Idziemy jakoś tak szlakiem zwierzęcym. Czy na Placu na Stawach pojawiały się konie? 

Pojawiały się oczywiście. Był taki charakterystyczny krzyk: „drzewo i węgiel”.

Wielkie perszerony ciągnęły te potwornie ciężkie wozy, z których później węgiel był zrzucany przez okienka do piwnicy. Też mieszkałam w mieszkaniu opalanym oczywiście przez piece kaflowe.

O te konie chciałam zapytać, bo jest pani instruktorem jazdy konnej.

Całe moje dzieciństwo było związane z końmi. I właśnie nawet z najstarszym klubem jazdy konnej w Polsce, czyli KKJK, czyli Krakowski Klub Jazdy Konnej. Miejska instytucja, która była naprawdę istotna dla rozwoju hipiki w Polsce. Lubiłam duże zwierzęta i konie mi się podobały. A jazda konna ma w sobie coś niezwykłego. Ludzie w tej chwili na to różnie patrzą, ale dla dziecka, dla mnie to była taka współpraca człowieka z takim dużym zwierzęciem, które ma pewną autonomię, siłę, moc. Było w tym coś fascynującego.

Trzeba się było z tym zwierzęciem zgrać i wykorzystywać jego najlepsze cechy.

Ale przede wszystkim w okolicy były piękne tereny do jazdy konnej. I ten wiatr w konia uszach i we własnych najbardziej mi się podobał.

pobliżu pani domu, na Zwierzyńcu, było i jest Liceum Plastyczne. Jaka było historia z mrożonym indykiem?

Po pierwsze, ta szkoła była blisko, a byłam przyzwyczajona, że chodzę do podstawówki, która jest na sąsiedniej ulicy. Po drugie, jak na ironię zawsze miałam pociąg do przedmiotów ścisłych, głównie do matematyki i fizyki, ale mój starszy brat chodził już do V LO, do klasy matematyczno-fizycznej. Już powoli kończył tę szkołę i zaczął studiować matematykę na UJ. I zobaczyłam pierwszy raz w życiu, że mój brat się uczy. No było to dla mnie przerażające odkrycie. I pomyślałam sobie, że jak on na tej matematyce się uczy, no to ja będę się musiała uczyć jeszcze więcej.

I poszłam do tejże szkoły zobaczyć, jak to wygląda. Szkoła miała wtedy genialnego dyrektora, pana Jana Rzehaka, u którego można było odbyć taką wstępną rozmowę. I on mi powiedział: coś narysuj i przynieś. Dla mnie to było takie bardzo enigmatyczne. Nie wiedziałam, co to znaczy to coś.

Przyszłam do domu i ktoś mi powiedział, że w zamrażalniku jest indyk. I narysowałam.  Jak wróciłam z tym indykiem, dyrektor Rzehak śmiał się długo, ale szczerze.

Już 30 maja zapraszamy Państwa do Pałacu Krzysztofory na piękną, dużą wystawę Miasto zwierząt. Wystawa opowie o zwierzętach w Krakowie, o tym jak im się w tym mieście żyło kiedyś, jak żyje się teraz i jak się zmieniał nasz stosunek do tych zwierząt na przestrzeni ostatnich lat.