Taryfa ulgowa się skończyła – ale to nie tłumaczy wszystkiego
Od 2020 roku, w związku z pandemią COVID-19 i nauczaniem zdalnym, wymagania egzaminacyjne były częściowo ograniczone. W 2025 roku po raz pierwszy po pandemii obowiązywała pełna podstawa programowa. Zdaniem dr. Lackowskiego to tylko część obrazu:
Tak, to już nie są „covidowe” matury, ale mimo to wyniki są słabe. Mamy mniej niż 90 procent zdawalności nawet w liceach, które przecież mają przygotowywać do studiowania. Co dziesiąty uczeń liceum nie zdaje matury, czyli nie może iść na studia. Mamy wyraźny kryzys, jeżeli chodzi o przedmioty ścisłe, przyrodnicze. I to jest naprawdę coś zatrważającego, matematyka na poziomie podstawowym jest tak prosta, że przeciętny uczeń ósmej klasy szkoły podstawowej jest w stanie zdać ją na 70 procent. Już teraz jest problem z rekrutacją na kierunki ścisłe, uczelnie muszą wprowadzić zajęcia wyrównawcze z matematyki, żeby studenci byli w stanie realizować program studiów. A przecież potrzebujemy ludzi, którzy są dobrze przygotowani z przedmiotów ścisłych. To mają być przyszli inżynierowie.
Zbyt łatwa matura, zbyt niskie wymagania
Jerzy Lackowski krytykuje też samą formułę egzaminu. Przewagę mają pytania zamknięte, które - jego zdaniem - nie rozwijają krytycznego myślenia ani nie sprawdzają umiejętności samodzielnej analizy.
Takie podejście uczy „strzelania”, a nie myślenia. Matura ma być egzaminem dojrzałości, a nie quizem z wieloma odpowiedziami. To są pytania, które nie uczą krytycznego myślenia, które, nie sprawdzają, jak młody człowiek samodzielnie myśli. Czy chcemy mieć takich odtwórców? Jeżeli ktoś nie zatrzyma szaleństwa związanego z obniżaniem wymagań, to będziemy mieć do czynienia z czymś jeszcze gorszym. Ktoś, kto wymęczył 30 procent na przedmiotach podstawowych, to nie jest człowiek przygotowany do samodzielności edukacyjnej, do studiowania. Albo język polski - czy po tej maturze możemy powiedzieć, że młody człowiek potrafi swobodnie komunikować się w ojczystym języku? Otóż ja mam obawy, że nie.
– ostrzega.
Kształcenie masowe, ale niepraktyczne
Dr Lackowski podkreśla też, że młodzież w Polsce nadal masowo wybiera studia, często tylko po to, by spełnić formalny wymóg wyższego wykształcenia na rynku pracy. Jednak dyplom – jak zaznacza – sam w sobie nie wystarczy.
Cała masa ludzi kończy studia, które - tak im się wydaje - są miłe, lekkie i przyjemne. A później ma do wszystkich pretensje, bo nie wystarczy mieć pięć dyplomów. Ważne jest, co umiesz. Bardzo często jest tak, że w różnych obszarach życia zawodowego człowiek jest dobrze przygotowany po dobrym technikum czy po nawet szkole branżowej. I bardziej potrzebny na rynku pracy, niż magister, z którym nie bardzo wiadomo, co zrobić. Można oczywiście - nie chcę teraz deprecjonować, bo potrzebujemy i takich specjalistów - studiować przykład filozofię, tak dla własnego rozwoju, żeby być bardziej świadomym świata, w którym się żyje. Ale trzeba mieć świadomość tego, że sam dyplom nie daje od razu - niezależnie, jaki on jest - szansy na świetną pracę i wysokie wynagrodzenie.
- mówi Jerzy Lackowski.
I dodaje:
Potrzebujemy inżynierów, lekarzy, informatyków, a nie setek tysięcy magistrów kierunków bez rynkowej wartości. Młodzi ludzie są ofiarami systemu, który mówi: „nie stresuj się, nie wymagamy zbyt wiele”. A potem ci sami ludzie nie radzą sobie na studiach i rynku pracy.
Czas na systemową refleksję?
Jako pozytywne przykłady dr Lackowski wskazuje Holandię czy Finlandię, gdzie reformy edukacyjne objęły m.in. profilowanie szkół średnich oraz podniesienie poziomu nauczania przedmiotów ścisłych. W Polsce – jego zdaniem – wciąż brakuje odwagi do powiedzenia młodym ludziom prawdy:
Dyplom nie jest gwarancją sukcesu. Ważne jest to, co naprawdę umiesz i czy jesteś w stanie samodzielnie się uczyć i pracować. A system, który promuje przeciętność i nie wymaga, po prostu się zawali.