Zapis rozmowy Jacka Bańki z Maciejem Gdulą, posłem Nowej Lewicy:

Przedstawiciele ugrupowań opozycyjnych podpisali pakt senacki, który zobowiązuje opozycję do wystawiania tylko jednego kandydata w każdym z okręgów senackich. Dotychczasowi senatorowie mają pozostać w grze w kolejnych wyborach, a w innych okręgach ma zostać najlepszy kandydat. Na ilu kandydatów w wyborach do Senatu może liczyć Lewica? Na ilu liczy?

Podstawą podpisania tego paktu jest przekonanie, moim zdaniem bardzo słuszne, że liczba kandydatów poszczególnych partii powinna odzwierciedlać siłę poparcia dla partii w ogóle. To znaczy, że musi być proporcjonalność, ale też Lewica jasno zadeklarowała, że ważniejsze niż to, ile dostanie, jest to, żeby w ogóle pakt doszedł do skutku. Lepiej jest w zgodzie współpracować, niż kłócić się o pojedyncze miejsca. Nawet Włodzimierz Czarzasty wczoraj powiedział, że czy to będzie 5, czy 10 miejsc jest mniej ważne, niż to, że pakt jest gotowy. Na pewno ze strony Lewicy nie będzie żadnego takiego pomysłu, żeby stawać okoniem, robić Rejtana o jedno miejsce. Ważniejsze, żeby była zgoda i myślę, że to w tę stronę zmierza.

Czyli jeśli w Małopolsce mamy osiem okręgów senackich, dwa mandaty mają przedstawiciele Platformy Obywatelskiej, sześć mandatów mają senatorowie Prawa i Sprawiedliwości, to rozumiem, że w tych sześciu raczej przedstawiciele Lewicy nie będą mieć swojego kandydata, lecz Platformy i PSL-u ewentualnie?

Zobaczymy. Myślę, że nie można wykluczyć, że w jednym z tych okręgów będzie kandydat lewicy. Lewica jest obecna przecież nie tylko w Krakowie, ale w całej Małopolsce, są samorządowcy, prezydenci miast, jest naprawdę z kogo wybierać i nie wykluczam, że w którymś z tych okręgów Lewica będzie obecna, ale o tym jeszcze nie rozmawiamy. Najważniejsze jest to, że pakt powstał, bo to jest warunek zwycięskich wyborów do Senatu.

Czyli niewykluczony jest kandydat Lewicy jako jedyny kandydat opozycji w którymś z tych ośmiu okręgów senackich w Małopolsce?

Tak, myślę, że tego nie można wykluczyć. Trzeba szukać jak najlepszego kandydata, takiego, który będzie dawał szansę, żeby w tych okręgach, gdzie Prawo i Sprawiedliwość jest silne, żeby z nim zawalczyć. Nic nie jest przesądzone przecież w wyborach. Często jest tak, że kampania sporo zmienia, myślę, że trzeba mieć otwartą głowę.

O ile z paktem senackim poszło sprawnie, o tyle projekt wspólnej listy do Sejmu wydaje się już przekreślony. Ten najbardziej prawdopodobny scenariusz to trzy listy. O tym też pan mówi między innymi.

Tak, przy czym od razu trzeba zaznaczyć, że do Senatu jest zupełnie inna ordynacja, niż do Sejmu. To jest bardzo ważne, bo czymś innym jest okręg mandatowy, gdzie bije się de facto dwóch kandydatów największych bloków. Wybory do Sejmu się rządzą inną logiką, okręgi są dużo większe i jest też taka tradycja w Polsce, że istnieje system wielopartyjny i partie mówią do różnych wyborców, których trzeba zmobilizować, przekonać do siebie, którzy wybierają między odmiennymi opcjami, a nie tylko między tym, kto ma wygrać ostatecznie. To jest oczywiście ważne, kto będzie rządził, ale też ludzie mają różne przyzwyczajenia, mają pewną historię głosowania, mają różnorodne poglądy, różne interesy, więc to wszystko musi system wielopartyjny uwzględniać. Wyniki sondażowe też pokazują, że jedna lista niczego nie gwarantuje. Jedna lista wcale nie sprawia, że w oczywisty sposób opozycja zwycięża z PiS-em, bo jak jest konfrontacja dwóch list, to zmobilizuje to drugą stronę, więc tak naprawdę sytuacja, kiedy jest cała paleta poglądów na opozycji, jest korzystna. Jeszcze jest jeden jest dodatkowy szczegół - kiedy są dwie listy, zyskuje Konfederacja, a to znaczy, że Prawo i Sprawiedliwość ma tak naprawdę większe szanse na rządzenie w koalicji z tą skrajnie prawicową partią, więc jest sporo przesłanek, żeby tej wspólnej listy nie było. No i jest też jeszcze jedna rzecz - wszyscy muszą chcieć. Lewica deklarowała, że jeżeli się wszyscy zjednoczą, to my też nie będziemy stać na drodze do szczęścia całej opozycji. No, ale do tego też nie doszło. Trudno zmuszać kogoś, żeby wchodził na jedną listę. Tak się stało, jak się stało, mamy prawdopodobieństwo powstania trzech list, Lewica się konsoliduje do tych trzech list, podpisaliśmy też porozumienie z PPS-em i Unią Pracy, będziemy budować szerszy blok lewicowy. Najważniejsze, żeby opozycja jasna zadeklarowała i do tego też lewica wzywała – obiecajmy, że będzie rząd po wyborach, bo to musi być oczywiste dla wszystkich.

No właśnie - czy będą chcieli podpisać państwo porozumienie w sprawie wspólnych działań, że po wygranych wyborach współrządzić będzie cała opozycja, ta, która sygnowała pakt senacki?

