Gdyby bezczelność była dyscypliną olimpijską, autorzy tej apki mieliby złoto jeszcze przed startem. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Boisz się o swoje pieniądze, więc sięgasz po aplikację, która w nazwie ma bezpieczeństwo. Myślisz, że jesteś chroniony, a w rzeczywistości właśnie wpuściłeś lisa do kurnika i jeszcze zamknąłeś za nim drzwi, żeby mu nie wiało.
Schemat jest sprytny, bo ta fałszywa aplikacja udająca produkt banku PKO po uruchomieniu robi minę niewiniątka i mówi - hej, żeby działać, muszę doinstalować mały dodatek, taki komponent Play. Tu już powinna nam się zapalić czerwona lampka wielkości latarni morskiej. Jaki Play w aplikacji bankowej?
Oszuści liczą na nasze roztargnienie. Jeśli się zgodzisz, instalujesz złośliwe oprogramowanie, które żąda dostępu do tzw. ułatwień dostępu. To jest taka funkcja w Androidzie stworzona, żeby pomagać osobom niedowidzącym w obsłudze telefonu.
W rękach hakerów to jest potężna broń. Dzięki temu wirus widzi, co klikasz, co wpisujesz, a w tym konkretnym przypadku może uzyskać zdalny dostęp do twojego telefonu. Mówiąc po ludzku, cyberprzestępca siedzi sobie wygodnie w hotelu z kawą, widzi na swoim monitorze ekran twojego telefonu i steruje nim tak, jakby trzymał go w ręku. Może wejść do banku, zrobić przelew, zatwierdzić go, a ty nawet nie będziesz wiedział, co się dzieje, bo telefon będzie wyglądał jak wygaszony albo zablokowany.
Zasada jest prosta. Jeśli aplikacja nie pochodzi z oficjalnego sklepu Google Play czy App Store, a link do niej dostałeś SMS-em albo znalazłeś na dziwnej stronie w internecie, nie ruszaj tego. Prawdziwy bank nigdy nie poprosi cię o instalowanie dziwnych komponentów z nieznanych źródeł.
Ten klucz bezpieczeństwa to w rzeczywistości wytrych dla złodzieja. Nie dajmy się nabrać.