- A
- A
- A
„ pany chłopy, chłopy pany " w nowosądeckim BWA i w Parku Etnograficznym.
Współcześni twórcy contra naznaczony sztucznością świat skansenów, daleki od prawdziwego życia na wsi polskiej. Nowosądecka wystawa "pany chłopy, chłopy pany" w BWA Sokół i w Parku Etnograficznym zderza XXI wieczne spojrzenie twórców i dziedzictwo wiejskiego pochodzenia z ciągnącym się od ponad stu lat mitem "pańskiej" wsi. Gośćmi Jolanty Drużyńskiej w Kole kultury byli historycy sztuki, kuratorzy wystawy Magdalena Ujma i Wojciech Szymański.Jolanta Drużyńska: Tytuł wystawy to cytat zaczerpnięty z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, więc od tej inspiracji, młodopolskim tekstem, zacznijmy naszą rozmowę
Magdalena Ujma: Wystawa jest zainspirowana nie tylko tym cytatem z Wyspiańskiego ale także tym, co mówił Gospodarz do Pana Młodego, choć wystawa nie jest bezpośrednim przełożeniem tych słów. To wystawa na wiele tematów. Jednym z wiodących jest niewątpliwie wątek „chłopomanii”, czyli właśnie niejasnej relacji między panami a chłopami: z jednej strony fascynacji wiejskością, sposobem bycia w wiejskim świecie , ale tak jak sobie to wyobrażają panowie. „Chłopomania” jest podszyta pewnym fałszem i pewną idealizacją, ale też w gruncie rzeczy pewną pogardą. Pod tym co nazywamy „chłopomanią” ukrywa się stosunek wyższości - niższości, władzy - poddaństwa. Między innymi i o tym jest ta wystawa, ale też trzeba od razu zaznaczyć: nie jest to wystawa historyczna. Ona jest zainspirowana słowami Wyspiańskiego, ale z drugiej strony zaprosiliśmy do udziału w niej artystów współczesnych, którzy pracują między innymi z kolekcją sztuki ludowej z Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu…
Wojciech Szymański: …oraz z Muzeum parafialnego w Paszynie. A dla nas istotne są też inne słowa z Wesela ciąg dalszy tytułowego cytatu „pany chłopy, chłopy pany”, cały świat zaczarowany. Faktycznie, rozpoczynając pracę nad tą wystawą, chcieliśmy stworzyć wystawę o wsi i jej wizerunku dzisiaj, natomiast ta praca ewoluowała i można powiedzieć, że zrobiliśmy wystawę o obrazie wsi, dawnej wsi, przekazywanym przez instytucję muzealną w tym wypadku Muzeum Okręgowe w Nowym Sączu i jego kolekcje, archiwa, czy też Muzeum parafialne w Paszynie z ogromną, wspaniałą kolekcją rzeźby ludowej lub skansen w Nowym Sączu, który jest także oddziałem nowosądeckiego Muzeum Okręgowego.. Zainteresowało nas to zaczarowanie świata przez naukę, jaką jest antropologia, jaką jest etnografia i zaczarowanie, które wynika z praktyk muzealnych, które też są osadzone głęboko w dyskursach naukowych i historycznych,. Paradoksalnie jednak ten obraz wsi, który one proponują ponownie zaczarowuje świat. Ta wieś pokazywana w skansenie wcale tak nie wyglądała, jest pewnego rodzaju symulakrum, takim wypreparowanym pięknym malowniczym obrazem a rzeczywistość była, jak wiemy, trochę inna.
Wystawa „pany chłopy, chłopy pany” odczarowuje „chłopomanię” i świat pokazywany przez muzea etnograficzne w Polsce. Dzieli się na dwie części, nie tylko przestrzennie. Obiekty artystyczne, które pojawiły się w konfrontacji ekspozycją z Sądeckiego Parku Etnograficznego są inne, niż ten świat, który pokazujecie w Galerii BWA „Sokół”. W galerii jest zderzenie kolekcji muzealnej, etnograficznej z pracami dwóch artystów. I to jest bardzo interesujące zderzenie, bo wydawałoby się, że sztuka współczesna nie będzie współgrała z kolekcją etnograficzną m in. świątkami, rzeźbą i malarstwem ludowym, z zapisem pewnych tradycyjnych obrzędów , zwyczajów. Okazuje się jednak, że pasują i rewelacyjnie się uzupełniają. Nie spodziewałam się, wiedząc o artystach, którzy wypełnią swoimi pracami te dwa piętra Galerii Sztuki Współczesnej „Sokół”, że ta wystawa mnie do pewnego stopnia zaczaruje.
