Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z prof. Brygidą Kuźniak, kierownikiem Zakładu Prawa Międzynarodowego Publicznego UJ oraz dr. Krzysztofem Mazurem, prezesem Klubu Jagiellońskiego.
Mariusz Bartkowicz: Przed godziną 13.00 Parlament Europejski przyjął rezolucję krytykująca Polskę przede wszystkim za nierozwiązany spór konstytucyjny, ale nie tylko. W dokumencie są sugestie, żeby rząd zastosował się do zaleceń Komisji Weneckiej. Jest też wezwanie do Komisji Europejskiej, by ta zajęła się ustawami: medialną, antyterrorystyczną i o służbie cywilnej. Wczoraj była też dyskusja o Polsce. Jak te dwa wydarzenia państwa nastrajają?
Brygida Kuźniak: Mnie te wydarzenia nastrajają nie najlepiej. Polska, jako negatywny bohater, nie powinna być przedmiotem zainteresowania Parlamentu Europejskiego. Chciałabym, żeby o Polsce mówiło się inaczej. Jak dochodzi do drugiej rezolucji to nie jest dobrze od strony politycznej i formalno-prawnej. Idzie sygnał zaniepokojenia. Można różnie odnosić się do treści rezolucji, ale ona zapadła. Ona nie mówi, że jest dobrze w Polsce. To apel o zmiany. Rezolucja stawia znak zapytania jak chodzi o praworządność.
Krzysztof Mazur: Ta rezolucja wpisuje się w klimat zajmowania się sprawami drugiej wagi. Jest wielki kryzys UE. Teraz zajmowanie się tym, co jeszcze się nie wydarzyło w Polsce to szukanie tematu zastępczego. Istotny jest taki kontekst, że mamy w piątek nieformalny szczyt w Bratysławie. Będzie seria rozmów o reformie UE. Polska coraz głośniej mówi o koncepcji trójmorza, że powinna powstać w ramach UE jakaś przeciwwaga, która połączy kraje Europy Środkowowschodniej. Rezolucja się w to wpisuje. Im bardziej Polska chce być mocna w UE, tym bardziej stosuje się takie narzędzia wpływu. One osłabiają myślenie o tym bloku. To element gry politycznej w UE, nie troska.
M.B: Gry politycznej na osłabienie pozycji Polski w Unii?
K.M: W podobny sposób traktowano wcześniej Viktora Orbana. On chciał ważniejszej roli Węgier. Wyjmowano wątki z polityki wewnętrznej, żeby podważać jego wiarygodność. Podobnie ma się rzecz dzisiaj.
M.B: Wczoraj odbyła się dyskusja o Polsce. Ona wyglądała inaczej niż w zimie. Wtedy frekwencja była znacznie wyższa, była premier Szydło. Teraz był reprezentant ministerstwa sprawiedliwości. Dwugłos, który podsumowuje to co się stało to wypowiedź europosła PO, Janusza Lewandowskiego, który powiedział, że debata nie była przeciwko Polsce, ale o nadużyciach władzy. Z drugiej strony europoseł PiS, Ryszard Legutko mówił, że Komisją Europejską kieruje uprzedzenie do polskiego rządu. Ten drugi głos nie jest uzasadniony? Czyta się w rezolucji nawet o zaniepokojeniu decyzją o wycięciu części drzew w Puszczy Białowieskiej. To nie jest krytyka Polski za wszystko co by Polska nie zrobiła? Dyskusja wyszła od kryzysu konstytucyjnego.
B.K: Ja bym się nie zgodziła z tą diagnozą. Chciałabym pokazać dobitnie, że PE jest ciałem o charakterze politycznym. To organ deliberujący, który jest miejscem wymiany opinii. Tam się mówi i politykuje. To nie są eksperci. Dlatego wypowiadają się mniej lub bardziej precyzyjnie i wplatają wątki uboczne. Każdy swoje dokłada. Dołożą drzewa, aborcję, ale problemem jest kryzys konstytucyjny. Tu jest poważna sprawa. Mówi się, że ta rezolucja zapadła bez emocji. Poprzednią parlament uchwalił, to było wydarzenie a teraz to przeszło bez emocji. To bardzo źle. To kolejny krok kiedy możemy powiedzieć, że w UE wszyscy przywykli, że Polska jest kłopotem. To jest ta Polska, w której pewnie łamie się zasady prawa. Ta reputacja nam nie pomoże.
K.M: Zgoda, to nie dodaje wiarygodności, ale tu chodzi o to, że spór nie trafia w największe problemy UE. Media to czują. Jest zmiana między Timmermansem a Junckerem. Timmermans broni rezolucji, ale Juncker mówi inaczej. On pokazuje problemy Polaków na Wyspach. Elity europejskie zmieniają ton. One potrzebują Polski, żeby rozwiązywać problemy. Musi być reforma instytucjonalna, zastanowienie się nad Brexitem, kryzysem imigracyjnym i w strefie euro. To Unię boli. Wycinanie lasu? To podważanie sensowności tego. To sprawy trzeciorzędne.
M.B: Pójdźmy krok dalej. Rezolucja jest faktem. W tle mamy piątkowe spotkanie w Bratysławie. Dzisiaj przewodniczący Komisji Europejskiej zapewnił, że byt Unii nie jest zagrożony. Co wydarzy się w piątek? Ostatnio zaniepokoić mogło nas to, że premier Grecji zwołał szefów rządów krajów śródziemnomorskich i powiedział, że nie ma zgody na to, żeby dominującym głosem w dyskursie o przyszłości UE był głos Grupy Wyszehradzkiej. Pola konfliktów wyraźnie uwidaczniają się w Unii? Wyszehrad zaczyna być traktowany jako głos niebezpieczny?
K.M: Podstawową zmianą, która nastała jest to, że dotychczas rola Niemiec była gigantyczna. Ona została podważona. Taka jest świadomość elit. Niemcy nie są w stanie sprostać roli. Różne ośrodki starają się wybić na podmiotowość. Tak rozumiem Brexit. Wielka Brytania stała się na nowo podmiotem, z którego zdaniem każdy się liczy. Kształt Brexitu będzie zależał od Londynu. Francja i Włochy namawiają Niemcy na pójście w kierunku federalizmu. Trzecia strona to Wyszehrad. To redefiniowanie stref wpływów wobec kryzysu strefy euro i migracyjnego. Teraz pytanie czy te ruchy odśrodkowe doprowadzą do redefinicji z przetrwaniem UE? Są tendencje, które pokazują, że to redefiniowanie doprowadzi do rozpadu UE. Tego nikt w Polsce nie chce.
M.B: Jeśli przewodniczący Komisji Europejskiej mówi, że byt Unii nie jest zagrożony to znaczy, że tak jest, czy wręcz przeciwnie?
B.K: Ja bym powiedziała, że jak mówi to wie, ale nie chcę politykować. Unia to związek blisko 30 państw. Różne sprawy są na tapecie. Te państwa wchodzą ze sobą w różne koalicje. Polska jest teraz widoczna jako fragment Grupy Wyszehradzkiej. Chciałabym, żeby Polska nie była tylko tak widoczna. Teraz należymy do małego związku, który nie jest jednolity. W Grupie coś się porobiło. Słowacy i Czesi się dystansują. To skomplikowane. W im większej liczbie relacji będzie Polska, tym lepiej.
K.M: Zgoda. W tej koncepcji Grupy Wyszehradzkiej, która jest poszerzana o kraje bałtyckie i kraje południowe to jest to koncepcja Europy środkowej, w której po wyjściu Wielkiej Brytanii, 1/4 obywateli UE to mieszkańcy tego regionu. Jak ten region by mówił jednym głosem to byśmy nie mówili o 4 krajach, ale o całym bloku od Estonii po Grecję. To 1/4 mieszkańców UE. Ten głos powinien być znaczny.
(PAP/ko)