Myślę, że to by było bardzo rozsądne. Ludzie tego oczekują. Jeżeli czegoś się dzisiaj obawiają wyborcy niezdecydowani albo część wyborców opozycji, to jest to, że opozycja się nie dogada. Opozycja musi się dogadać. Podpisanie takiego porozumienia, które mówiło - dojdziemy do porozumienia po wyborach, ustalimy bez problemu, kto będzie premierem, jest moim zdaniem czymś, co by te lęki rozwiało. My potrafimy ze sobą współpracować, dogadujemy się. Różnimy się oczywiście, ale z tych różnic nie wynika to, że my będziemy się kłócić do upadłego, tylko raczej postaramy się znaleźć kompromisowe rozwiązania. To powinno być jasno komunikowane i podpisanie porozumienia byłoby takim komunikatem do ludzi – zobaczcie, będzie rząd.

Skoro mówi pan o premierze, to też podkreśla pan, że na opozycji może wygrać koncepcja, tu cytat: „w wypadku wygranych wyborów to nie Donald Tusk będzie premierem, lecz ktoś bardziej kompromisowy”. Chodzi o któregoś z liderów pozostałych ugrupowań?

Ja to sformułowałem w ten sposób, że może być tak, że to będzie lider największej partii, co ma długą tradycję w Polsce, tak było z Leszkiem Millerem, z Donaldem Tuskiem, tak było też kiedyś z Jarosławem Kaczyńskim, ale czasami zwyciężają inne koncepcje, szuka się kogoś, kto pośredniczy pomiędzy partiami, kto właśnie jest mistrzem w budowaniu kompromisów. Nie wiem, która koncepcja wygra, na którą się zdecydują partnerzy, ale wszystko jest możliwe. Ja bym niczego nie wykluczał, natomiast na pewno mojej wypowiedzi nie należy odczytywać jako jakiegoś ataku na Donalda Tuska, czy wykluczenie tego, że Donald Tusk będzie premierem. Nie, niczego takiego nie miałem na myśli. Raczej mówię o różnych opcjach, żeby pokazać, że też tutaj jest spora przestrzeń na dyskusję i porozumienie.

A czy pan do Sejmu wystartuje ponownie z krakowskiej listy? To już też wydaje się dzisiaj przesądzone?

O tym zadecydują ciała statutowe Nowej Lewicy, o tym zadecydują lokalne struktury, później potwierdza te rozstrzygnięcia rada krajowa, więc ja nie mam takiej mocy, żeby powiedzieć, że będę startował. Na pewno bym chciał startować, to jasno mówię - chciałbym startować, mam takie poczucie, że jest jeszcze dużo rzeczy do zrobienia, pracowałem te cztery lata bardzo porządnie, mam takie przekonanie i w nowym Sejmie też się przydam.

Zostańmy na tym lokalnym gruncie. Po kolejnych zapadliskach w Trzebini apelował pan o przekazanie mieszkańcom pełnej informacji dotyczącej skutków oddziaływań zlikwidowanej kopalni Siersza. Pytanie, co by to dało? Bo nie da pewności, że kolejnych zapadlisk nie będzie, nawet jeśli władze podzielą się tą wiedzą z mieszkańcami.

To prawda. Nie ma prostego rozwiązania tutaj. Widać też na przykładzie Trzebini, jakie są koszty wydobycia węgla i koszty zamykania kopalń bez przeznaczenia dodatkowych środków. W Trzebini kopalnie zamykano jeszcze za czasów prawicowego rządu AWS i wtedy trochę przyoszczędzono na zamykaniu. Z rozmów z ekspertami iem, że przyoszczędzono na zamykaniu, stwierdzono, że zalanie tej kopalni wystarczy jako środek, który sprawi, że ta kopalnia tak zostanie w jakiś sposób zabezpieczona. Dzisiaj widzimy, po 20 latach, jakie są skutki. Byłoby populizmem mówić, że rząd powinien po prostu zamknąć tę kopalnię, bo tego się nie da tak łatwo zrobić, trzeba być rozsądnym. To, co można zrobić to bardzo dokładnie badać, zarówno w Trzebini, w Olkuszu, Bolesławcu. Trzeba badać te tereny i mieć pełną informację na temat stanu gruntu, stanu tych terenów i nie można popełniać takich błędów, jaki zrobił z niefrasobliwości ksiądz, który rozszerzył cmentarz w Trzebini, na którym teraz powstało duże zapadlisko. Tak samo postąpiono z drogą w okolicy Olkusza, też powstała nowa droga, wokół której pojawiło się zapadlisko. Wszyscy, którzy mieszkają na tych terenach, ale odpowiedzialność spada w szczególności na ludzi władzy, muszą brać pod uwagę, że lokowanie nowych inwestycji musi uwzględniać to, że te tereny są narażone na szkody górnicze.

Czy uważa pan, że ktoś powinien ponieść personalną odpowiedzialność za taki, a nie inny sposób likwidacji kopalni? W tej sprawie do prokuratury i Urzędu Górniczego pisali zarówno burmistrz, jak i wojewoda.

Na pewno było to lekkomyślne, żeby w ten sposób likwidować kopalnie, ale też od tych decyzji minęło 20 lat, to jest bardzo dużo. Dzisiaj moim zdaniem najważniejsze jest to, żeby mieć pełną świadomość, jakie są zagrożenia, w których miejscach i bardzo porządnie likwidować skutki tego dla ludności. To są moim zdaniem dwa priorytety, dwie najważniejsze sprawy, na których się teraz wszyscy powinniśmy skoncentrować.