Wojciech Szymański: Bardzo dziękuję za taką miłą opinię, o to nam chodziło. Wystawa w przestrzeni galeryjnej jest dziełem dwóch artystów: Przemysława Branasa oraz Karola Radziszewskiego, którzy tutaj po raz pierwszy wspólnie pracowali . Nie chcieliśmy pokazywać osobno przedmiotów znalezionych w kolekcji malarstwa dawnego czy w kolekcji rzeźby ludowej i prac sztuki współczesnej. Chodziło nam raczej o zrobienie totalnego dzieła sztuki, gdzie nie będziemy odróżniać elementów aranżacyjnych wprowadzonych przez artystów i ich dzieł od tych prac, z kolekcji muzealnych z którymi pracowali. Powstały więc instalacje, które wykorzystują przedmioty wypożyczone z Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu, aranżacje całych przestrzeni ekspozycyjnych . To wszystko zostało połączone z nagraniami dokumentacji obrzędów ludowych z Żywca, z Jawy, ale też z Brazylii. Zostały scalone z nowymi obrazami artystów i razem tworzą organiczną całość. Być może dlatego to tak dobrze do siebie pasuje, że sztuka współczesna jest, powiedziałbym słowami Marthy Buskirk, taką historią przypadkowego przedmiotu. Wszystko może być dziełem sztuki i w tym sensie to są przypadkowe obiekty, ale gdy popatrzymy na wszelkie kolekcje muzealne, to nimi oczywiście rządzi pewien zamysł, ale rządzi także przypadek. W tym sensie , że te a nie inne rzeczy są w tych kolekcjach. Zmiksowanie tych dwóch kodów przypadkowości sztuki współczesnej i kolekcji muzealnej stworzyło ten efekt niesamowitości, który opowiada inną historię wsi, taką której nie widać na ekspozycjach muzealnych. To co nas uderzyło np. w skansenie to był brak wątku przemocy na wsi, która ukazana jest jedynie jako piękna i malownicza. Ale zauważalny jest tam brak chłopskiego ciała. To on właśnie zainspirował artystów a efektem tego jest ta wystawa.
Wybraliście, czy też artyści wybrali, konkretne eksponaty z kolekcji muzealnych, bo chodziło o pokazanie tego, czego rzeczywiście nie ma w skansenie ani na wystawach etnograficznych. Te przedmioty, które mówią nam o czymś złym, dotyczącym wsi pańszczyźnianej, tego świata tak różnego od świata panów, tej rzeczywistości, której nikt nie chciał dostrzegać, budując wyidealizowane wyobrażenie o świecie chłopskim. Więc usuwano takie przedmioty, które tu się znalazły: pułapka na szczury, szpicruty, baty, ostre narzędzia świadczące o przemocy. […]
Wojciech Szymański: Tak, to jest też taka łyżka dziegciu do tego obrazu wsi wypreparowanego, pięknego i nieskażonego.
Czy nie istnieje niebezpieczeństwo zbyt biało-czarnego potraktowania całej sprawy? To znaczy, pokazania tego fałszu, który towarzyszył ludomanii, ale jednocześnie pokazania pana jako tego „złego, czarnego” i chłopa jako „białego”, idealizowanego wprawdzie przez pana, ale tak naprawdę przez niego ciemiężonego.
Wojciech Szymański: To prawda. Ale oficjalną narracją przez dziesiątki lat lansowaną w oficjalnym obiegu kultury polskiej był ten przeinaczony obraz wsi, z dominującą figurą pana. Cały bagaż tej drugiej polskiej, kultury wiejskiej, był spychany jako to niechciane dziedzictwo w XX w. My staramy się pokazać właśnie drugą stronę, wiejskie korzenie kultury ludowej.
Tak, ale przecież w czasach PRL-u chłopskość, ludowość była bardzo hołubiona.
