Zapis rozmowy Jacka Bańki z Michałem Kuźmińskim, kierownikiem redakcji internetowej "Tygodnika Powszechnego".
Media społecznościowe kontra Jan Tajster. Wynik był łatwy do przewidzenia?
- Można było się domyślać, że to zacznie eskalować a opinie będą ostrzejsze niż takie, które byśmy wypowiadali w cztery oczy. Taka jest natura tego medium, że kanał przekazu jest chłodniejszy. To jest pozbawione tonu głosu czy mimiki. Wyraziście wybrzmiewają tam pewne rzeczy. Łatwiej nam sformułować ostre sądy.
Broniąc swojego dyrektora Jacek Majchrowski mówił, że to co jest w internecie to nie jest realna ocena urzędnika, ale hejt.
- Trzeba by przeanalizować każdy przypadek. Hejt to zjawisko trudne do zdefiniowana. To czysto emocjonalna wypowiedź nienawistna dla samego nienawidzenia. Czy tam gdzie padają ostre sądy to od razu jest hejt? Nie jest to opinia mieszkańca, który jest wkurzony i daje temu wyraz? W internecie to wybrzmi mocniej. To jest agregowane w jednym miejscu. Opinie rozproszone po mieście lądują na kilku stronach. Jak się to zobaczy naraz to robi to wrażenie. Można to odebrać jako atak zmasowany. Pytanie czy to atak? Czy to debata? Trzeba przeanalizować. Może to gremialny wyraz niezadowolenia mieszkańców.
Jutro możemy znaleźć panią X czy Y i gremialnie oceniać jej pracę w mediach społecznościowych. Wynik też będzie taki sam?
- Problem tkwi w tym gdzie jest granica między tym gdzie ktoś coś wie a tym co czuje. Jest różnica między merytoryczną a emocjonalną oceną. Co innego jest powiedzieć, że mam takie a takie zarzuty do pani X a co innego powiedzieć, że mi się nie podoba, bo wszyscy mówią, że jest źle. To kolejna cecha internetu. On się napędza. Mamy do czynienia z mechanizmem konformizmu. Lubimy zgadzać się z opinią większości. Wtedy czujemy, że gdzieś przynależymy. Internet jest miejscem, gdzie padają sądy niesprawiedliwe. Jest wiele sytuacji, gdzie dochodzi do nagonki, na przykład w szkołach. Dzieciaki zaczynają napędzać spiralę nienawiści i nierzadko dochodziło do tragedii. To narzędzie, które jest dużo bardziej niebezpieczne niż nam się wydaje. Jak samochód, którym fajnie się jest rozpędzić, można patrzeć przez szybę, ale jak w coś się walnie to walnie się mocno. Często nie potrafimy obsługiwać się tym narzędziem. Tu jest problem. Od szkoły podstawowej powinniśmy uczyć się posługiwania tymi narzędziami. Tego nie ma.
Z drugiej strony można sobie wyobrazić, że strona atakowana odwraca oręż i z ofiary można stać się wygranym.
- To się często dzieje. Na przykład politycy czy instytucje posługują się tym. To kontrolowane nakręcanie rozmaitych działalności w sieci. Są wynajmowane trolle, komentatorzy czy hejterzy, którzy mają nakręcać dyskusję. Trolling jest bardzo wyrazisty. To mechanizm prowokacyjny. On służy do nakręcania debaty dla samego mącenia.
Najlepszym przykładem były ostatnie wybory prezydenckie. Prezydent Komorowski w internecie stał się symbolem obciachu.
- To złożony mechanizm. W internecie obciach się świetnie rozchodzi. Robi się memy, filmiki. To rozpowszechnia się siłą własnego impetu. Jak materiał jest „dobry” to nie trzeba wkładać wysiłku. Komentarz też nakręca się sam. Jak jest rzucone mocne hasło to zatraca się różnica między opinią a przekonaniem, że tak jest. Jak coś zostaje wiele razy powtórzone, a w internecie to jest bardzo proste, nagle zaczyna nosić znamiona prawdy objawionej. To zagrożenie dla prawdziwej debaty.
Przed nami wybory parlamentarne. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że bój rozegra się w tej przestrzeni. Druga strona zrozumiała, że trzeba być obecnym w sieci.
- Co się wtedy dzieje z debatą? Gdzie jest prawdziwa opinia? Czy przez to co się dzieje w internecie ludzie, którzy mają coś do powiedzenia tego nie robią? Jak pojawił się internet to była nadzieja, że to będzie sfera prawdziwej wymiany myśli, gdzie ludzie będą mogli się poznać. Co zostało? Zostało lokalne, smutne targowisko, gdzie krzyczą najgłośniejsi. Ci, którzy chcą obcować z opiniami, idą gdzie indziej. Marnujemy to narzędzie.
W zeszłym roku na łamach „Tygodnika Powszechnego” Agata Bielik-Robson powiedziała, że zrezygnowała z aktywności w internecie, bo komentarze dotykały jej osoby. Ona nie lubi być tykana. To możliwe, żeby uciec od tego świata?
- Ta ucieczka zaczyna być komfortem i przywilejem. Coraz częściej rozmawiam z ludźmi, którzy mówią, że spędzili dwa tygodnie urlopu bez telefonu i są zachwyceni, bo wypoczęli. Ta intensywność komunikacji zaczyna nas męczyć, ale jest to odbicie świata, w którym żyjemy. To sposób sięgania do świata. Czy jest ucieczka? Pewnie niektórzy mogą sobie na to pozwolić. To zależy też od charakteru pracy. My dziennikarze wiemy, że dla nas ucieczki nie ma. To nasz sposób kontaktu z odbiorcą. To będzie kolejny etap naszego dojrzewania internetowego. Będziemy się uczyć posługiwania tymi narzędziami, żeby one służyły naszym interesom a nie komuś kto chce sypać w nasze uszy co mu się podoba.
Za nami wiek niemowlęcy bycia w internecie. Dojrzałość przed nami?
- Jesteśmy w przedszkolu. Nauka to proces długotrwały. To przed nami. Społeczeństwa dojrzalsze pokazują, że czasami trzeba wprowadzić trochę restrykcji dla uspokojenia debaty. Na razie mamy rodzaj anarchii. Nie namawiam do regulacji. To proces, który powinien zacząć się oddolnie. Czy jak ja, wyrażając swoją opinię, nie powinienem zobaczyć jak inni nas zobaczą? Może zobaczy nas grupa ludzi, o jakiej nam by się nie śniło. Trzeba się dwa razy zastanowić czy coś napisać. Tak jak w normalnej rozmowie, tyle że za pośrednictwem narzędzia, które ma swoje cechy i wymaga świadomości jego działania. Coś co napiszemy, co dla nas brzmi neutralne, jako sam tekst może być odebrane dużo bardziej agresywnie. Stąd prosta droga do eskalacji.