Zapis rozmowy Sławomira Wrony z posłem Koalicji Obywatelskiej, Pawłem Kowalem.
Wiadomość dnia dziś to rozpoczęte posiedzenie Sejmu. Ruszają prace nad zmianami ustawy o Sądzie Najwyższym. Uda się zdobyć większość do przegłosowania zaproponowanych przez rząd PiS zmian? Wiadomo, że Solidarna Polska będzie przeciwna. Rządowi uda się znaleźć poparcie na stronie opozycyjnej?
- Jeżeli Solidarna Polska nie głosuje z rządem, nie ma większości. Powinny być wybory. To jedna z najważniejszych decyzji. Nie rozumiem pytania, co zrobi opozycja. To mącenie ludziom w głowach.
Wiadomo, że w tle są starania o pieniądze z KPO. Nieprzyjęcie tych zmian może spowodować, że pieniędzy nie będzie.
- Tak. Sprawa jest prosta. Oni nie mają większości. Nie są w stanie podejmować ważnych decyzji. Od dawna mówię od siebie, że powinny być wybory. Widać, że oni nie mają większości. Druga sprawa to pieniądze z KPO. Nie lubię tego słowa. To taki skrót. Za tym kryją się setki projektów związanych ze zmianami energetycznymi na mniej energochłonne. Chcemy przejść na czystą, zieloną, tańszą energię. Jakbyśmy te pieniądze dawno mieli, inflacja byłaby niższa.
Łącząc pana odpowiedzi, rozumiem, że lepiej by było, jakbyśmy mieli teraz przyspieszone wybory, nowy rząd, ale musieli poczekać na te pieniądze?
- Oni pracują po wariacku. Nie jestem w stanie teraz powiedzieć, co oni przyniosą dziś do Sejmu. Oni przyszli z projektem przed świętami i go wycofali. Dziś nie umiem powiedzieć, co będzie za kilka godzin.
Ale słyszeliśmy, że te założenia były negocjowane podczas rozmów ministra vel Sęka w Brukseli. Ponoć te zmiany są do zaakceptowania przez Brukselę.
- Nie mam pojęcia. Pan pewnie też. Nawet my nie wiemy, co oni kombinują. Mówią, że negocjowali, może tylko komuś pokazywali. Jak poznamy projekt, wtedy popatrzymy na niego, czy to dobre dla obywateli, czy przyspiesza moment otrzymania pieniędzy z KPO. To gruba sprawa. Może nie mówmy o KPO. Czy rząd jest za tym, żeby do Polski przyszły pieniądze na przykład na diagnozowanie nowotworów?
Jeśli okazałoby się, że od tej decyzji zależy szybkie otrzymanie tych pieniędzy, KO poprze ten projekt?
- Dwa kryteria. Raz, trzeba przyspieszyć wypłatę. Dwa, czy projekt jest realistyczny. Czy oni to uzgodnili, czy wprowadza zmiany, na które rząd sam się zgłosił? Jednak teraz nie powiem. Nie wiem, co będzie za kilka godzin.
Czyli znak zapytania obowiązuje do chwili głosowania...
- Taki mamy rząd, jak kiedyś taki mieliśmy klimat.
Na ten moment nie zostanie powołana komisja badająca wpływy rosyjskie na bezpieczeństwo wewnętrzne Polski. Wczoraj jednym głosem komisja administracji i spraw wewnętrznych ponownie zarekomendowała odrzucenie projektu ws. powołania tej komisji. To dobrze, czy komisja jest potrzebna?
- Ta, którą oni proponują, to nonsens. Ona nie ma badać, ale mącić. Jak się ktoś w to wczyta, oni chcą delegować swoich ludzi, którzy zarobią pieniądze i będą atakować wszystkich dookoła. Tak teraz robią w dzienniku telewizyjnym. Wieczorem przychodzą i kogo wymyślą, to poatakują. Oni chcą zrobić komisję, gdzie opozycja nie będzie miała nic do powiedzenia. Chcą mieć kolejne narzędzie propagandowe.
Ale pojawia się z drugiej strony zarzut, że opozycja chce wykorzystać tę sprawę, jako narzędzie do atakowania rządu. W dzisiejszym klimacie politycznym nie ma szans na powołanie i rzetelną pracę takiej komisji?
- Zarzut każdy może się pojawić. My wiemy, bo oni to mówią. Trzeba się odnieść do tego, co jest. Ich propozycja to kolejny instrument do mącenia. Mam doświadczenie przy uchwale Sejmu o uznaniu Rosji za państwo terrorystyczne. Wszystko było dograne od jednego słowa. Przyszedł Macierewicz, powiedział, że tego nie głosujemy, zaczął wprowadzać jakieś elementy tam. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Oni mówią, że walczą z wpływami rosyjskimi, ale jak przychodzi co do czego, robią co innego.