Wojciech Szymański: Owszem, ale to była taka wiejskość odpustowa, na sprzedaż, śpiewające Mazowsze, Śląsk, piękne stroje ludowe, uśmiechnięte chłopstwo, dożynki – to był raczej dyskurs odświętno-jarmarczny, który nie był zainteresowany zbadaniem codzienności i tego, jak to naprawdę wtedy było.
Kolejna idealizacja życia wiejskiego, tylko w innym wydaniu niż z czasów, z których pochodzi cytat dający tytuł wystawie.
Magdalena Ujma: Tak naprawdę, gdy patrzy się na tę wystawę z udziałem Karola Radziszewskiego i Przemka Branasa to wcale nie jest to takie oczywiste, że jest to obraz chłopa widziany od jego strony, a nie od strony pana. Wręcz przeciwnie, to jest raczej rozchwianie tego obrazu, pokazanie jego umowności, zabawa nim. Tak naprawdę ta wystawa jest bardzo karnawałowa, tam jest też mowa o życiu i śmierci. Mogą tam Państwo prześledzić historię życia chłopa od narodzin do śmierci. […] Z drugiej strony wcale nie jest ona opowiedziana przez chłopa, i można sobie zadać pytanie, gdzie jest ten jego autentyczny głos? My sami jesteśmy współautorami z artystami tej wystawy i też trudno powiedzieć, żebyśmy my uwalniali ten głos chłopa, bo możemy tylko zadać takie pytanie.
Spreparowane do pewnego stopnia przez miasto są również skanseny. Pewnie nie wszyscy sobie uświadamiamy, że skanseny to całkiem współczesny, dwudziestowieczny wymysł.
Wojciech Szymański: Pierwszy skansen historyczny powstał w Szwecji pod Sztokholmem i nazywa się „Skansen”, co po szwedzku znaczy szaniec, powstał w 1891 roku i stał się modelowym parkiem etnograficznym dla pozostałych, które zaczęły powstawać w dwudziestym wieku w Europie i na świecie. Tamten skansen jest taką Szwecją w miniaturze, polskie skanseny natomiast, które zaczęły na większą skalę powstawać dopiero w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, są raczej regionami w miniaturze. Takim paradygmatycznym skansenem dla polskich parków etnograficznych jest, jak się zdaje, Skansen Budownictwa Ludowego w Sanoku, który jest najstarszym i największym zarazem. Podobnym parkiem jest Sądecki Park Etnograficzny, który jest Sądecczyzną w miniaturze, gdzie chce się pokazać różne budowle regionalne, ale budowane przez górali, Lachów, Pogórzan, Łemków, Romów, kolonistów józefińskich. W Polsce skansen to coś starego, coś co nadaje się tylko do lamusa, a tak naprawdę powstał w czasach PRL-u, w latach sześćdziesiątych, wtedy właśnie nastąpił rozkwit polskich skansenów.
W tym sądeckim skansenie robicie rzecz zaskakującą, otóż konfrontujecie z wyobrażeniem tej wyimaginowanej, wyidealizowanej wsi prace kilku współczesnych artystów – i to jest miejscami bardzo ostra konfrontacja.
Magdalena Ujma: Część wystawy, która znajduje się w skansenie jest bardziej rozrzucona, niekiedy trudno wytropić te dzieła sztuki współczesnej, które znajdują się na terenie skansenu. Nie ma tam jednej konsekwentnie poprowadzonej opowieści, tylko są to różne wypowiedzi siedmiu zaproszonych przez nas artystów. Na zakończenie wystawy 10 września planujemy pokaz dwóch kolejnych artystów. Są tu prace - stwierdzenia na temat sztuczności skansenu, tego jak wieś została skonstruowana w skansenie, jakie elementy zostały podkreślone, uwzględnione, a jakie zostały pominięte. Rzeczywiście patrzymy na ten skansen z pewnego dystansu i z krytycyzmem zadajemy pytania. Oczywiście skansen jest stworzony z niesamowitą pieczołowitością. Szczególnie warte podkreślenia są walory roślinne i pejzażowe. Trzeba zauważyć również, że skansen to nie są tylko obiekty przeniesione ze swoich pierwotnych lokalizacji w nowe miejsce, ale też jest to krajobraz w którym ten obraz wsi został zidealizowany.
