Zapis rozmowy Bartłomieja Maziarza z posłem Solidarnej Polski, Piotrem Sakiem.

Minister zdrowia Adam Niedzielski zapowiada, że jeśli wskaźnik zachorowań przekroczy 1000 nowych przypadków dziennie, w niektórych województwach mogą być wprowadzane obostrzenia. Jeśli byśmy znowu doszli do lockdownu, polskie prawodawstwo dobrze sankcjonuje ewentualne ograniczenia? W przeszłości były wątpliwości, niektóre sądy kwestionowały część przepisów.

- W czasach antycznych była instytucja pretora, który mógł na bieżąco aktualizować przepisy. Obecnie, w kontekście trójpodziału władzy, ta procedura nie jest taka łatwa. Wymaga to czasu. Wydaje się jednak, że po dotychczasowych doświadczeniach przepisy są gotowe na sytuacje ekstremalne. Na pewno Covid spowodował, że państwa musiały się adaptować do nowej sytuacji. Dla wszystkich państw Covid to była nowość. Trzeba było rozbrajać prawnie różne wątpliwości. Są ruchy antyszczepionkowe, kwestionowanie bezpieczeństwa i higieny życia. Na tym etapie przepisy, które funkcjonują, dają możliwości powstrzymania rozprzestrzeniania się wirusa. Sytuacja jest jednak dynamiczna. Każda kolejna fala pokazywała pewne niedoskonałości systemu. Tego nie można wykluczyć. Po to jest jednak ustawodawca, żeby trzymać rękę na pulsie i w sytuacjach ekstremalnych na cito przepisy korygować. Państwo musi być efektywne w walce z Covid.

Co najmniej 400 restauratorów chce składać pozew zbiorowy. Chcą ustalić odpowiedzialność za szkody związane w związku z działaniem i zaniechaniem organów państwa w okresie lockdownu.

- Każdy może iść do sądu z każdym roszczeniem. To prawo obywatela. Jednak to była dynamiczna sytuacja. Sąd rozpozna sprawę, dostanie fakty. To była sytuacja nagła. Były zamykane branże. Wiele podmiotów mogło jednak skorzystać z tarcz. Chodziło o przetrwanie, nie funkcjonowanie na dobrym poziomie. Co gdyby restaurator działał i w jego miejscu pracy by doszło do wielkiego ogniska zakażeń? Wtedy mogłoby się to wiązać z konsekwencjami narażenia na utratę życia i zdrowia przez klientów. Jakby doszło do poważnych konsekwencji zdrowotnych, mogłoby to być przyczynienie się do tego. To nie jest prosta sytuacja. Są sądy. Każdy może na podstawie przepisów prawa cywilnego i prawa administracyjnego startować z roszczeniem. Sytuacja była wyjątkowa. Trudno mi sobie wyobrazić, że ma to poważne uzasadnienie faktyczne lub prawne.

Pan jest w komisji kodyfikacyjnej. Niedawno Sejm przyjął ustawę antykorupcyjną przygotowaną przez Kukiz’15. Jakie są najważniejsze zapisy tej ustawy?

- Projekt został wniesiony zarówno przez środowisko posła Pawła Kukiza, ale także przez posłów PiS. Dwa środowiska połączyły się, żeby przygotować projekt ustawy, który dojrzał już do wejścia w życie. Głównym założeniem jest doprowadzenie do takiej sytuacji, żeby usuwać z życia publicznego osoby, które kupczą stanowiskami. Dla takich osób nie ma miejsca w polityce. Czeka ich taka śmierć cywilna. Przepisy wprowadzają duże sankcje dla osób popełniających czyny korupcyjne. Może to być nawet zakaz pełnienia funkcji zawodowych do końca życia w przypadku recydywy. Także pozbawienie praw publicznych. Z drugiej strony znosi się pewne embarga informacyjne. Partie polityczne będą musiały pokazywać źródła swoich przychodów i przedstawiać umowy zawierane z podmiotami trzecimi. Będzie przejrzystość życia publicznego.

Wójtowie, burmistrzowie, prezydenci miast i parlamentarzyści nie będą mogli być zatrudniani w spółkach skarbu państwa lub samorządu terytorialnego. Posłowie opozycji chcieli, żeby to weszło już od przyszłego roku. Państwo to przedłużyliście, będzie dopiero od końca kadencji. Dlaczego nie od razu?

- Faktycznie jest pomysł, żeby był zakaz chałturzenia, żeby osoby pełniące funkcje nie mogły pełnić innych funkcji. Chodzi o zdopingowanie ich, żeby skoncentrowali się na swoich podstawowych obowiązkach i przeszli na zawodowstwo. Ten temat był mocno akcentowany odnośnie okresu. Powiem na przykładzie Tarnowa i Ostrowca Świętokrzyskiego. Prezydent Tarnowa jest bodajże w jednej ze spółek w Ostrowcu i odwrotnie. Jakby te przepisy weszły teraz w życie, ci samorządowcy mogliby wystąpić do TK z wnioskiem, że takie przepisy są niekonstytucyjne. Musieli wybierać, czy dalej pełnić funkcje w ramach podmiotów gospodarczych, czy nie. Tu jest wątpliwość co do ochrony praw nabytych. Stąd taka decyzja.