Mamy jednak wojnę za wschodnią granicą. Słyszymy o wykrywanych siatkach działających na rzecz Rosji w państwach zachodnich. Polska wydaje się wolna od tych wpływów. Nie mamy narzędzia, które by mogłyby to zbadać.
- Nie. To jednak robota dla służb. Komisja nie jest w stanie się tym zająć.
Jest niepokój na Białorusi. Rosyjskie wojska zbierają się na granicy białorusko-ukraińskiej. Jest możliwy scenariusz, w którym mówi się, że naród białoruski zbuntuje się, gdy Aleksander Łukaszenka zdecyduje o włączeniu swojego kraju do działań wojennych? Jeśli Białoruś wejdzie do wojny, grozi nam czarny scenariusz, czyli agresywna armia rosyjska na polskiej granicy?
- Ten najbardziej niekorzystny to byłaby próba powtórzenia ataku na Kijów od strony Białorusi w okolicy 24 lutego. Trzeba cisnąć Łukaszenkę, żeby on się bał. Trzeba zagrozić sankcjami. Trzeba wysłać sygnał, że my uznajemy rząd Cichanouskiej i ją za prezydenta. Ja to robię swoimi kanałami. Trzeba adresować sygnał dla społeczeństwa białoruskiego. Nie wiem, czy będzie powstanie. Jest jednak różnica między Białorusinami i opinią publiczną w Rosji. Białorusini mogą być bierni.
Rodzi się pytanie, czego bardziej przestraszy się Łukaszenka? Stanowczego tonu Zachodu czy armii rosyjskiej, która jest na terytorium jego państwa?
- Nie ma co pytać. Trzeba działać. Docisnąć Łukaszenkę. Nie ma innego wyjścia.
Pojawia się sporo informacji o wspólnych działaniach Polski i Francji, które mają naciskać na Niemcy, żeby te zgodziły się na przekazanie Ukrainie czołgów Leopard II. Głos Niemiec jest wstrzemięźliwy. Podoba się panu ta wspólna ofensywa? Kilka miesięcy temu wspólny głos Polski i Francji skierowany do Niemiec wydawał się niemożliwy.
- To polityka. Ona ma swoją dynamikę. Mamy swoje cele. Czasem musi być sojusz z Francją, żeby docisnąć Niemcy. Czasem odwrotnie. Trzeba prowadzić grę. Rząd robi jeszcze za mało. Powinni jechać do Francji, Holandii, Niemiec, Hiszpanii i kombinować. Rząd nie może narzekać, ale prowadzić politykę. Montuje się koalicję, naciska. Kluczem jest dostarczenie na Ukrainę w ramach NATO i koalicji antyputinowskiej czołgów i amunicji na 200-300 km w głąb Rosji. Dlaczego? To proste. Ukraińcy muszą razić cele w Rosji. Inaczej cała ta wojna toczy się na terytorium Ukrainy i ją niszczy.
Pojawia się deklaracja przekazania z Polski 10 czołgów Leopard, które mają być taką zachętą dla państw zachodnich. To dobry ruch?
- Dobry ruch. Wymaga to przeszkolenia. Obserwuję wojnę z bliska. Trzeba jak najwięcej czołgów. Ukraińcy tego potrzebują. Mniej gadania w mediach, więcej działania. Każdy sprzęt to przeszkolenie. Zanim się powie, że coś przekazujemy, trzeba wcześniej po cichu przetrenować ukraińskie wojsko do obsługi tego. To trwa kilka tygodni. Przy bateriach Patriot to kilka miesięcy. U nas jest takie podejście, że w mediach się naopowiada.
Od wczoraj pojawia się dużo informacji, że sezon świąteczno-noworoczny w kurortach był bardzo udany. Masa Polaków przyjechała na wypoczynek. Zapowiada się, że ferie też będą udane. Jak to jest? Mamy drogie paliwo i inflację, czy jednak ciągle stać nas na to, żeby wyjeżdżać i odpocząć? To polska specyfika, czy czegoś nie wiemy o kondycji ekonomicznej Polaków.
- Kiedyś była taka piosenka, że kto pieniądze ma, ten jedzie do Wieliczki, kto pieniędzy nie ma, palcem do solniczki. Trochę tak jest. Są tacy Polacy, których stać na wyjazd. Czasem trzeba dzieciaki zabrać na narty. Żyją z tego kurorty. Jak to brzmi… To kwestia hoteli, pensjonatów, wyciągów. Wiele osób z tego żyje. Statystycznie większość Polaków nie podróżuje. Ja czasem się ruszam, kupię bilet, ale mam czwórkę dzieci i widzę drożyznę. U wielu ludzi tak jest. Nie ma co się zasłaniać dyrdymałami Adama Glapińskiego. Każdy widzi, jak ma w portfelu. Jest kiepsko.