Zarekomendowana przez kalkuckiego kulisa knajpka (z ponoć najlepszym i najprawdziwszym bengalskim jedzeniem) okazała się piwnicą bez okien, z atmosferą z jakiegoś horroru lub niezbyt czystej pracowni alchemika. I z gośćmi, których pewnie chętnie zatrudniłby sam mistrz hiszpańskiego i światowego kina – Almodovar. Istny przekrój ludzkich typów. Do tego demoniczna kuchnia i tradycyjne jedzenie tylko palcami prawej dłoni, bo lewa uważana jest za nieczystą. My oczywiście, jako goście z Europy, otrzymujemy „zastawę stołową” – z pordzewiałymi i popękanymi widelcami…
JAKARTA KOTA – dawna stolica Indonezji. Wielkie oczekiwanie na ramadanowe plenerowe spotkanie z ważnym muzułmańskim mistykiem, który ze sceny, w towarzystwie młodych muzyków i asystenta poprowadzi wykład i modlitwę. Mistrz wyławia mnie z tłumu. Podsuwają mi mikrofon, a on pyta skąd jestem. „Poland, nie Holand!” I to wystarczy bym został zaproszony na scenę jako gość honorowy. Ku uznaniu skierowanym w stronę Elżbiety (na widowni –w sekcji żeńskiej) przez setki muzułmanek i muzułmanów.
W „zemście” za fotograficzne zainteresowanie piękną tancerką flamenco (w Granadzie, na legendarnym Sacramento) zostałem przez nią siłą wzięty na scenę i wystąpiłem w finałowym duende… A nie mam nawet pamiątkowego zdjęcia!
Innym razem, w Nagorze na południu Indii, zaproszono nas na małą uroczystość, która okazała się ślubem i spotkaniem bliskich z Panem Młodym…Jego zdumienia nie zapomnę do końca życia…
Takie właśnie zdarzenia i miłe zaskoczenia staną się kanwą najbliższego wydania „Południka Cafe” już w najbliższą niedziele w południe. Zapraszamy serdecznie!