To dotyczyć też będzie radnych?

- Nie. Przepisy dotyczą osób wybranych w bezpośrednich wyborach, czyli posłów, senatorów, wójtów, burmistrzów i prezydentów.

Pytanie o uchwałę anty-LGBT w Małopolsce. Pan był radnym sejmiku…

- To czas przeszły, dokonany. To już kilkanaście lat temu, ale tak było.

Zarząd Województwa Małopolskiego obiecuje, że pracuje nad rozwiązaniem tego problemu, który może skutkować nieudzieleniem dotacji dla Małopolski. Premier Mateusz Morawiecki podczas niedawnej wizyty w Dąbrowie Tarnowskiej powiedział, że jeśli ktoś ma wątpliwości co do czytania pewnych uchwał w kontekście samorządów, to warto czasem pewne kwestie doprecyzować. Zbigniew Ziobro, szef pana partii, apeluje do samorządowców, żeby nie wycofywali się z tych uchwał. Co zrobić?

- Jest taka sytuacja, że Unia Europejska ma coraz większe zakusy, żeby mocno ingerować w suwerenność państwa. Nie ma też skrupułów z wchodzeniem w samorządy. Oni chcą meblować rzeczywistość po swojemu. To próba dyktatu i narzucenia pewnej supremacji w obszarach, które nie są w rewirze działań UE. To przykre. To pokazuje działania przemocowo-prawne, które mają spacyfikować Polskę. Doprowadzi to do swoistej tresury. Jesteśmy uczeni, jak mamy się zachować, żeby dostać nagrodę w postaci środków. Doszliśmy do kuriozum. Nie tak się umawialiśmy, wchodząc do UE.

Premier mówi, że warto czasem pewne kwestie doprecyzować.

- Na stole ofiarnym nie położyliśmy suwerenności, niepodległości, ani samorządności. Warto rozmawiać, ale nie można ulegać takiemu szantażowi. To będzie początek salamizacji, odkrajania. Presja finansowa to pałka prawna, żeby doprowadzić nas do tego, żebyśmy byli pokorni w stosunku do UE. Trzeba tu postawić tamę i się nie zgadzać.


Czyli nie zmieniać tej uchwały?

- Absolutnie nie. Ona jest dobra. Ona chroni rodzinę. Dlaczego wycofywać się z czegoś, co jest oczywistością?

Na zewnątrz jest coraz chłodniej. Tarnowski i krakowski MPEC już dostarczają ciepło do mieszkańców. W Tarnowie jednak jest podwyżka. Od 1 października prawie 10% więcej za ciepło zapłacą mieszkańcy Tarnowa. Około 12 złotych za 50-metrowe mieszkanie miesięcznie więcej wyjdzie. Jakby w Tarnowie była spalarnia śmieci, pewnie by było taniej. Zarząd MPEC argumentuje podwyżki rosnącymi cenami opłat, które musi płacić za spalanie węgla. Spalarni nie ma. Nie wiemy, kiedy MPEC może ją wybudować, bo ma problem z decyzją środowiskową. Słyszymy, że Grupa Azoty wraca do pomysłu budowy spalarni. To by było rozwiązanie?

- Powiedzmy, skąd jest źródło tych podwyżek. To nie jest kwestia działań MPEC, ale szerszego spektrum okoliczności. Ceny certyfikatów za spalanie węgla eksplodowały. To też kwestia transformacji energetycznej UE. Koszty tej transformacji mają wynosić 2 biliardy złotych w ciągu 20-30 lat. My mamy dostać w tej czy kolejnej perspektywie 700 miliardów. To pokazuje koszty. To są koszty funkcjonowania w UE. Klimat jest ważny, ale państwa starszej Unii startowały z innej pozycji. To tak jakbyśmy biegli maraton, my startujemy, a oni są już na 16 kilometrze. Niestety są zapóźnienia historyczne i gospodarcze, które doprowadziły do takiego miejsca.

Spalarnia na Azotach?

- Jako mieszkaniec Tarnowa chciałbym mieć taką sytuację, żebyśmy mieli całe rozwiązanie struktury odpadowej, komunalnej. Do tego spalarnia, żeby domknąć układ. Możemy produkować i sami eliminować. Bylibyśmy uniezależnieni. Działalność podmiotu trzeciego… Dzisiaj to spółka skarbu państwa kontrolowana przez ludzi, którym zależy na dobrze spółki. Kilka lat temu były zakusy, żeby Grupę Azoty sprzedać Rosjanom. To zostało zatrzymane. Tu będziemy sami o sobie stanowić. To istota samorządności. Jestem skłonny przyjąć opcję, żeby zbudować spalarnię. Z tym jest wiele problemów, które miasto samo sobie, przez irracjonalne działania prezydenta, nawarzyło. Jest impas. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić… MPEC musiał się pozbawić wielu środków w ramach dekapitalizacji. To była decyzja pana prezydenta i osób, które desygnował do rady nadzorczej. Dzisiaj ciężko mówić. Jest znak zapytania co do tej inwestycji. Mam nadzieję, że będą rozmowy i uda się reanimować ten temat.