Opowiedzmy więc o obiekcie artystycznym , który pojawił się tutaj dworze szlacheckim, przeniesionym do skansenu i który burzy iluzję sielskości nie tyle wiejskiej ludowej co wiejskiej ale pańskiej.
Wojciech Szymański: To jest praca Pauliny Ołowskiej, która w charakterystyczny dla swojej twórczości sposób postanowiła działać z przedmiotami znalezionymi, które wybrała w bardzo określonym miejscu. Wszystkie one pochodzą z willi „Kadenówka”. Jest to przepiękny, drewniany dom z lat trzydziestych XX w., budowany dla ówczesnych właścicieli Rabki, dla rodziny Kadenów – stąd jego nazwa. Dom utrzymany jest w stylistyce lat trzydziestych przebrzmiałego stylu zakopiańskiego z elementami architektury huculskiej, ale z bardzo funkcjonalistycznie rozplanowanym wnętrzem. Ten dom po wojnie został znacjonalizowany na potrzeby upaństwowionego uzdrowiska Rabka-Zdrój i podzielony na małe mieszkania, gdzie mieszkali lekarze, lekarki oraz pielęgniarki aż do lat dziewięćdziesiątych ub. wieku . Paulina Ołowska znalazła tam bardzo dużo przedmiotów, które pochodzą właśnie z okresu od początku aż do końca XXw. Autorka postawiła je w dworskim salonie w skansenie na stole, tworząc z tego rzeźbę […]. Pokazuje więc te resztki, które znalazła w „Kadenówce” po panach, którzy patrząc na wygląd tego domu, inspirowali się wiejską, ale oczywiście przeskalowaną do rangi rezydencji, architekturą. W skansenach odgrywa się zazwyczaj ginące zawody. Są tam tkaczki, kowale, ale nikt nie odgrywa roli właściciela dworu albo dziedzica. W drugim czytaniu ta praca przez zastosowany kolor ( instalacja cała jest w jaskrawozielonym kolorze) burzy efekt iluzji. Skanseny na całym świecie budowane są z efektem realnego, to znaczy, że wszystkie przedmioty są poukładane i zaaranżowane jakby ktoś wyszedł n chwilę o ze swojego mieszkania, ale zaraz wróci. Ma to nas wciągnąć w tę grę iluzji, podczas gdy to jest przecież kreacja i sami pracownicy skansenu przyznają, że dwór kiedy przeniesiono go do Nowego Sącza, był w stanie totalnej ruiny nie było wyposażenia gabinetu pana, salonu pani, kuchni, jadalni. To jest muzealna atrapa. Przez gest wniesienia stołu/ instalacji , który robi efekt udziwnienia, a nie realności, nagle scenografia się burzy i ukazuje sztuczność, umowność, teatralność całej kreacji jaką jest muzeum.
Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na pracę romskiej artystki Małgorzaty Mirgi-Tas oraz dzieło Doroty Nieznalskiej. Tutaj na terenie skansenu jest taka mała, zaaranżowana osada osiadłych Cyganów z grupy Bergitka. I w tę osadę wkroczyła, burząc także jej muzealną iluzje romska artystka.
Magdalena Ujma: Rzeczywiście tak wyszło z tymi współczesnymi pracami, że one w pewnym sensie nakładają ten cudzysłów na ekspozycję, która w skansenie jest zrobiona tak, że mamy poczuć się, jakbyśmy cofnęli się w czasie. Do okresu sprzed modernizacji wsi oraz do takiego momentu, kiedy nie było jeszcze elektryczności. Zastanawialiśmy się, do którego roku została doprowadzona ekspozycja w skansenie, ale właściwie nikt nie potrafił nam dokładnie powiedzieć. Jednak jest to zdecydowanie czas, kiedy elektryczność nie była jeszcze dostępna. Co prawda taelektryczność jest, ale tylko w dwóch miejscach: w szkole i na plebanii. Kiedy oglądaliśmy tę ekspozycję skansenową i doszliśmy do miejsca na które muzealnicy wskazywali z dumą, że mają też tutaj dawne osiedle romskie. Uderzył nas fakt, że właściwie kompletnie bezrefleksyjnie została przeprowadzona tutaj stratyfikacja społeczna, czyli wykluczenie Cyganów ze społeczności wiejskiej bo ich osada została umieszczona na marginesie, poza tą właściwą wsią, w takim chaotycznym zagajniku. Trzeba tam zejść po dosyć niebezpiecznych, kamiennych schodkach, można się poślizgnąć, więc właściwie trudno by to było zrobić inaczej. Jeżeli przenosi się takie osiedle, to robi się to z pieczołowitością, by ukazać je takie jakie było, gdzieś na uboczu właściwej wsi, ale z drugiej strony nie ma tam żadnego komentarza o tym, że ci Romowie są wykluczeni. Ten akt wykluczenia został powtórzony przy organizowaniu ekspozycji skansenowej, więc Małgosia Mirga – artyska romska, ale jednocześnie z profesjonalnym wykształceniem i bardzo samoświadoma swojego pochodzenia zdecydowała, że chce zrobić swoją pracę właśnie tam, na tym osiedlu.
