Tytuł wystawy jako prowokacja polityczna
Jacek Bańka: Jak ocenia pan tytuł „Nasi chłopcy”? Bo przecież to opowieść o byłych chłopcach z Pomorza Gdańskiego.
Prof. A. Chwalba:
Tytuł jest paskudny, nie może mi się podobać. Sądzę jednak, że taka była intencja organizatorów – to czystej wody prowokacja, również polityczna. Wybuchła burza, jak pan redaktor słusznie zauważył, ponieważ „nasi chłopcy” sugeruje, że byli to ochotnicy – Polacy z Pomorza, którzy z radością wstąpili do Wehrmachtu. A przecież tak nie było.
Polacy wpisani na niemiecką listę narodowościową – tzw. Volkslistę – do grupy III, byli tzw. niepewnymi Niemcami. Pierwsze dwie grupy obejmowały osoby uznane za „pełnych Niemców”, którzy początkowo nie byli zmuszani do służby wojskowej. Dopiero po bitwie stalingradzkiej, gdy Niemcy zaczęli ponosić klęski, sięgnięto po ukryte rezerwy. Wówczas młodych chłopców z Pomorza, Śląska i Wielkopolski, wpisanych do trzeciej grupy Volkslisty, powoływano do Wehrmachtu. Trzeba od razu zaznaczyć: nie służyli oni w formacjach typu SS.
Na czym polegały różnice w traktowaniu Polaków?
Volkslista obejmowała cztery kategorie.
Tak, ale warto dodać, że w Generalnym Gubernatorstwie Niemcy nigdy nie wprowadzili kategorii narodowościowych. Osoby z niemieckimi kartkami żywnościowymi określano jako Volksdeutsche – i tak samo mówiono o Polakach zmuszonych do podpisania Volkslisty na Pomorzu, Śląsku czy w Wielkopolsce. To było ogromne nadużycie i wielka krzywda.
Wpis na Volkslistę zależał głównie od decyzji lokalnych Gauleiterów (przywódców NSDAP). Na Pomorzu, w Gdańsku i na Śląsku uznano, że tamtejsi mieszkańcy są tak przesiąknięci kulturą niemiecką, że żadna kropla niemieckiej krwi nie może zostać zmarnowana. Tak powstała trzecia grupa – „niepewni Niemcy”, często z odległym niemieckim pochodzeniem.
Ich postawa w Wehrmachcie była daleka od lojalności – śpiewali polskie piosenki, trzymali się razem, nie czuli się Niemcami. Niemcy zaczęli ich rozpraszać po różnych pułkach. Wartość militarna – znikoma. Radość z wcielenia – żadna.
Ilu z nich zdezerterowało?
Czy wiadomo, ilu z nich zdezerterowało?
Tego nie da się precyzyjnie ustalić. W armii polskiej na Zachodzie – zarówno w korpusie generała Andersa, jak i generała Maczka – pojawiali się zarówno dezerterzy, jak i jeńcy z Wehrmachtu pochodzący z Volkslisty. Często zmieniano im tożsamość, by chronić ich rodziny. Wśród znanych przypadków: Józef Tusk – dziadek byłego premiera, który zdezerterował pod koniec wojny, czy Tony Halik – znakomity reporter, który również uciekł z Wehrmachtu i dołączył do Wojska Polskiego na Zachodzie.
Tytuł „nasi chłopcy” sugeruje coś zupełnie innego niż to, co naprawdę miało miejsce.
Pogranicze: przypadek Pomorza i Śląska
Czy ta historia to typowa opowieść o pograniczu – o miejscu, gdzie mieszają się kultury i narodowości? Czy podobną wystawę można by zrobić na Śląsku?
Zdecydowanie tak. Ślązacy również byli wcielani do Wehrmachtu. Często Polacy z Pomorza i Śląska stawali przed dramatycznym wyborem – podpisać Volkslistę czy nie? Odmowa groziła obozem koncentracyjnym, utratą majątku. Dlatego polskie władze podziemne, rząd w Londynie i Kościół – m.in. biskup Franciszek Adamski – wzywali do podpisywania. Podpis złożony pod przymusem jest, z punktu widzenia prawa boskiego, nieważny.
Ciekawym przypadkiem jest Wielkopolska, gdzie bardzo mało Polaków wpisano na listę. Tamtejszy Gauleiter, Arthur Greiser, twierdził, że nawet kropla polskiej krwi hańbi niemiecką. Zupełnie odwrotne podejście niż Bracht na Śląsku czy Forstner na Pomorzu. Dlatego wystawa tego typu w Wielkopolsce byłaby trudna do zrealizowania.
Mechanizmy germanizacji i zapomniane zbrodnie
Jakie były mechanizmy zniemczania Pomorza?
Jeszcze przed wojną, w wolnej Rzeszy, wybory na Pomorzu wykazywały przewagę Polaków – m.in. dzięki głosom Kaszubów. Niemcy nie mogli tego zaakceptować. W pierwszych miesiącach wojny wymordowali około 50 tysięcy Polaków na ziemiach wcielonych do Rzeszy – dwa razy więcej niż Sowieci w zbrodni katyńskiej.
Film Kamerdyner Filipa Bajona pokazuje tę rzeczywistość – w ostatniej scenie widzimy zamordowanych działaczy chłopskich, kolporterów gazet, organizatorów kółek rolniczych. O tym wystawa „Nasi chłopcy” milczy.
Historia bez kontekstu to historia fałszywa
Czy ta historia nie pokazuje naszego życzeniowego podejścia do przeszłości?
To wystawa na zamówienie polityczne. Gdyby inicjatywa była inna – inny byłby też jej kształt. Brakuje wstępu, kontekstu, jakim była polityka eksterminacyjna. Bez tego powstaje fałszywy obraz. Owszem, byli Polacy w Wehrmachcie, ale wcielani siłą.
Ta wystawa może być przyczynkiem do ogólnonarodowej debaty, ale sama nie wnosi wiele do naszej wiedzy. Przypomina tylko o bolesnym fragmencie historii.
Jakie konteksty zostały pominięte?
Czego zabrakło? Jakie konteksty należałoby przywołać?
Należy wyjaśnić istnienie czterech list narodowościowych, opowiedzieć o tym, dlaczego Polacy byli wpisywani do trzeciej grupy, z czego to wynikało. Trzeba mówić o eksterminacji, o przemocy, o przymusie. Bo dziś, gdy rozmawiam z ludźmi w górach – słyszę: „To byli kolaboranci, zdrajcy”. Taki społeczny odbiór oznacza, że coś poszło bardzo nie tak. A to przecież nie byli kolaboranci.