-
Rośnie liczba protestów wyborczych – coraz więcej obywateli zna swoje prawa i korzysta z procedur prawnych kwestionujących przebieg wyborów.
-
Społeczna polaryzacja sprzyja podejrzeniom – wyborcy mają często przekonanie, że ich kandydat „powinien wygrać”, co napędza składanie protestów.
-
Problemy nie wynikają z fałszerstw, ale z organizacji – niedoszkoleni członkowie komisji i luki w systemie zgłaszania kandydatów mogą prowadzić do błędów.
-
Systemy elektroniczne? Nie teraz – eksperci ostrzegają, że technologia nie zawsze gwarantuje lepsze wyniki i może generować nowe problemy, jak pokazał przypadek z Łotwy.
-
Potrzebne są zmiany, ale nie rewolucyjne – Oracz widzi sens w modelach mieszanych i lepszym rozliczaniu członków komisji, niekoniecznie w zmianie całego systemu.
- A
- A
- A
Protesty wyborcze w Polsce: między prawem a emocjami. Co pokazują dane z 2025 roku?
Wybory prezydenckie 2025 roku mogą zakończyć się nawet 4,5 tysiącem protestów wyborczych. To znacząco mniej niż rekordowe 6 tysięcy z 2020 roku, ale wciąż znacznie więcej niż w 2015. O przyczynach tego trendu, wiarygodności systemu wyborczego oraz potencjalnych zmianach mówił na antenie Radia Kraków Sylwester Oracz z Fundacji Odpowiedzialna Polityka.Polacy coraz częściej składają protesty wyborcze
W 2025 roku protestów może być nawet 4,5 tysiąca – znacznie więcej niż 58 w 2015 roku. Zdaniem Sylwestra Oracza rosnąca liczba protestów wynika z dwóch głównych powodów: coraz lepszego rozumienia procedur wyborczych przez obywateli oraz nasilającej się polaryzacji społecznej. Wskazywał, że wyborcy coraz częściej wierzą, iż ich kandydat „powinien wygrać”, skoro cieszy się popularnością w ich otoczeniu.
Procedury działają, ale emocje są silne
Choć oficjalna liczba protestów nie jest jeszcze znana, media donoszą o incydentach m.in. z komisji nr 95 w Krakowie i nr 10 w Tarnowie. Oracz tłumaczył, że powtarzalność tych przypadków może dawać mylne wrażenie powszechności problemu. Według niego to te same lokalizacje i te same sytuacje przewijają się w protestach, co nie daje podstaw do uznania, że mamy do czynienia z masowymi nieprawidłowościami.
Zaznaczył, że choć zdarzają się sytuacje, w których sąd uznaje zastrzeżenia za zasadne, to w większości przypadków nie prowadzi to do zmiany wyniku wyborów.
W większości takich przypadków, jak wszyscy wiemy, nie doprowadzało to do podważenia ostatecznego wyniku
– podkreślił.
Problemy systemowe: nie szkolenie, lecz rekrutacja
Oracz przekonywał, że największe problemy nie leżą w samym dniu głosowania czy technikaliach liczenia głosów, lecz w przygotowaniu i doborze członków komisji. Zwracał uwagę, że zmiany wprowadzone po 2018 roku – takie jak możliwość zgłaszania kandydatów przez komitety, które ostatecznie nie wystawiają własnych kandydatów – obniżyły jakość pracy niektórych komisji.
Wskazywał, że część osób mogła zgłaszać się do komisji nie z powodów obywatelskich, lecz z chęci dorobienia.
Jeżeli ktoś idzie, mówiąc wprost, żeby zarobić tych parę stówek, to jest mniej zmobilizowany do tego, żeby to robić dobrze
– ocenił.
Czy Polska potrzebuje niezależnej instytucji nadzorującej wybory?
Ekspert przypominał, że Polska już dysponuje takim ciałem – Państwową Komisją Wyborczą. W jego ocenie PKW, jako ciało multipartyjne złożone z ekspertów, spełnia standardy obowiązujące w wielu krajach i nie odbiega od międzynarodowych wzorców. Jednocześnie dostrzegał problemy obecnego modelu, m.in. przymuszanie do udziału w zbiórkach podpisów i powierzchowną mobilizację polityczną młodych ludzi.
Transparentność liczenia głosów? Tak, ale ostrożnie z technologią
Oracz zadeklarował, że jest zwolennikiem możliwie najbardziej przejrzystego modelu liczenia głosów. Wskazał, że w niektórych krajach – jak Szwecja – obywatele są wręcz zachęcani do obserwacji procedur.
Widziałem w Szwecji taki model, gdzie obywatele są wręcz zachęcani do tego, żeby weszli do lokalu, jeżeli stoją na zewnątrz, żeby przyjrzeć się liczeniu głosów
– mówił.
Ostrożność zalecał natomiast wobec automatyzacji procesu. Przypomniał przypadek Łotwy, gdzie wdrożenie elektronicznego systemu zakończyło się fiaskiem. Według jego szacunków, samo wdrożenie najprostszych skanerów w Polsce kosztowałoby około 55 milionów złotych – bez uwzględnienia kosztów systemu, szkoleń i zabezpieczeń.
Komentarze (4)
Najnowsze
-
10:31
Szopka betlejemska spod Tatr stanie przed Pałacem Prezydenckim
-
10:20
Trwa Chanuka, święto świateł. W Krakowie świece chanukowe zapalane są na ul.Szerokiej
-
10:14
Rozbita grupa narkotykowa. Siedem zatrzymań, pięć osób w areszcie
-
09:54
Władze Limanowej ostrzegają przed oszustami podszywającymi się pod kontrolerów kotłowni
-
09:16
Wątok w Tarnowie będzie lepiej monitorowany. Powstał specjalny system
-
09:00
Krakowscy radni zdecydowali. Będzie zakaz głośnych rozmów w komunikacji miejskiej
-
08:54
Ziarenko prawdy, morze manipulacji. Dlaczego uwierzyliśmy w fałszywą porodówkę?
-
08:32
Czy premie krakowskich urzędników wpływają na ceny biletów? "Łączenie tych wątków to polityczna demagogia"
-
08:15
Aleksander Miszalski: Podwyżka biletu okresowego to 19 zł. Ile kosztuje piwo w knajpie?
-
08:09
Strefa płatnego parkowania w Krakowie także w niedzielę. Jest decyzja radnych
-
08:02
W Starym Sączu powstanie biogazownia? Jest pomysł, jest też wielkie "ale"
-
07:41
Diecezja tarnowska ponownie najbardziej rozmodlona w całej Polsce