Wojciech Szymański: Te domki cygańskie pochodzą z Maszkowic, Małgorzata Mirga pochodzi natomiast z Czarnej Góry, która jest na Spiszu, a nie na Sądecczyźnie Ona mieszka do dzisiaj na osiedlu romskim i tam tworzy.
Magdalena Ujma: Gdy zdecydowała się, że chce na tym osiedlu stworzyć swoją pracę, byliśmy co do tego trochę sceptyczni: artystka romska, chce iść do Romów. Czyli właściwie powtarza ten gest, że Romowie tworzą takie getto, chcą się oddzielić, posługują się własnym językiem, nie chcą, żeby się asymilować, ale okazało się, że efekty pracy tej artystki przerosły nasze oczekiwania. Powstała fantastyczna praca, pełna radości, energii, tańca, rozmiłowania w życiu. Okazało się, że ona tchnęła życie w to martwe, opuszczone osiedle. Gdy przewodnicy oprowadzali po tym osiedlu to właściwie można było się tylko rozwodzić nad malowniczością biedy: kilkunastoosobowa rodzina, pełno dzieci, które spały na poddaszu itd., a Małgosia robiąc patchworkowe okrycia na dachy tych domów i rozpinając pajęczyny zrobione z bajecznie kolorowych tkanin, jakby takim kokonem oplotła osiedle, opiekując się nim. To był fantastyczny gest, bardzo udany.
Wojciech Szymański: To z jednej strony jest praca, którą nazwałbym ciepłym opatrunkiem dla tego opuszczonego przez Boga i ludzi miejsca, a z drugiej strony w taki bardzo przemyślny i autoironiczny sposób gra z jarmarcznością, kolorowością, z wszystkim co w popkulturze kojarzy się ludziom z czymś cygańskim. Kolorowe tkaniny, blaszane koguciki, wozy – te wszystkie kalki stereotypowe zostały przez nią świetnie ograne w tym miejscu. Pajęczyny, o których mówiła Magda, tworzą takie pomosty w przestrzeni, łącząc to miejsce z pozostałą częścią skansenu. Mają aspekt performatywny, ponieważ były one tkane przez wiele romskich kobiet: przez matkę, ciotki Gosi w Czarnej Górze. Te kobiety darły tkaniny zakupione w sklepach z używaną odzieżą i potem splatały z tego te prace, więc mają one aspekt wspólnotowy i oswajają tę przestrzeń.
Magdalena Ujma: Mają też wymiar daru społeczności romskiej dla skansenu, to jest moim zdaniem bardzo ważne. Wpuszczają w to życie, ale pokazują tą żywą społeczność, która pamięta o tym miejscu i mu patronuje.
Wpuszcza życie, ożywia, a jednak burzy wszystkie mity, które są obecne wśród nas i którymi się posługujemy, myśląc o społeczności cygańskiej. Na koniec opowiedzmy o mocnej pracy związanej z miejscowością niedaleko Nowego Sącza, z Gołkowicami, zamieszkanymi niegdyś przez kolonistów niemieckich.
