Justyna Nowicka: Dziękuję za zaproszenie!
Aleksandra Młynarczyk-Gemza: Zależało mi, żebyś odwiedziła mnie w miejscu, gdzie od kilku lat powstają moje prace, i skąd niedługo się wyprowadzam. Pewien rozdział dobiegnie końca.
JN: Łączysz pracę z życiem, ta ambiwalencja może być kłopotliwa, prawda?
AM-G: Bywa trudno, czasem rzeczywiście niezbyt łatwo odseparować te światy, złapać dystans. Ale ma to też dobre strony: bardzo szybko można przeskoczyć z prywatnego do pracującego, od bardzo intymnego do szybko naszkicowanego, czy zapisanego. Ta formuła dla mnie się sprawdza także z przyczyn ekonomicznych: tak jest prościej, nie trzeba wynajmować kolejnej przestrzeni. A może jest i trochę bardziej ekologicznie.
JN: Dobrze, że o tym mówisz. Dla wielu słuchaczy może być odkryciem, ze nie każdy artysta ma do dyspozycji wielką, autonomiczną pracownię, że jego życie i praca, nie tylko mogą się łączyć, ale się w sposób całkowicie naturalny i oczywisty przenikają.
AM-G:
Bardzo wielu artystów funkcjonuje w ten sposób. Ta "przypadłość" czasami może być rozpoznawana jako przykra dolegliwość, a czasami jako wielki przywilej, czy wręcz jakieś "namaszczenie kosmosu".
Natomiast ważne jest, żebyśmy pamiętali, my artystki, artyści, ale też osoby, które w jakiś sposób stykają się z naszymi pracami, że to właśnie (malowanie, rysowanie, tworzenie kolaży, instalacji) jest nasza praca i nasz zawód. Co się łączy z tym, że my także, jak każdy zatrudniony, potrzebujemy różnego rodzaju zabezpieczeń - żeby na przykład zapłacić za mieszkanie. Albo, żeby na przykład móc korzystać z usług lekarzy, czy myśleć o przyszłości, chociaż minimalnie z jakimś zabezpieczeniem.
JN: To też są normalne tematy, czasem całkowicie ignorowane na przykład przez organizatorów życia artystycznego.
AM-G: Natomiast zdaję sobie sprawę, że to jest ogromny przywilej, mieć możliwość utrzymywania się z pracy artystycznej. To jest wielkie szczęście, przywilej, luksus, naprawdę to doceniam.
JN: Tworzysz na pograniczu mediów, ale wątki feministyczne, temat kobiecego ciała, uwalniania go spod "dyktatury" spojrzenia, wydają się kluczowe dla całej Twojej twórczości.
AM-G: Kończę prace na nową wystawę, ale rzeczywiście, w mojej sztuce bardzo różne wątki się ze sobą łączą. Sztuki wizualne przenikają się z pisaniem, a pisanie na przykład z rysunkiem. Dobrym przykładem może być moja praca doktorska zat. "W stronę integracji cienia. Kobiecy foto-rytuał". Obok pracy naukowej powstała książka, a obok książki wystawa fotografii. Wtedy zainspirowały mnie pojęcia cienia oraz konfrontacji z cieniem pochodzące z koncepcji indywiduacji autorstwa Carla Gustava Junga. Posłużyły mi one jako metafory spotkania z tym, co kobiece, ale w naszej kulturze niechciane, przemilczane, wręcz wyklęte. Choć książka jest integralną częścią pracy doktorskiej powstałej na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie, może z powodzeniem funkcjonować samodzielnie jako artystyczny album.
Moją przedostatnią wystawę, którą zrobiłam na tegorocznego Krakersa, nazwałam, za książką Annie Ernaux "Getting Lost". Odwoływała się do pisarstwa francuskiej noblistki, która z piękną swobodą mówi o kobiecej zmysłowości, seksualności, o kobiecym pożądaniu. Te prace, które ostatnio tworzę, to kolaże z zasobów mojego archiwum fotograficznego i rzeczywiście mamy tu pewną ciągłość.