Realizuje Pani cały czas nowe projekty, mimo że już nie musi Pani tego robić.
Nie muszę, rzeczywiście. Czasami są takie momenty, że człowiek chce się wycofać. Miałam taki etap w życiu, w którym uważałam, że już się nagrałam. Ten moment zaistniał kiedy nastąpiły różne sploty i postanowiłam wyemigrować do Norwegii. Byłam wtedy na fali przekonania, że już nie muszę grać i być aktorką. To było złudne, ponieważ w dość krótkim czasie znowu zaczęłam przyjeżdżać do Polski. Najpierw był film, potem był awangardowy Teatr Szwedzka 2/4, fantastyczny. Świetni ludzie realizowali przedstawienia. Zaprosił mnie tam reżyser Henryk Baranowski, który przyjechał z Niemiec i miał tam swój teatr Transformer Theater. Zrobił on adaptację „Ulissesa” Joyce'a. Zaproponował mi rolę Molly. Była to fantastyczna praca, powstało piękne przedstawienie. Każdy akt był w innym miejscu teatru – raz na scenie, raz na widowni. Magiczny spektakl, na który niektórzy przychodzili po kilka razy. Zawsze się wzruszam, gdy o nim myślę.
Dlaczego?
Było piękne i jakby mogłam tam zaistnieć, było dużo materiału do zagrania, ogromna frajda.
Jak bardzo zmienia się teatr?
Teraz wszystkie spektakle i każdy teatr cierpi na to, że przedstawienia są grane bardzo rzadko. Jest premiera i zagra się trzy czy cztery spektakle, a potem miesiąc nic. Są też przerwy kilkumiesięczne, a czasem nawet paroletnie, jak ze spektaklami Krzysztofa Warlikowskiego to są kilkuletnie spektakle, ponieważ parę razy się z nimi związałam. To jest takie granie, że człowiek się mobilizuje, buzują emocje i nagle stop. I później na nowo trzeba wszystko pozbierać.
(cała rozmowa do posłuchania)