Wojciech Szymański: To jest praca Doroty Nieznalskiej pt. Kolekcja Institutu für Deutsche Ostarbeit. Stworzyła ona ją specjalnie dla skansenu w Nowym Sączu i specjalnie dla zrekonstruowanych na jego terenie domów tzw. Kolonistów Józefińskich z Gołkowic Dolnych. Kim byli koloniści niemieccy? Historia pochodzi z XVIII w. Jak wiadomo Sądecczyzna jeszcze przed pierwszym rozbiorem znalazła się za kordonem sanitarnym, została włączona do Austrii i od lat sześćdziesiątych XVIII w. była poddawana tzw. kolonizacji józefińskiej. Z różnych krajów niemieckich sprowadzano ludność, budowano domy, kościoły, zakładano nowe osiedla. Naturalnie ta społeczność bardzo szybko, jak to większość Niemców w Galicji, spolonizowała się. Jest taki świetny film, który można zakupić w skansenie, został on zrobiony przez jego pracowników właśnie o dzisiejszej społeczności Niemców Sądeckich, którzy po II Wojnie Światowej wyjechali do Niemiec. Niemcy, gdy przyszli w 1939 roku bardzo mocno chcieli wykorzystać ten fakt i zantagonizować obie społeczności, które istniały nie tyle obok siebie, co raczej ze sobą od XVIII w. i to im się niestety bardzo skutecznie udało. To jest tło dla tej opowieści, a opowieść składa się z fotografii, które artystka przefotografowała z kolekcji fotograficznej IDO, czyli instytutu powołanego w 1940r. przez Hansa Franka w Krakowie, który zgromadził przeszło siedemdziesiąt tysięcy fotografii, które na pierwszy rzut oka są fotografiami niewinnymi. Są to zdjęcia typowo etnograficzne, antropologiczne przedstawiające pejzaże południowej Polski, zabudowania, drewnianą architekturę, ludzi, stroje ludowe, przedmioty. Natomiast oczywiście kontekst i chęć wykorzystania tych zdjęć w udowadnianiu odwiecznej obecności Niemców na wschodzie i tej misji cywilizacyjnej, którą rzekomo przynosili, powoduje, że te zdjęcia są tak wrogie i wstrząsające. Celem była pseudo etnograficzna segregacja ludności, stratyfikacja i podział na różnego rodzaju typy ludzkie. Dorota Nieznalska to artystka, która od dłuższego czasu w swojej twórczości inspiruje się takim niechcianym, dwuznacznym dziedzictwem polsko-niemieckim. Sama pochodzi z rodziny przymusowo wysiedlonej spod Leska w dzisiejszych Bieszczadach na tereny tzw. ziem odzyskanych, północnych Warmii i Mazur, czyli dawnych Prus Wschodnich. Interesuje się ona ruchami ludności, sprawami związanymi z wojną i okupacją, dlatego właśnie zdecydowała się sięgnąć po ten temat oraz przepastne archiwum fotograficzne IDO, pokazując, w jak łatwy sposób antropologia i etnografia mogą zostać uwikłane w dyskursy polityczne, totalitarne i instrumentalnie wykorzystane.
Wystawa "pany chłopy chłopy pany " - Galeria Sztuki Współczesnej BWA Sokól i Sądecki Park Etnograficzny, oddział Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu . Ekspozycja czynna do 11 września 2016
opr. Gabriela Stańczyk/ jd
Komentarze (0)
Najnowsze
-
18:30
Co dalej ze spółką Kraków5020? Krakowscy radni zdecydowali prawie jednogłośnie
-
16:49
Czy pokolenie Z wie, czego chce?
-
16:43
Czy prezydent Nowego Sącza wyciągnie konsekwencje wobec prezesa spółki Nova? Chcą tego radni
-
16:29
Polską Strefę Inwestycji czekają duże zmiany
-
16:10
Były policjant o wydarzeniach w komisariacie na ul. Szerokiej: „Ktoś na pewno popełnił tu błąd”
-
15:54
Zbigniew Ziobro może stracić immunitet. Czyli właściwie co?
-
15:31
NFZ nie płaci szpitalom za nadwykonania. Czy zabiegi i operacje w Małopolsce będą przekładane?
-
15:27
Czy pokolenie Z wie, czego chce?
-
15:25
Czy krakowscy radni upomną się w rządzie o wznowienie programu „Czyste powietrze”?
-
15:15
Jak mieszkają młodzi dorośli Polacy?
-
15:04
Dalej działać będziemy razem. Anastazja z Mariupola i "Coj po polsku"
-
15:03
Rozmowa z dr. Łukaszem Cieślikiem - Dyrektorem Małopolskiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli