola pandemii? Uruchomiła pewien proces, czy jedynie pogłębiła już istniejące już problemy?
- Wydaje się, że pandemia była katalizatorem, czyli raczej pogłębiła niż uruchomiła procesy, przyspieszyła. Ale tendencje były już widoczne wcześniej. Tak, nie radzimy sobie ze zdrowiem psychicznym.
"Jeżeli mamy problemy ze snem, to mamy też problem z relacjami społecznymi"
A czy zgodziłby się pan z oceną, że Europejczycy są najbogatsi, najbardziej przebadani, ale najbardziej nieszczęśliwi?
- Pytanie, z jakiego powodu tak się dzieje. Jesteśmy może najbogatsi, chociaż to też jest pytanie czy rzeczywiście. Drugie pytanie: jak definiujemy bogactwo? Kolejne: czy nie jest tak, że może jesteśmy najbogatsi, ale stajemy się w jakimś sensie biedniejsi?
Kryzys energetyczny, wywołany głównie wojną w Ukrainie, doprowadził do tego, że pojawiła się bardzo wysoka inflacja w każdym kraju Unii Europejskiej. Co spowodowało, że ludziom brakuje pieniędzy, żeby opłacić rachunki.
W Polsce płace rosną, ale ceny rosną równie szybko. I bardzo często ludzie mają poczucie, że jest im gorzej. Sprawdziłem dane dotyczące skrajnego ubóstwa w Polsce - okazuje się, że odrobinkę ten procent się zmniejszył, czyli skrajnego ubóstwa w Polsce jest mniej niż było jeszcze kilka lat temu. Ale osoby, które zarabiają dobrze albo nawet bardzo dobrze, powoli tracą grunt pod nogami, bo ich nie stać na to, na co ich było stać jeszcze kilka lat temu. Mają poczucie straty. Druga rzecz, która ostatnio bardzo mocno się wybija, a jest naszym problemem cywilizacyjnym - bardzo dużo czasu spędzamy przed ekranami. Ekrany różnie działają na nasze mózgi.
Mnie jako psychologa, który też interesuje się procesami związanymi z ciałem, z neurobiologią, bardziej zajmuje to, czego nie robimy, czyli nie spędzamy czasu na zewnątrz. Tam gdzie jest słońce, witamina D, promieniowanie czerwone i podczerwone, które również reguluje nasz nastrój. W związku z tym mamy coraz większe problemy ze snem. A jeżeli mamy problemy ze snem, to mamy też problem z relacjami społecznymi.
Ostatnio pojawiły się badania, które pokazują, że dwie godziny urwanego snu powodują, że stajemy się osobami nieprzysiadalnymi. Osoby niewyspane negatywnie wpływają na te osoby, które się wyspały.
Summa summarum - mamy duże problemy wynikające chociażby z tego, że siedzimy w domach przed ekranami. Poziom witaminy D, która jest bardzo ważna w procesach regulacji nastroju, w procesach prawidłowego funkcjonowania mózgu jest zazwyczaj bardzo niski. I tutaj nawet lekarze trochę to przegapiają.
Mam bardzo wielu pacjentów, którzy biorą leki od psychiatry, ale okazuje się, że nawet ogólnego badania krwi nikt tym pacjentom nie zaproponował, a tym bardziej nie zalecił oznaczenia poziomu witaminy D, który zazwyczaj jest tragiczny.
Nieprzygotowani do życia i nim przerażeni
Problemy ze snem, to jeden z objawów stresu popandemicznego. Ale czy wciąż mamy do czynienia z zespołem stresu popandemicznego? Czy zastąpiły ten stres inne lęki - choćby przed wojną, lęk o przyszłość, czy może to się kumuluje?
- To indywidualna kwestia. Są osoby nastawione bardziej lękowo, ale można powiedzieć, że lękowość - chociażby wśród dzieci i młodzieży - zaczyna być bardziej widoczna. Czy jest to wynik pandemii? Moim zdaniem nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Czy to efekt wojny? Też nie ma jednoznacznej odpowiedzi, bo wojna wybuchła trzy lata temu i trochę do tego się przyzwyczailiśmy; podobnie jak do sytuacji pandemicznej wcześniej.
Lękowość może rosnąć, choćby dlatego, że nasze mózgi nie są w stanie prawidłowo funkcjonować bez odpowiedniego poziomu, na przykład, witaminy D, czy odpowiedniej ekspozycji na promieniowanie czerwone i podczerwone. W pomieszczeniach zatrzymuje nas najpierw praca, co jest zrozumiałe oczywiście, bo trzeba zarobić na życie, ale kiedy później możemy wyjść na zewnątrz, zostajemy w domach.
Czy możemy dziś mówić o skutkach izolacji społecznej młodych ludzi?
- Kiedy rozmawiam ze swoimi młodymi pacjentami, bardzo często mówią o pandemii, która była dla nich krytycznie trudna. Zwłaszcza, jeżeli w tym czasie wydarzyło się coś złego w domu albo doświadczyli przemocy, rozstania rodziców. Mówią, że ten czas pandemiczny złamał im życie.
Czytam, że trzy na cztery młode osoby nie radzą sobie z emocjami. Przyczyną co drugiej śmierci nastolatków na świecie jest samobójstwo. Co dzisiaj dzieje się w poradniach i gabinetach psychologicznych dla młodych ludzi?
- Mamy tłum, morze młodych ludzi - nastolatków, ale też osób we wczesnej dorosłości. To jest też dosyć ciekawe zjawisko. Półtora roku temu, jadąc na konferencję do Sopotu, sprawdzałem dane dotyczące samobójstw i prób samobójczych dzieci i młodzieży - z roku na rok prób samobójczych jest coraz więcej. W 2023 roku było zgłoszonych ponad 2300 prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży; w 2024 roku było ich prawie 2800. Liczy rosną, chociaż dynamika się zmniejsza. To już nie jest 500 lub więcej rok do roku.
Samobójstwa są na drugim miejscu jako przyczyna zgonów dzieci i młodzieży - po wypadkach komunikacyjnych i przed chorobami nowotworowymi. Ale to co mnie naprawdę bardzo mocno zaskoczyło, niestety negatywnie, to fakt, że w grupie wiekowej 15-24 lata samobójstwa - przynajmniej półtora roku temu - stanowiły pierwszą przyczynę zgonu. Mówimy o starszych nastolatkach i osobach we wczesnej dorosłości.
Zauważyłem też, że osoby powyżej 20. roku życia, a więc ludzie w trakcie studiów albo po licencjatach, czy też już po studiach, kompletnie nie radzą sobie w życiu, są nieprzygotowane do życia i są nim przerażone.
Psychologów kształci się wielu, ale niewielu zostaje potem w zawodzie
Pamiętam, że w szczycie pandemii, kiedy rozmawialiśmy, podkreślał pan, że Polska potrzebuje Narodowego Programu Zdrowia Psychicznego. Doczekaliśmy się go, choćby w jakiejś szczątkowej formie?
- Jakoś go nie widzę. Pojawiło się 800 plus zamiast 500 plus i mam wrażenie, że rządy próbują dać pieniądze, ale kosztem tego, że nie robią innych rzeczy, którymi państwo ma obowiązek się zająć. Oczywiście są jakieś ruchy, chociażby zwiększenie liczby psychiatrów, ale to jest cały czas kropla w morzu.
Jeżeli ktoś mieszka w dużym ośrodku, to zazwyczaj dostanie się do specjalisty w ciągu kilku, do dwóch tygodni (oczywiście prywatnie). Ale mieszkańcy mniejszych miejscowości już takiej szansy nie mają albo jest ona dramatycznie niska.
Hasło „psycholog w każdej szkole” to wyłącznie mrzonka?
- Mrzonka, która nie polega na tym, że nie ma etatów w szkołach. Oczywiście są, tylko nie ma psychologów. Po pierwsze - im trzeba sensownie zapłacić. Jeżeli psycholodzy mają zdecydowanie dużo większe możliwości zarobku na rynku prywatnym, to trudno, żeby rezygnowali z dobrej pracy na rzecz tej słabo płatnej w szkole. Wakatów psychologów w szkołach jest bardzo dużo. Co robimy? Bardzo często zatrudnia się studentów psychologii, którzy nie są jeszcze właściwie przygotowani do pracy w szkole. Efekt jest taki, że nawet jeżeli ten psycholog jest, to poziom jego przygotowania nie jest wystarczający. Problemów jest tyle, że bardzo często przekraczają ten jeden etat szkolnego psychologa. Po prostu dzieci z problemami jest za dużo. Psycholodzy i pedagodzy szkolni zgłaszają, że zupełnie nie są w stanie zaspokoić potrzeb dzieci, które mają różnorodne problemy psychiczne.
W Krakowie jest kilka szkół wyższych kształcących psychologów i jest to wciąż jeden z najpopularniejszych kierunków studiów.
- I to jest właśnie zadziwiające. Co się z tymi psychologami później dzieje? Kształci się ich wiele, ale niewielu zostanie potem w zawodzie. Może dlatego, że psycholodzy w publicznej służbie zdrowia i publicznej edukacji zazwyczaj zarabiają bardzo mało, są na najniższym szczeblu drabiny zarobkowej. Więc idą do korporacji, gdzie zarabiają tyle, że mogą się utrzymać. To jest naprawdę bardzo duży problem. Jeżeli ktoś zaczyna pracować w szkole, nawet na pełny etat, a czasami nawet na dwa, to i tak z tych pieniędzy nie jest w stanie utrzymać się w dużym mieście.
"Chcielibyśmy, żeby leczyli nas lekarze po trzyletnim licencjacie?"
Z jednej strony słyszymy, że potrzebujemy więcej psychologów, a z drugiej strony jest mowa o ustawie o zawodzie psychologa, która - między innymi - ma wyeliminować osoby bez odpowiedniego wykształcenia. To jak pogodzić te dwie rzeczywistości?
- Psychologia to dziedzina, która wymaga ukończenia pięcioletnich studiów magisterskich. Chcielibyśmy, żeby leczyli nas lekarze po trzyletnim licencjacie? Nie mam problemu z tym, że studia psychologiczne trwają pięć lat i wymagają dosyć dużego zaangażowania. Oczywiście problemem jest, że studia też nie przygotowują od razu do pracy zawodowej, bo jeszcze trzeba zdobyć jakieś doświadczenie.
Są też dwie rzeczy, które zazwyczaj ludzie mylą - psycholog to nie jest to samo, co psychoterapeuta. Teraz procedowana jest ustawa dotyczącą psychoterapeutów, czyli osób, które zajmują się psychoterapią. Psycholog nie jest automatycznie psychoterapeutą, a psychoterapeuta nie musi być psychologiem.
Psycholog to osoba, która pomaga bardziej doraźnie, ma różne narzędzia, uczy różnych rzeczy, które mogą pomóc pacjentowi w radzeniu sobie ze stanami emocjonalnymi (samoregulacja itd.). Psycholodzy diagnozują też w poradniach psychologicznych i pedagogicznych dysfunkcje/zaburzenia. A psychoterapeuci stosują psychoterapię, która już jest długoterminową pracą pacjenta nad jego własnymi problemami.