Mateusz Bieryt: Cała idea, żeby zacząć o tym mówić pojawiła się bardzo szybko. Gdy pożar wybuchł, nie było mnie w domu, na miejscu było moje rodzeństwo i nasze psy. Około godziny 9:00 informacje zaczęły spływać, zaczęliśmy do siebie telefonować. Do dziś trudno mi znaleźć w sobie dostęp do tego jak reagować na to, co się dzieje. Dom płonął 8 godzin. Moja droga z Krakowa była niełatwa, ale jechałem tyle, ile się dało. Dostawałem tylko zdjęcia i decyzje co kilka minut, że już wiadomo, że nic nie zostanie. Wiedzieliśmy na pewno, że nie będzie nas stać, aby wybudować nowy dom, ale od razu zaczęliśmy myśleć, co dalej. Moja partnerka powiedziała, że zrobimy zrzutkę. Było dramatyczne i faktycznie staliśmy i ratowaliśmy to, co się dało jeszcze uratować. Pamiętam, że był to przepiękny lipcowy dzień, mocne słońce i padał delikatny ciepły deszcz, pojawiła się tęcza, więc okoliczności były przepiękne, ale gdy się odwracaliśmy, widzieliśmy ciągle płonący dom i strażaków, którzy próbowali to wszystko okiełznać. Jak już wszystko wygasło, spotkaliśmy się całą rodziną po godzinie 20:00, był również przepiękny wieczór otoczony mgłą pomiędzy górami, powiedzieliśmy sobie, że gorzej już nie będzie.
Katarzyna Jędrasiak-Rogóż: Myślę, że w historii, którą opowiadał Mateusz, było bardzo dużo kroków terapeutycznych, których może nie słychać kiedy się o nich opowiada i przeżywa. Było tam wsparcie społeczne, przyjechali najbliżsi, przyjaciele, co pokazuje, że jesteśmy razem. Mateusz powiedział, że nie pamiętał, jak zareagował, ponieważ był w szoku i wiedział, że musi jechać na miejsce tak, żeby się nie rozbić. Jest to sytuacja, w której jedyne co mamy na celu, to przeżyć. Nie stanęliście w miejscu, w izolacji. Emocje, które wam towarzyszyły, były trudne, ale do przeżycia. Nikt nikogo nie obwiniał, tylko się wspierał.
Mateusz Bieryt: Jesteśmy na etapie, na który przez wiele miesięcy bardzo czekaliśmy. Te mijające miesiące nie były łatwe z tego względu, że bardzo dużo się działo - wszystkie formalności dotyczące budowy, projektu, zgody. Wszystkie te rzeczy były takimi, których nie widać i to trwało. Rodzina została od razu zaopiekowana i zaproszona do sąsiedztwa. Ja do Krakowa wróciłem po miesiącu. Rodzice i rodzeństwo mieszkają w sąsiedztwie, więc cały czas doglądają budowy. Ściany już stoją, dach jest prawie skończony, są już konkretne pomieszczenia. Jest to bardzo ekscytujące, ponieważ naprawdę długo czekaliśmy na ten moment. Była próba cierpliwości, ponieważ pojawiły się komplikacje jak to przy budowie. Na ten moment wszystko zmierza ku dobremu. Na każdym kroku spotykamy się z absolutnie bezinteresowną, ciepłą i otwartą pomocą i to jest ta druga strona wielkiego i traumatycznego zdarzenia, od którego zaczęliśmy.
(cała rozmowa do posłuchania)