Stany Zjednoczone dają Ukrainie kilka dni na przyjęcie planu pokojowego. W tym czasie Zełeński objeżdża europejskie stolice. Jakie będą skutki tego, że nie ma nas przy stole negocjacyjnym?
- Minister Sikorski zwołał spotkanie ministrów spraw zagranicznych Rady Państw Morza Bałtyckiego. Realnie bierzemy udział w procesach decyzyjnych. Jak nie jesteśmy na jednym spotkaniu, nie oznacza to, że nie rozmawiamy na temat stabilnego i sprawiedliwego pokoju. Jak ktoś uważa, że bez Polski można doprowadzić do takiego pokoju w Ukrainie, myli się. Polska była i jest obecna, nawet wtedy, gdy nie bierze udziału w jakimś spotkaniu. Jesteśmy tam, gdzie zapadają realne decyzje.
To znaczy gdzie? Bo jest Starmer, jest Macron, jest Merck, jest Meloni. Nie ma nikogo z Polski.
- Proszę zauważyć, że w tym aspekcie musimy mówić o całej UE, która walczy, żeby brać aktywnie udział w rozmowach. Odnoszę wrażenie, że w jakimś momencie prezydent Trump postanowił rozmawiać z Rosją, pomijając UE. Wejście i zaznaczenie, że rola UE w rozmowach jest ważne, dotyczy całej Unii, nie tylko Polski. Nie odbieram tego spotkania tak osobiście, że Polska jest wykluczona. Nie. Bierzemy udział w rozmowach. Dla nas najważniejsze jest dbanie o pozycję Unii w tych rozmowach. Próby rozwiązania pokojowego nie mogą się odbywać za plecami UE.
Mamy natomiast zapewnienia tego, że nie zostaniemy objęci mechanizmem relokacji migrantów. Dlaczego tylko na rok? Czy to nie jest warunkowane tak naprawdę kalendarzem politycznym i tym, że rosną w siłę ugrupowania populistyczne i skrajnie prawicowe w Europie?
- Tak jak mówiliśmy, Polska została zwolniona z mechanizmu relokacji migrantów. Kraje członkowskie uznały wysiłek i koszty, które nasze państwo ponosi przy ochronie wschodniej granicy UE i działalność na rzecz pomocy uchodźcom z Ukrainy. Ten mechanizm będzie przedłużany w kolejnych latach. To jest zapowiedziane. Polska delegacja krytycznie odniosła się do treści paktu, który był negocjowany przez poprzedni rząd. To unijne porozumienie przewiduje relokację 21 tys. migrantów albo wnoszenie opłat solidarnościowych. Polska z jednego i drugiego obowiązku została zwolniona na rok. Jest zapowiedź, że w kolejnych latach będzie podobnie.
Porównajmy te koszty. Minister Duszczyk zapewnia, że w przyszłym roku to się niewiele zmieni i ten mechanizm, w zasadzie ta decyzja zostanie przedłużona na kolejny rok. Pytanie, czy oby na pewno? Presja migracyjna na granicy z Białorusią nie jest już tak duża jak kilka miesięcy temu, poza tym liczba przekroczeń w tym roku to nieco ponad 5 tys. tej granicy unijnej polsko-białoruskiej, podczas gdy w całym basenie Morza Śródziemnego przekracza 100 tys. Trudno się z tym porównywać w ogóle.
- Zapobiegliśmy 30 tysiącom prób przekroczenia naszej granicy. Nasza granica jest szczelna, ale to kosztuje wiele. Do tego jest praca wielu ludzi i służb. Cieszę się, że udało nam się przekonać Unię do uznania naszego wysiłku. Była zapowiedź rządu i premiera, że w tym roku będziemy zwolnieni. Na kolejne lata jest nowa zapowiedź. Mam nadzieję, że tak się stanie.
To już pewne, że kolejna sobota, czyli 20 grudnia, to termin ratyfikacji umowy Unii Europejskiej z krajami Mercosuru? Czy jest jakikolwiek cień szansy na zbudowanie tej mniejszości blokującej dzisiaj?
- Konsekwentna byłam i jestem w krytykowaniu tej umowy. Patrzę z punktu widzenia rolniczego. Całościowo ona dla UE jest korzystna, otwiera nam rynek zbytu. To korzystne dla nowych technologii, farmacji. Umowa ta jednak jest niebezpieczna dla polskiego rolnictwa. Jesteśmy krajem produkującym żywność też na eksport. Będziemy konkurować w UE z krajami Mercosuru, które mają tańszą żywność, nie mają takich norm sanitarnych i nie dbają tak o klimat. Nie ma wielkiej szansy na mniejszość blokującą. Chcemy wprowadzić klauzule ochronne, które pozwolą nam ograniczyć import, jak to uderzy w rynek UE.
Te poprawki zostały przyjęte w tym tygodniu. Chodzi o to, że jak się przekroczyło 5%, no to już te klauzule, te mechanizmy zostają włączone.
- Tak. Do tego obowiązek stosowania tych samych norm, jakie są w UE. Ursuli von der Leyen zależy, żeby umowę podpisać w grudniu, gdy w krajach Mercosur jest prezydencja Brazylii. Pewnie tak się zdarzy 20 grudnia. Zostało nam walczyć, żeby klauzule ochronne były precyzyjne. Nie jestem zachwycona tą umową. Będzie to dla nas duże wyzwanie.
Wzięła pani udział nie tylko w konsultacjach dotyczących S7 Kraków-Myślenice, lecz także w proteście przed Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad tutaj w Krakowie. Byli też inni politycy Koalicji 15 października, nawet prezydent Krakowa. Dlaczego Generalna Dyrekcja, także Ministerstwo Infrastruktury, obsadzone przez polityków PSL-u, nie reagują na apele władz Krakowa i innych polityków koalicji?
- Jestem tą postawą rozczarowana. Wspieram mieszkańców południa Krakowa i gmin ościennych. Robię to od początku. GDDKiA popełniła szereg błędów, także komunikacyjnych. Nie pokazali innych wariantów, wariantu wschodniego, zachodniego. Nie ma wyjaśnienia, dlaczego pracujemy na jednym wariancie przez południe Krakowa. Jest 6 różnych przebiegów, ale to jeden pas. Brałam udział w protestach z prezydentem Miszalskim. Poprzedni prezydent także wyrażał się krytycznie o przebiegu trasy S7 przez południe Krakowa. Była korespondencja z GDDKiA. Nie rozumiem, dlaczego dyrekcja nie pokazała publicznie, dlaczego odrzuciła warianty wschodni i zachodni.
Jest też tło polityczne. Są opinie, że Ludowcy wolą poświęcić Kraków niż na przykład wyborców z Wieliczki, czyli części okręgu tarnowskiego, z którego startuje szef Polskiego Stronnictwa Ludowego.
- Wierzę, że będzie to decyzja oparta na twardych danych. To historyczne miasto, które ma szczególne znaczenie dla Polaków. Chcemy tu wprowadzić tranzyt. S7 ma się połączyć z Beskidzką Drogą Integracyjną, która ma wprowadzać ruch z południowej Europy. Nie ma takiej możliwości. Stanę z mieszkańcami Krakowa do końca. Nie ma możliwości wprowadzenia tego do Krakowa. Ponownie przyjdzie smog, z którym walczyliśmy. Chcemy wprowadzić SCT, a z drugiej strony GDDKiA narzuca nam wprowadzenie wielkiego ruchu do Krakowa. To zanieczyszczenie powietrza.